PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=652964}

W kręgu miłości

The Broken Circle Breakdown
7,7 20 007
ocen
7,7 10 1 20007
6,6 14
ocen krytyków
W kręgu miłości
powrót do forum filmu W kręgu miłości

Podejrzewam, że wiele osób po obejrzeniu tego filmu przyzna wprawdzie, że historia w nim przedstawiona jest opowiedziana sprawnie, że aktorzy stworzyli pełnokrwiste i wiarygodne postacie i że ogólnie film jest ok, bo jest poruszający i życiowy, ale jednak pozostawia jakiś niedosyt, bo przedstawia sytuację zbyt zwyczajną, dziwnie odartą z filmowych atrakcji, do których przyzwyczaiło widzów "podlizujące się im" kino amerykańskie. No, bo co my tu mamy : on i ona spotykają się i zakochują się w sobie, później na świat przychodzi ich dziecko, następnie dziecko zapada na chorobę nowotworową i umiera, co prowadzi do rozluźnienia więzi między bohaterami (kłótnie, poczucie winy, wzajemne oskarżenia)i do pojawienia się u kobiety choroby depresyjnej, prowadzącej w konsekwencji do podjęcia przez nią próby samobójczej, która okazuje się niestety próbą udaną i doprowadza do jej śmierci. I to wszystko. W tym miejscu film się kończy. Nie ma żadnych zwrotów akcji, ujawnionych tajemnic z przeszłości, dziwnych postaci, które ubarwiłyby opowieść. Smutna historia jakich wiele, chciałoby się powiedzieć. Historia tyleż prawdopodobna, co banalna i mało ciekawa. No bo co tu jest odkrywczego : to, że małe dzieci umierają?, że po stracie dziecka związek mężczyzny i kobiety nie jest już taki sam?, że niektórzy są za słabi, by poradzić sobie z cierpieniem i wybierają ucieczkę przed życiem, rzucając się w objęcia śmierci?
Właśnie takie mniej więcej były moje odczucia po pierwszym obejrzeniu tego filmu. Odebrałem go jako dobrze wyreżyserowany, wzruszający melodramat z dobrymi kreacjami aktorskimi, przedstawiający wydarzenia na zasadzie przeplatania scen teraźniejszych ze scenami z przeszłości (co sprawia wrażenie pewnego chaosu), przepełniony muzyką bluegrass, która zdecydowanie nie jest w moim guście i skierowany głównie do żeńskiej części widowni, oczekującej pięknej historii miłosnej. Czyli ogólnie rzecz biorąc : film na siedem gwiazdek. Oglądałem go późną nocą, byłem zmęczony i nie chciało mi się zbytnio wysilać mózgownicy, żeby rozgryzać każdą scenę i znaczenie każdego najdrobniejszego elementu pojawiającego się na ekranie. Nastawiłem się więc na odbiór czysto emocjonalny i śledziłem po prostu rozwój wypadków, kibicując bohaterom, którzy już od pierwszych scen wydali mi się sympatyczni i jakoś bliscy.
Było jednak w tej opowieści coś takiego, co nie dawało mi spokoju, jakieś przeczucie, że pod tą podstawową, nieskomplikowaną warstwą fabularną ukrywa się przekaz intelektualny, stanowiący "serce" tego filmu, nadający głębię i uniwersalną wymowę prezentowanym wydarzeniom.
Postanowiłem obejrzeć film raz jeszcze, tym razem na zimno, bez empatii, z dystansem wobec bohaterów. Chciałem dokładnie przeanalizować każdy dialog i wyczytać to, co autorzy ukryli "między wierszami". I okazało się, że oglądając film uważnie, zwracając uwagę na pozornie mało istotne szczegóły, zakładając, że nic w tym filmie nie jest przypadkowe, że pewne elementy mają symboliczne lub przenośne znaczenie, można potraktować go jako poważną, głęboką wypowiedź filozoficzną, dotykającą podstawowych problemów egzystencjalnych, dotyczących wszystkich ludzi, bez względu na to czy są wybitnymi intelektualistami czy przeciętnymi zjadaczami chleba.
Światowe kino zna wiele przykładów filmów, w których przekaz filozoficzny, mówiący o takich najważniejszych kwestiach jak : miłość, śmierć, wiara w Boga, sens istnienia, wolność jednostki, itp. jest wyrażony w bardzo osobistej formie przez reżyserów - wizjonerów, wyczarowujących na ekranie piękne, oniryczne i wieloznaczne sceny. Do takich filmów należą na przykład : "Zwierciadło" i "Stalker" Tarkowskiego, "Antychryst" i "Melancholia" Larsa von Triera czy nieszczęsne "Drzewo życia" Malicka. Autorzy filmu "W kręgu miłości" udowodnili, że na te odwieczne pytania ludzkości można też spróbować odpowiedzieć w formie znacznie mniej spektakularnej, bardziej zawoalowanej, ukrywając głębszą warstwę znaczeniową pod płaszczykiem "zwyczajnego" filmu fabularnego, realizując film mieszczący się w konwencji kina gatunkowego, w tym przypadku w konwencji melodramatu.
