Gdy pierwszy raz miałam okazję obejrzeć Easy Rider, wydawał mi się nieco nudny, pogmatwany. Było to oczywiście wynikiem niezrozumienia - bo kiedy wróciłam do filmu po kilku latach, nie byłam w stanie otrząsnąć się z szoku.
Historia przedstawiona w produkcji jest na pozór banalna - bohaterom udaje się zdobyć trochę pieniędzy i postanawiają dzięki niej dojechać do Nowego Orleanu, gdzie będą mogli w spokoju żyć.
Droga, na pozór długa i prosta, okazuje się prawdziwą przygodą, podczas której mamy okazję posłuchać świetnej muzyki z epoki, poznać kilku pobocznych bohaterów (w tym młodego Jacka Nicholsona, który jest po prostu w szczytowej formie aktorskiej... Jak zawsze, zresztą) i zastanowić się, czym naprawdę jest wolność i czym jest okupiona.
Film ukazuje bowiem zupełnie dwa oblicza bycia wolnym człowiekiem - czyli stereotypowy wizerunek hipisów oraz motocyklistów z końca lat sześćdziesiątych, ale również ich separację od "dobrej" części społeczeństwa. Tutaj też pojawia się wcześniej wspomniany Jack Nicholson, który poniekąd stanowi most pomiędzy tymi dwoma skrajnymi światami (i wraz z upływem czasu, znacząco ewoluuje).
Jednym z kluczowych wątków, jest również przedstawienie świata narkotyków, tak kluczowych w kulturze hipisowskiej. Pojawia się więc trawka, która w przeciwieństwie do współczesnego jej postrzegania, nie wywołuje jedynie głodu i śmiechu - oj, nie. Nicholson pod jej wpływem wygłasza monolog dotyczący rzeczywistej wolności jednostki i jej postrzegania przez ogół. Coś pięknego.
Pod koniec filmu, pojawia się również wpływ LSD (?), który mimo pozornego chaosu, idealnie obrazuje negatywne uczucia bohaterów (lęk, strach, panika, pustka, cierpienie) i rozbudzenie ich pierwotnych instynktów.
No i w końcu zakończenie - pojawiające się zupełnie niespodziewanie i naprawdę zaskakujące. Bo ni stąd ni zowąd, widz powraca do realiów otaczającego bohaterów świata, nastawionego do nich skrajnie wrogo.
Czym zatem jest wolność? Czy w ogóle istnieje? Jakie cierpienie wiąże się z obraniem takiej właśnie drogi?
Film zdecydowanie polecam. Nie każdemu - bo do takiej produkcji trzeba po prostu dojrzeć. Wiele elementów pozostaje niezmiennych nawet dzisiaj - i tak, widzimy nienawiść przelewaną przez masy w kierunku jakichkolwiek odmienności, widzimy strach przed nieznanym, którego nie rozumiemy.
Nawet nie znając kultury lat sześćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych, można bez trudu zrozumieć, co Easy Rider stara się nam powiedzieć.
ja go obejrzałam 1szy raz parę dni temu
i zgadzam się całkowicie z Twoją opinią nt .tego filmu
przytoczę ten dialog o wolności:"
=Nie boją się was,lecz tego co uosabiacie.
&Dla nich uosabiamy kogoś,kto potrzebuje strzyżenia.
=O nie.Jesteście symbolem wolności
&Przecież każdy chce być wolny
=Racja.Każdy by chciał.
&Trudno być wolnym,gdy cię traktują jak towar na rynku.Powiedź komuś,że nie jest wolny to zabije cię, by udowodnić,że się mylisz.Będą ci truć bez końca o wolności jednostki,ale widok wolnego człowieka ich przeraża.
=Ale nie uciekają ze strachu.
& Za to stają się niebezpieczni."
p.s. fajne^^ są też teksty w tej prowincjonalnej knajpie wypowiadane przez szeryfa(przedstawiciela prawa i stróża porządku i wolności)
i jego "przydupasów"
Tak, teksty w knajpie też były ciekawe. Ten kontrast w porównaniu do siedzących obok dziewcząt - dwa zupełnie odmienne światy.