Mulat kamerdyner i rodzinne intrygi jego właścicieli, czyli Fassbinder o niewolnictwie. Z towarzyszeniem stałego zestawu współpracowników, ale też mocno tendencyjnie. Humanistyczne zacięcie Niemca ujawnia się tutaj w serii scen nie wprowadzających nic konkretnego do fabuły. Bohater na każdym kroku zbiera cięgi, a w jego postawie jest coś z masochizmu: ciężko oprzeć się wrażeniu, że postać cierpiętniczego niewolnika skonstruowana została specjalnie tak, by cały czas pakować się w tarapaty.
"Whity", jak to u tego reżysera, jest teatralny w formie, choć akcja osadzona została w westernowej scenerii. Dramat jednak nie wybrzmiewa w tym przypadku z należytą siłą. Nie sympatyzujemy ani z tytułową postacią, ani też z żadną z pozostałych. Obraz jest chłodny, nadmiernie wykoncypowany, a od strony psychologicznej prezentuje się w sumie równie wiarygodnie, jak młodszy o cztery lata "Mandingo". Znajdą się tu sceny dobre, realizacja nie budzi większych zarzutów, jako całość jednak nie przekonał mnie.