Przyjrzyjmy się bliżej naszym bohaterom. Didier Bontinck to facet po czterdziestce (grający tę postać Johan Heldenbergh ma 46 lat). Mężczyzna w tym wieku powinien już znać się na tyle dobrze, by móc wyraźnie określić swój światopogląd, swoje życiowe cele, swoje mocne i słabe strony. I Didier na pierwszy rzut oka wydaje się kimś takim być. Zdaje sobie doskonale sprawę ze swej buntowniczej, niepokornej natury i wie, że nie odpowiada mu typowe mieszczańskie życie w dużym mieście i praca w biurze. Zawsze ciągnęło go w kierunku muzyki. W młodości był punkrockowcem, a w momencie, w którym go poznajemy jest członkiem kapeli grającej muzykę bluegrass - styl blisko spokrewniony z muzyką country. Didier lubi muzykę, ale nie przecenia swych zdolności w tym zakresie i brakuje mu ambicji, by doskonalić umiejętność gry na instrumentach. Twierdzi, że "jest zbyt głupi, by grać na gitarze lub mandolinie". Dlatego wybiera grę na banjo, które nie wymaga od muzyka aż takiej precyzji. Tak naprawdę najważniejszą sprawą dla Didiera jest poczucie osobistej wolnosci. Zarabianie na życie graniem na banjo i śpiewaniem w knajpach traperskich ballad, to idealny sposób na życie dla kogoś takiego jak on. Didier nie ogranicza się jedynie do grania tradycyjnej amerykańskiej muzyki. Jego fascynacja Ameryką przejawia się w jego codziennym sposobie życia, ubierania się i w wyznawanych przez niego wartościach, które kojarzą mu się z tymi, które wyznawali jego zdaniem amerykańscy pionierzy, ludzie, którzy wyruszali na zachód Stanów Zjednoczonych, by zasiedlać nowe terytoria. Didier jest przekonany, że ludzie ci prowadzili piękne, proste życie oparte na poszanowaniu wolności, szczerości, równości wszystkich ludzi i na cudownej harmonii istniejącej między człowiekiem i otaczającym go światem dzikiej przyrody. Być może nawet Didier podejrzewa w głębi ducha, że jego wizja Dzikiego Zachodu jest mocno uproszczona i wyidealizowana, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by w nią wierzyć, zwłaszcza, że dzięki temu można wypaść wiarygodnie w oczach poznawanych w barach dziewczyn, dla których znajomość z takim romantycznym kowbojem stanowi intrygującą odmianę.
Didier jest właścicielem kawałka ziemi, na którym żyje samotnie, otoczony gromadką zwierząt. Jak przystało na prawdziwego kowboja ma też oczywiście konia o imieniu Earl. Mieszka w starej przyczepie kempingowej, mimo że parę metrów obok stoi jego duży dom z czerwonej cegły. Budynek wymaga co prawda remontu, ale najprawdopodobniej nie to jest przyczyną, dla której Didier nie kwapi się wcale, by w nim zamieszkać. Dom oznacza stabilizację. Przyczepa kempingowa natomiast przypomina lichy szałas nomady, który można w każdej chwili opuścić, by przenieść się w inne miejsce.
Może więc Didier obrał pozycję wyczekującą i postanowił przyjąć w spokoju to, co przyniesie mu los, korzystając z uroków kawalerskiego życia, ale też będąc jednocześnie przygotowanym na wprowadzenie w swym życiu pewnych zmian, pod warunkiem jednak, że pojawi się tajemniczy bodziec, który skłoni go do podjęcia tego kroku.
A co można powiedzieć o Elise Vandevelde ? Jest parę lat młodsza od Didiera (grająca ją Veerle Baetens ma 35 lat), zgrabna i atrakcyjna, pracuje w salonie tatuażu, jest uzdolniona plastycznie i muzycznie, lubi wypić i zapalić, jest wrażliwą kobietą, ale na pewno nie jest to typ grzecznej dziewczynki. Wydaje się, że podobnie jak Didier, ceni sobie nade wszystko wolność i niezależność.
Jej kształtne ciało jest pokryte w wielu miejscach kolorowymi tatuażami. Prezentując Didierowi te kiczowate rysuneczki, mozolnie wydziergane na własnej skórze, Elise śmieje się i stwierdza beztrosko, że wprawdzie żałuje, że niektóre z nich wykonała, ale nie jest to dla niej żaden problem, bo przecież zawsze można przerobić jeden rysunek na inny. Okazuje się, że każdy z tatuaży skrywa imię mężczyzny, z którym była przez jakiś czas związana. Ta scena świetnie ją charakteryzuje. Elise stara się robić wrażenie wesołej, wyluzowanej i odważnej dziewczyny, podczas gdy w rzeczywistości jest bardzo wrażliwą osobą, poszukującą poważnego związku i znacznie bardziej konserwatywną w swoich marzeniach, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Scena ma dwuznaczną wymowę. Trudno powiedzieć, czy Elise chce w ten sposób zmylić Didiera i ukryć przed nim swą prawdziwą naturę, pokazując mu, że związki z facetami traktuje na luzie i nie przywiązuje do nich większej wagi, czy też przeciwnie, robi to, by odsłonić przed tym obcym człowiekiem gorzką prawdę o sobie. Może chce powiedzieć mu : "Spójrz na tą żałosną mapę moich porażek. Będziesz kolejnym dupkiem na mojej liście, czy może facetem, na którego czekam całe życie?". Ten ekshibicjonistyczny pokaz wprawia Didiera w lekkie zakłopotanie, ale Elise również uświadamia sobie dziwność tej sytuacji i przyznaje szczerze, nieco roztargnionym głosem : "Nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje."
Choć bardzo mało wiemy o przeszłości bohaterów filmu, to jednak z całą pewnością możemy stwierdzić, że oboje dźwigają na swych barkach spory bagaż życiowych doświadczeń i że każde z nich ma na swym koncie parę mniej lub bardziej poważnych związków. W momencie, w którym spotykają się po raz pierwszy, są ludźmi obiektywnie rzecz biorąc szczęśliwymi i spełnionymi. Oboje wykonują niezbyt ciężką pracę, którą lubią, która jest zgodna z ich zainteresowaniami i która oprócz pieniędzy daje im również satysfakcję. Na co więc liczą nawiązując tą znajomość? Czy chodzi o seks? Pociąg fizyczny, który wzajemnie do siebie odczuwają jest mocno widoczny, ale najwyraźniej chodzi im obojgu o coś więcej. Wchodząc do salonu tatuażu Didier nie zachowuje się jak typowy podrywacz, chcący wyrwać dziewczynę na jedną noc. Zresztą takie zachowanie nie jest w jego stylu. Elise, dzięki swej kobiecej intuicji, od razu wyczuwa, że ten facet ma wobec niej jakieś poważniejsze zamiary. I pewnie dlatego tak się przed nim odsłania, a później postanawia pójść na koncert kapeli, o którym jej wspomniał.
