Ostatnia część cyklu przygód o "Brudnym Harrym"... Oglądając film odniosłem dziwne wrażenie, że jego twórcy wzorowali się na największych hitach... Sylvestra Stallone. Krótko mówiąc inspektor Callahan tym razem przeszedł samego siebie. Ociekał zajebistością niczym Captain America, strzelał szybko i celnie niczym rewolwerowiec z Trylogii Dolarowej, niczym Roland z Mrocznej Wieży Kinga, wysportowany był niczym Rocky Balboa, a w scenie finałowej.... po prostu Rambo :) I nie powiem, spodobała mi się ta część nie mniej niż poprzednie. Moim zdaniem świetne zakończenie cyklu, zwłaszcza, że tak przerysowany Callahan na długo pozostanie w pamięci.

Warto też wspomnieć o niezwykłej obsadzie filmu. Dwóch świetnych aktorów Liam Neeson (taki młody szczyl ;)) i Jim Carrey oraz... cała ekipa Guns N' Roses :) Szkoda tylko, że z tych ostatnich żaden słowa nie pisną. Axl (a raczej jego chusta) mignął gdzieś w scenie pogrzebu. Podobnie z resztą jak Slash (a raczej jego kapelutek), który zagościł jednak ponownie by pobawić się przyszłą spluwą naszego Rambo ;)

Akcji w filmie było sporo. Strzelaniny to po prostu mistrzostwo. Ciężko opisać radość jaką sprawiało mi oglądanie niezniszczalnego Callahana, który przez pół filmu przyjmował na siebie serie z automatów i wychodził z tego bez najmniejszego zadrapania. I jeszcze ten sposób, w jaki rozprawiał się z przeciwnikami... majestatyczne pif paf i wszyscy martwi :)
Sceny pościgu również na niezłym poziomie, aczkolwiek ucieczka przed samochodzikiem troszkę była przydługa. Ale za to jak pysznie się zakończyła! Kitajec rozszarpany, a nasz inspektor... nawet koszuli sobie nie pobrudził :)

Świetne zakończenie rewelacyjnego cyklu. 8/10