Jedyna scena, która mi się nie podobała to ta, w której V zabijał po kolei tych gości. Przegięta.
Po pierwsze, V był pierwszym "super człowiekiem"(coś na wzór kapitana ameryki), wirus nie tylko go nie zabił, ale uczynił niezwykle inteligentnym i niespotykanie silnym. Po drugie mięśnie miał na tyle rozwinięte, że był w stanie ubrać i nosić ciężki, gruby pancerz zasłaniający wszystkie organy. Nosił także domyślnie tytanową maskę, której pociski nie były w stanie przebić(początkowa scena z wskazywaczami[ss]). Po trzecie, zaraz po finałowej scenie walki V zmarł, gdyż nogi i ręce miał zmasakrowane.
Pamiętajmy, że oni mieli zaledwie 9 mm pociski w zwykłych pistoletach.
Uważam, że jak na miarę filmu nakręconego na podstawie komiksu, Finalna walka jak najbardziej łapie się w górną granicę zdarzeń prawdopodobnych.
Mi ta scena także odrobinę nie pasowała. Nie dlatego, że nie była prawdopodobna - to nie ma znaczenia.
Chodzi o to, że te smugi kreślone w powietrzu przez noże, te widowiskowe ujęcia w zwolnionym tempie, powiewający płaszcz... to wszystko sugerowało przerost formy nad treścią. Treść była warta uwagi i przez cały film widziałam ją w centrum. Widowiskowość była tylko elementem dekoracyjnym. A w tej scenie proporcje zostały, moim zdaniem, odwrócone.
Czy ja wiem? Dla mnie owe smugi były świetnym pomysłem i wyglądało to efektownie. Walka mimo, że przesadzona nie popsuła mi w żadnym wypadku odbioru filmu. A jeśli mamy czepiacć się końcówki filmu nie zapominajmy o pierwszej walce tuż na początku obrazu czy choćby nieprawdopodobnych susów V z dachu na dach. No nie ukrywajmy film nie jest odbiciem codziennego życia, więc z automatu powinniśmy się godzić na pewne nieprawdopodobne rozwiązania.
Jak wypominamy to wszystko ;)