Wszystko więc wskazuje na to, że Didier i Elise, choć oboje bardzo cenią sobie własną niezależność, potrzebują jednocześnie trwałego związku i emocjonalnej stabilizacji, by odczuwać pełne szczęście i wewnętrzną harmonię.
Po pierwszym etapie ich znajomości, złożonym zapewne z szalonych dni spędzanych na beztroskiej zabawie i bezsennych nocy pełnych dzikiej namiętności, pojawia się w ich wspólnym życiu pierwszy wyraźny moment przełomowy : Elise informuje Didiera, że jest w ciąży. W pierwszym odruchu zaskoczony mężczyzna reaguje nagłym wybuchem złości. Bycie tatusiem nie pasuje mu do wizerunku kowboja, na którego próbuje się przecież kreować. Jednak silne uczucie, jakie żywi do Elise, sprawia, że jego wzburzenie szybko ustępuje świadomości, że w tej sytuacji nie pozostaje mu nic innego, jak tylko przestawić wizjer swego wewnętrznego mechanizmu wiary z jednych obiektów na inne. Wcześniej wierzył w to, że jest wolnym duchem, kimś, komu udało się odnaleźć bezpieczną niszę, zapewniającą poczucie niezależności i swobody, kimś, kogo nie dotyczą krępujące indywidualizm zasady współżycia w wielkomiejskich społecznościach. Teraz zapragnął uwierzyć w to, że proste życie na peryferiach cywilizowanego świata można pogodzić ze szczęśliwym życiem rodzinnym. Dla Elise wiadomość o zbliżających się narodzinach dziecka nie była zapewne związana z koniecznością dokonywania tak wyraźnych przewartościowań. Dla kobiety jest to sprawą naturalną, że na świat przychodzi dziecko, które jest owocem miłości, ukoronowaniem szczęśliwego związku i cudowną materializacją marzenia o idealnej jedności. Obawy Elise dotyczyły więc zapewne jedynie tego, jak na jej ciążę zareaguje jej życiowy partner.
Po narodzinach Maybelle w życiu bohaterów nastał wspaniały okres, w którym Didierowi i Elise umiejętnie udało się pogodzić zaspokajanie osobistych potrzeb twórczych, wynikających z ich artystycznych zainteresowań z sumiennym wykonywaniem rodzicielskich obowiązków. Ten siedmioletni, szczęśliwy etap ich wspólnego życia zakończył się wraz z pojawieniem się pierwszych informacji o nagłym pogorszeniu się stanu zdrowia ich córki.
Okazuje się, że Maybelle cierpi na białaczkę. Choć diagnoza postawiona przez lekarzy jest jednoznaczna i brzmi przerażająco, Didier i Elise pragną wierzyć, że w przypadku ich rodziny wszystko skończy się dobrze, bo przecież nie po to los pozwolił im zbudować tak wiele dobrego, by teraz w jednej chwili zabrać im wszystko i pozostawić ich z pustymi rękoma i poczuciem bezsensu wszelkich ludzkich wysiłków.
Rozpoczyna się etap zażartej walki o życie małej Maybelle. Lekarze stosują chemioterapię, radioterapię, a wreszcie przeszczep komórek macierzystych. Rodzice również dają z siebie wszystko, nieustannie czuwają przy łóżku córki i starają się wszelkimi sposobami rozweselać ją i sprawić, by nie straciła wiary w możliwość wyzdrowienia.
Po tym trudnym okresie, wypełnionym mieszaniną rozpaczy i nadziei następuje największy moment przełomowy w życiu bohaterów : muszą przyjąć do świadomości fakt śmierci córki.
Ich mały, szczęśliwy świat, który sobie zbudowali okazał się iluzją.
Wydaje mi się, że właśnie słowo "iluzja" jest słowem kluczowym do zrozumienia głównego przesłania tego filmu. Twórcy filmu uświadamiają nam, że w każdym momencie naszego życia jesteśmy niewolnikami jakiejś iluzji.
Didier i Elise mają jednak odmienny stosunek do tego okrutnego żartu, jaki spłatał im los. Didier jest racjonalistą i zwolennikiem teorii o ewolucji żywych organizmów. Jest pogodzony z bezwzględnością i bezdusznością Natury. Zdaje sobie sprawę z faktu, że chaos jest jedyną zasadą organizującą funkcjonowanie Kosmosu i że życie ludzkie jest rodzajem gry hazardowej, bo jego cechą charakterystyczną jest całkowita lub częściowa losowość. Ta świadomość w żaden sposób nie łagodzi jego cierpienia, ale też pozwala mu zachować swój światopogląd w niezmienionej formie. Didier odczuwa po prostu straszną wściekłość, bo przez siedem lat był przekonany, że należy do grona szczęśliwców, a okazało się, że jest tylko zwykłym śmiertelnikiem, narażonym na doświadczanie tragedii w takim samym stopniu, jak wszyscy inni ludzie.
Pomimo swoich poglądów, Didier zdaje się być optymistą. Jest typem faceta wierzącego w swoją siłę, starającego się myśleć pragmatycznie i wybierającego zawsze najkorzystniejsze rozwiązanie. Będąc przekonanym o nieistnieniu opiekuńczego Boga, Didier uważa, że należy brać los w swoje ręce, a po każdym życiowym niepowodzeniu, podnosić się z ziemi, jak kowboj zrzucony z siodła, który otrzepuje kurz z portek i ponownie próbuje okiełznać narowistego wierzchowca. Zdenerwowałby się pewnie, gdyby ktoś próbował uświadomić mu, że podobnie jak wszyscy ludzie, ulega jedynie różnym iluzjom, bo uleganie iluzjom jest najlepszym sposobem na odsunięcie od siebie ponurej prawdy o beznadziejności ludzkiej egzystencji. A przecież jego wizja życia, wzorowana na wyidealizowanym obrazie życia mieszkańców Dzikiego Zachodu, jest niczym więcej jak iluzją, która narodziła się w głowie współczesnego romantyka. Didier i jego kumple z zespołu wymyślili sobie, że na belgijskiej prowincji zbudują sobie swój własny mały świat, będący w większym stopniu kopią Ameryki ukazanej w westernach, niż tej rzeczywistej, której aktualne problemy niewiele ich obchodzą. Didier z chęcią nałożył kostium kowboja, bo po pierwsze taki styl bardzo pasuje do jego charakteru, a po drugie fajnie jest żyć na co dzień ze świadomością, że jest się prawdziwym mężczyzną i twardzielem, podczas gdy większość współczesnych przedstawicieli męskiego rodu, pędzi wygodne wprawdzie, ale nudne i żałosne życie miejskiego pantoflarza. Twórcy filmu wyśmiewają delikatnie tą jego pozę w scenie z jedzeniem tatara. Didier jedząc surową wołowinę czuje się jak prawdziwy amerykański traper. Mało istotny fakt, że mięso to pochodzi z supermarketu, znajdującego się w pobliskim miasteczku, można przecież przemilczeć lub wyrzucić ze świadomości. Gdy jednak okazuje się, że tym razem Elise kupiła tatara w wersji wegetariańskiej, nasz plastikowy kowboj jest wyraźnie niepocieszony :))
Z Elise sprawa wygląda inaczej. Ta wrażliwa kobieta, podobnie jak jej partner, jest też niepoprawną romantyczką, ale w przeciwieństwie do niego, jej życiowym celem nie jest walka o zbudowanie na tej ponurej planecie bezpiecznego mikroświata, lecz doświadczenie prawdziwej, wielkiej miłości, w której mogłaby się zatracić bez reszty. Szukała tej miłości całymi latami i za każdym razem, gdy okazywało się, że facet, z którym wiązała pewne nadzieje, nie jest jednak tą osobą, której potrzebuje, potrafiła zepchnąć tą uczuciową porażkę gdzieś na margines własnej świadomości i z optymizmem patrzeć w przyszłość, nie tracąc nadziei na to, że kiedyś spotka partnera idealnego. Jej stosunek do miłości miał wymiar niemalże religijny, dlatego, niczym człowiek głęboko wierzący w boską moc i w szczęśliwe życie wieczne w Królestwie Niebieskim, znosiła dzielnie swe cierpienia i rozczarowania, czekając cierpliwie na dzień, w którym przeznaczony jej mężczyzna stanie przed nią i spojrzy jej głęboko w oczy w ten jeden jedyny sposób.
Elise nie jest z pewnością głupia, ale wydaje się być osobą dość naiwną, której marzycielska natura, utrudnia prawidłową percepcję rzeczywistości. Jej obsesja na punkcie idealnej miłości wyzwalała u niej zachowania typowe dla szesnastoletnich podlotków. Nie da się ukryć, że tatuowanie na skórze imienia każdego faceta, który raczył przez jakiś czas gościć w jej łóżku, nie jest raczej dowodem dojrzałości i mądrości życiowej.
Jednak w przeciwieństwie do bardzo młodych dziewcząt, które równie łatwo się odkochują, jak wcześniej się zakochiwały, Elise traktuje miłość ze śmiertelną powagą. W momencie, gdy zrozumiała, że Didier jest na pewno mężczyzną jej życia, postanowiła zbliżyć się do niego jak najbardziej i oddać mu się całkowicie. Widząc, że granie muzyki bluegrass jest bardzo ważną częścią jego życia, postanowiła również zaangażować się w działalność jego zespołu. Z kolei gdy na świecie pojawiła się ich córka, będąca owocem ich miłości, robiła wszystko co w jej mocy, by być jak najlepszą matką i w ten sposób podziękować dobremu losowi za hojne dary, które jej zesłał.
Dla Didiera śmierć Maybelle była bardzo bolesnym ciosem, ale dla takiego racjonalisty i darwinisty jak on, jest to coś naturalnego, coś, co się po prostu w przyrodzie zdarza i z czym trzeba się pogodzić.
Sytuacja psychiczna, w jakiej po stracie córki znalazła się Elise, jest dużo bardziej tragiczna i beznadziejna. W przeszłości było tak, że upragniona miłość, stanowiąca sens jej istnienia, była celem, który ciągle znajdował się gdzieś przed nią i mobilizował ją do działania. Obecnie nie ma już możliwości zaczęcia wszystkiego od nowa. Elise czuje, że kocha Didiera i że właśnie on jest tym człowiekiem, na którego czekała, ale jednocześnie to, co się wydarzyło, jest jak wielka czarna plama na kolorowej ilustracji do pięknej bajki, plama, której nie sposób usunąć.
Elise popada w depresję. Jej psychika rozpaczliwie szuka jakiegoś sposobu na znalezienie punktu zaczepienia, punktu, który byłby światełkiem w tunelu i zaczątkiem drogi wiodącej do odzyskania równowagi.
Ostatnią deską ratunku wydaje się być możliwość uruchomienia myślenia magicznego i zbudowanie iluzji, pozwalającej uwierzyć, że Maybelle nie zginęła całkowicie, że nie stała się tylko kawałkiem rozkładającej się materii lecz istnieje nadal w innej formie, jako zwierzę, roślina lub inny element świata przyrody. Gdyby Didier wspomógł ją w wysiłku budowania tej kojącej iluzji, istniałaby duża szansa na to, że Elise udałoby się stanąć na nogi po tej tragedii i po raz kolejny spróbować zawalczyć o szczęście. Jako młoda jeszcze kobieta, mogłaby przecież ponownie zajść w ciążę, urodzić drugie dziecko i w natłoku nowych macierzyńskich zajęć skutecznie odsunąć od siebie wspomnienia o zmarłej Maybelle.
Jednak Didier nie rozumie tego, że w pewnych sytuacjach należy odłożyć na bok racjonalne myślenie. Jest gotowy wspierać swą partnerkę, ale jedynie zgodnie z zasadami wyznawanego przez siebie materialistycznego światopoglądu. Jest wściekły widząc, że Elise doszukuje się istnienia duszy ich córki w ciele ptaka krążącego wokół ich domu. Uważa podobne wymysły za głupie i niepoważne.
Dla Elise nieoczekiwane uświadomienie sobie obcości tego człowieka, który jeszcze niedawno był jej tak bliski, jest potężnym ciosem, stanowiącym źródło dodatkowego cierpienia, ciosem, który okazuje się być śmiertelny. Nadal kocha Didiera, ale jednocześnie czuje, że ta rzeczywista miłość jest dla niej nie do zniesienia i że nie jest tożsama z tą wyidealizowaną, której obraz zbudowała w swej wyobraźni.
W jej zmaltretowanej psychice powstaje szalony pomysł, by stać się kimś innym, inną kobietą, kobietą która ma czyste konto, kobietą, która ma wszystko przed sobą. Przybiera imię Alabama i wyprowadza się z ich wspólnego domu. Próbuje oszukać samą siebie i powrócić do punktu, w którym była przed spotkaniem Didiera. Jednak gdy jej ukochany staje przed nią ponownie i prosi, by wróciła, ona ulega jego namowom i po raz ostatni podejmuje próbę kontynuowania wspólnego życia u boku tego człowieka, bo uświadamia sobie, że nie chce być z nikim innym. Ale Didier nie rozumie tego, co dzieje się w jej wnętrzu, nie ma pojęcia, że ta kobieta doznała kompletnej psychicznej dezintegracji. Myśli, że to tylko zwykłe w takich przypadkach cierpienie, spowodowane nagłą utratą bliskiej osoby, cierpienie, które musi minąć z czasem, tak jak przemijają wszystkie zjawiska na tym świecie. Pozwala sobie nawet na to, by w obecności swoich kumpli z kapeli, kpić z jej dziwnego pomysłu, dotyczącego zmiany imienia. Jednak jej nie jest wcale do śmiechu, gdy informuje go, że nowe imię, które mu nadała brzmi : Monroe.
Nagły wybuch w postaci agresywnego monologu, który Didier wywrzaskuje po koncercie w stronę zdumionych słuchaczy, jest kroplą przelewającą czarę goryczy. Elise nie ma już siły na dalszą walkę. Dociera do niej świadomość, że przepaść oddzielająca ich światopoglądy jest nie do zasypania. W tym świecie ona nie potrafi już z nim być, pomimo tego, że nadal go kocha. Ale może istnieje jakaś alternatywna rzeczywistość, w której Alabama i Monroe nie musieliby ustosunkowywać się w taki lub inny sposób do problemu śmierci, rzeczywistość, w której żadna siła nie jest w stanie zburzyć ludzkiego szczęścia? A nawet jeśli taka rzeczywistość nie istnieje, to czy najpiękniejszą rzeczą, jaką może zrobić zrozpaczona kobieta w jej sytuacji, nie jest wyobrażenie jej sobie i zatopienie się w niej? Pewnie podobne myśli towarzyszyły Elise w chwili, gdy połykała tabletki, mające uwolnić ją od jej życia, które stało się pozbawioną formy pustką.
Końcowa scena tego filmu jest z pewnością bardzo wzruszająca. Ale wcale nie na tym polega jej główna wartość. To najważniejsza scena w filmie, bo nadaje głęboki sens całej tej opowieści. "W kręgu miłości" nie jest tylko kolejnym smutnym filmem o miłości, którego zadaniem jest wyciśnięcie z naszych oczu paru kropli łez. Obok "Melancholii" Larsa von Triera i "Miłości" Michaela Haneke jest to jedno z najmądrzejszych, najgłębszych i najbardziej dojrzałych dzieł sztuki filmowej ostatnich lat.
Gdy Didier pochyla się nad trupem Elise i mówi : "Przywitasz się z Maybelle w moim imieniu, jeśli ją spotkasz?", to jest to coś więcej niż tylko wzruszający teatrzyk, odegrany przed kolegami z zespołu, mający pokazać im, jak bardzo ją kochał. Mówiąc te słowa, Didier daje wyraz swego szacunku do iluzji, które jego partnerka stworzyła w swym umyśle. Dopiero śmierć ukochanej kobiety była w stanie sprawić, że ten zatwardziały racjonalista, przyjął wreszcie do wiadomości, że każdy człowiek ma prawo wierzyć w co mu się podoba i że nie wolno naśmiewać się z iluzji, które wydają się nam głupie, prymitywne lub niepoważne. Być może miłość jest tylko złudzeniem. Może wszystko sprowadza się jedynie do skomplikowanych reakcji chemicznych, zachodzących w naszych mózgach, które mają zachęcić nas do aktu kopulacji i w konsekwencji do przekazania naszych genów kolejnym pokoleniom? Może wiara w miłość jest równie naiwna, jak dziecięca wiara w to, że ptaszek staje się po śmierci gwiazdą na niebie? Być może, że tak właśnie jest. Ale nie zmienia to faktu, że stworzona przez człowieka idea miłości, pozostaje od wieków najpiękniejszym tworem ludzkości.

ocenił(a) film na 9
atotocoto

Przeczytałem. Ciekawe refleksje i uwagi, choć na pewno nie wyczerpujące wszystkich wątków. Osoba Didiera wydaje mi się bardziej złożona - jego gwałtowny atak na słuchaczy w czasie koncertu to krzyk rozpaczy, pokazujący, że jemu, choć być może z innych względów, jest równie ciężko jak Elise. Nie krzyczy tak naprawdę do widowni, nie krzyczy do siebie, bardziej do samego Boga, w którego nie wierzy. W ogóle cały jego ateizm dziwnie kontrastuje z religijnymi nieraz i pełnymi odniesień do Boga tekstami piosenek ,których śpiewanie mu nie przeszkadza. Południe Stanów Zjednoczonych tak bliskie Didierowi to zresztą również są bardzo religijne stany. Nie twierdzę, że jego stwierdzenie "Przywitasz się z Maybelle w moim imieniu, jeśli ją spotkasz?" należy odczytywać jako jego odnalezienie wiary, bo też wydaje mi się to w większym stopniu wyrazem szacunku, tym niemniej mam z jego ateizmem pewien problem. Ciekawy jest również symboliczny powrót Elisy do Didiera, za pomocą tatuażu, ale wyrażającego już ich w nowej postaci - Alabamy i Monroe, czyli nowych imion, które nadała sobie i jemu. W rozmaity sposób można też interpretować ostatnie sceny i "ducha" Elisy przechadzającej się po szpitalu.

ocenił(a) film na 10
miszasagi

Przede wszystkim bardzo mi miło, że przeczytałeś moje wypociny :) Dopiero jak skończyłem spisywać swoje przemyślenia, to uzmysłowiłem sobie, że tak dużo napisałem i pierwsza moja myśl była taka, że pewnie nikomu nie będzie się chciało czytać tak długiego tekstu :) . Twój wpis dowodzi, że może jednak warto było trochę poklikać. Nie nadałem swoim rozważaniom formy typowej recenzji. Nie miałem też ambicji stworzenia wyczerpującej analizy tego filmu. Pominąłem zupełnie stronę techniczną i bardzo ciekawy montaż, mający odzwierciedlać działanie ludzkiej świadomości, w której obrazy aktualne przeplatają się przecież nieustannie ze wspomnieniami z przeszłości, z obrazami zapisanymi w pamięci. Nie napisałem o oszklonej werandzie, która ma znaczenie symboliczne, o tym, że Elise pochodziła z rodziny katolickiej (świadczy o tym krzyżyk przekazywany z pokolenia na pokolenie) i, jak słusznie zauważyłeś, o “duchu” Elise, przechadzającym się po szpitalu. Gdybym to wszystko zaczął rozkminiać, to mój tekst musiałby być jeszcze dłuższy, a to już byłoby nie do zniesienia :))
Jeśli chodzi o światopogląd Didiera, to myślę, że dla tego faceta najbardziej charakterystyczną cechą jest jego ogromna potrzeba niezależności. To jest typ człowieka, który z natury nie akceptuje żadnej władzy nad sobą, nie uznaje żadnych autorytetów. Mógł być w dzieciństwie nieposłusznym, krnąbrnym synem, trudnym, zbuntowanym uczniem, itd. Wiemy, że w młodości był punkiem, więc ma wyraźną tendencję do anarchizowania. Zgadzam się z Tobą, że jego wybuch podczas koncertu był podyktowany głównie rozpaczą, cierpieniem i poczuciem niesprawiedliwości wyroków losu. Wyrażając swą nienawiść do Boga, Didier ma na myśli tego surowego, bezwzględnego, starotestamentowego Jahwe, który mniej kojarzy się z miłosierdziem, a bardziej z okrucieństwem władcy – tyrana, oczekującego od ludzi absolutnego posłuszeństwa. Określenie “ateista” bardziej pasowałoby do jakiegoś intelektualisty, naukowca lub pisarza. Didier jest romantykiem i człowiekiem czynu. Może jest optymistą? Być może wierzy w harmonię panującą we Wszechświecie ? Może, pisząc o jego materializmie, poczuciu chaosu i losowości panującej w Naturze, przypisałem mu swoje własne poglądy? Jeśli przyjmiemy takie rozumowanie, to może masz rację i on jakoś tam na swój sposób wierzy, że istnieje jakiś pozytywny rodzaj energii (może jest to miłość?), który moglibyśmy określić Bogiem. Przedstawiając go jako racjonalistę, a Elise jako osobę wierzącą w siły nadprzyrodzone, uprościłem być może nieco portrety psychologiczne postaci, ale zrobiłem to celowo, by omówić zagadnienie “iluzji”, które wydało mi się kluczowe dla tego filmu.

ocenił(a) film na 9
atotocoto

No tak, smaczków o których można by napisać jest jeszcze więcej, no ale nie o to przecież chodzi. Cóż, każdy w inny sposób przeżywa cierpienie, każdy w inny sposób tłumaczy sobie rzeczywistość i szuka w niej sensu. Elise może szukać pomocy w wyobrażaniu sobie w jakiś sposób obecności zmarłego dziecka, Didier twardo trzyma się materializmu i wiary w przypadkowość, ale funkcja jest ta sama - oboje próbują w ten sposób jakoś zrozumieć, ogarnąć i zaakceptować to co się stało. Obiektywnie patrząc, Didier otwarcie prezentuje swój ateizm i nie ma czego tu podważać, po prostu coś mnie w tej jego postawie subiektywnie gryzło. Pisząc, że to w pierwszej kolejności romantyk, buntownik i miłośnik niezależności być może trafiłeś w sedno, bo są to postawy, które po prostu bardzo trudno pogodzić ze starotestamentowymi wyobrażeniami Jahwe, którego Didier utożsamia z wiarą. Zapatrywania Elise zresztą też są przedstawione bardzo subtelnie, trudno nazwać ją "człowiekiem wiary" albo powiedzieć, że jakoś intensywnie szuka w niej ratunku, scena z ptakami to tylko drobny przejaw intuicyjnego "myślenia magicznego" nie ubranego w żadne mocniejsze deklaracje.

ocenił(a) film na 10
miszasagi

Elise na pewno nie jest zdeklarowaną wyznawczynią jakiejś konkretnej religii, pewnie jej niepokorna natura i rozwinięty indywidualizm powodują, że ona trochę się wzbrania przed przynależnością do jakiejś wspólnoty wyznaniowej. Była wychowana w duchu katolickim, ale później pewnie zapragnęła poznać wierzenia ludzi z innych kultur. Zaczęła poszukiwać jakiejś własnej ścieżki rozwoju duchowego. W jej domowym ołtarzyku w centralnej części znajduje się zdjęcie córki, po lewej stronie figurka Matki Boskiej, a po prawej hinduistyczny wizerunek tańczącego, czteroramiennego Śiwy :)
Myślę, że to wielki plus tego filmu, że nie mamy tu ukazanego jakiegoś ostrego starcia światopoglądowego pomiędzy ideologią ateistyczną a teistyczną. To jest film o ludziach z krwi i kości. Didier symbolizuje po prostu te wszystkie wysiłki ludzkości, które zmierzają do stworzenia na tym świecie jak najlepszych warunków do przetrwania naszego gatunku, dzięki jak najlepszemu wykorzystaniu ludzkiego rozumu i siły ludzkich mięśni, bez oglądania się za jakąś siłą wyższą, która mogłaby przyjść z pomocą. Elise z kolei uosabia taką bardzo mocno obecną u ludzi we wszystkich zakątkach świata wiarę w istnienie innych wymiarów i w możliwość nawiązywania z nimi kontaktu pozazmysłowego. Elise mogłaby zacytować Didierowi słowa Szekspira mówiące, że są rzeczy na ziemi i na niebie, o których nie śniło się filozofom :) Problem polega na tym, że każdy człowiek, bez względu na to czy bliższy jest mu sposób myślenia Didiera czy Elise, w obliczu takiej tragedii, jaka dotknęła bohaterów, jest bezsilny i po prostu odczuwa cierpienie.

miszasagi

Podoba mi sie Twoja interpreta

ocenił(a) film na 8
atotocoto

Piękna analiza, dzięki!

ocenił(a) film na 10
Navigare

To ja dziękuję za miłe słowa :) Wiem teraz, że mój głos nie był głosem wołającego na puszczy :))

ocenił(a) film na 7
atotocoto

dzięki za tę interpretację! bardzo ciekawa analiza!

ocenił(a) film na 10
atotocoto

Bardzo mi się podoba to połączenie osobistych wrażeń z wnilkiwą analizą. Dziękuję. Czas poświęcony na lekturę był cenny, a nie stracony!

W tytule pojawia się myśl, że "jesteśmy skazani na uleganie iluzjom". Myśla ta potem powraca w tekście. Nie sposób nie zgodzić się, że ulegamy iluzjom i różnorakich powodów do tego bywa wiele. Czy to oznacza, że jesteśmy na to skazani? Nie wydaje się, by w kontekście filmu teza o skazaniu była filmem uzasadniona. Pewnie więc jest to raczej postawa Autora tej recenzji. Jeżeli mój domysł nie jest opaczny, chciałbym ze swej strony dodać, że jestem jednym z tych, którzy ulegają iluzjom, ale wobec iluzji i tej skłonności nie czuję się bezradny i bezsilny, jak człowiek skazany. Z doświadczenia życiowego wnoszę, że "skazańcami" są zatwardziali racjonaliści i osoby powierzchownie "uduchowione" (co zdaje się w tym filmie widać wyraźnie). Pomiędzy tymi skrajnościami jest przestrzeń ogromna, chociaż mało "zaludniona", w której jest miejsce na dążenie do prawdy, by jej w całości nigdy nie posiąść. Ot, taka garść refleksji na tle filmu i recenzji.

Oby więcej takich recenzji można przeczytać na filmwebie, w co "przypuszczam, że wątpię", ale i tak będę wyglądać kolejnych.

ocenił(a) film na 9
atotocoto

PRZECZYTAŁAM! Super interpretacja. Ale dlaczego uważasz, że jest to tak filozoficzny film? Chodzi o tę iluzję w jaką każdy wierzy, wmawia sobie?

ocenił(a) film na 10
Kocham_Kino3

Dzięki :) Nie napisałem, że to film filozoficzny. To raczej świetna, poruszająca opowieść, która skłania do filozoficznych refleksji. To znaczy, jednych skłania, a innych niekoniecznie :)) Ja już tak mam od dziecka, że lubię rozgryzać rzeczywistość intelektualnie :) Zawsze jednak potrzebuję silnego bodźca emocjonalnego. Tych bodźców dostarczają głównie dobra literatura i dobre kino. Ja tak odbieram filmy. Dlatego czasami zdarza się, że bardzo lubię filmy, które obiektywnie nie są udane, ale z jakichś powodów uruchomiły w mojej głowie interesujący ciąg myślowy :) Taka jest, według mnie, definicja dobrego kina : powinno poprzez konkretną emocjonującą opowieść skłaniać do bardziej uniwersalnej refleksji. Ten film pasuje do tej definicji idealnie. Ale oczywiście można oglądać film jako bardzo konkretną, jednostkową historię, z konkretnymi bohaterami i oceniać jego wartość siłą z jaką prezentowana opowieść angażuje widza emocjonalnie, sprawiając, że utożsamia się on z postaciami i "kibicuje im" w ich zmaganiach z życiowymi problemami. Odbiór filmu jest sprawą indywidualną :) Ja akurat lubię, gdy opowieść ma w sobie jakiś szerszy, ogólniejszy, bardziej uniwersalny przekaz, który nie odnosi się jedynie do tej konkretnej historii ukazanej w filmie, ale ma zastosowanie w różnych miejscach i czasach i mówi jakąś głębszą prawdę na temat kondycji ludzkiej lub właśnie pewnych podstawowych kwestii filozoficznych, z którymi ludzkość zmaga się od wieków.

ocenił(a) film na 9
atotocoto

JA TAK SAMO! Większość filmów chociaż próbuję interpretować. A potem szukam spostrzeżeń innych ludzi. I jestem wdzięczna za takie osoby jak ty! Które pod powłoką wizualnego piękna (różnie z nim bywa ale ok :D), widzą drugie dno, sens, przekaz opowieści. I traktują kino nie tylko jako rozrywkę, ale także szkołę życia, wykład na temat ważnych lub mniej ważnych tematów. Dzięki za interpretację! I czekam na inne. (Na przykład Interstellara ;)

użytkownik usunięty
atotocoto

Na ogół nie czytam dłuższych postów, ale że film bardzo mnie poruszył, Twój przeczytałem cały. Z zaciekawieniem i przyjemnością! Podobnie odebrałem ten obraz. Dla mnie również końcowa scena jest bardzo wymowna, jest jakby przełomem w myśleniu Didiera, a jeśli nie przełomem, to na pewno jego początkiem- tak myślę. Film przepiękny, mądry, wzruszający, dający wiele do myślenia. Aktorzy - odtwórcy głównych ról - są niezwykle naturalni, mimika, głos, spojrzenia, mowa ciała. Gdy piszący recenzje redaktor fw porównał ten film do.... telenoweli poczułem złość. Nie wiem...może była to prowokacja? Jeśli jednak nie, to zdumiewa mnie totalny brak empatii. Są filmy, których się nie zapomina, ten bezsprzecznie zaliczam właśnie do tej kategorii.,

atotocoto

24368 znaków. Spokojnie myśl dało się zmieścić w 1/3 tego, chociażby poprzez pominięcie streszczenia.

ocenił(a) film na 8
atotocoto

Wiem, że oglądałeś ten film już dawno temu, ja obejrzałam go dziś. Piękny film. Przeczytałam Twoją wypowiedź i rzeczywiście wiele tu ująłeś. Mnie bardzo wzruszyła scena ślubu bohaterów. Piękna i niebanalna.

aniadolan1

Również moją uwagę przykuł "ślub".
Jednak patrzę na niego jak na zwykłą maskaradę.
Gdyby na początku swej wspólnej drogi we dwoje staneli przed Bogiem to ze śmiercią córki by sobie poradzili zdecydowanie lepiej.
Mi ta scena pokazała że małżeństwo na pół gwizdka to kruche małżeństwo.
Małżeństwo często bywa silniejsze od miłości

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones