Mam wrażenie że polscy filmowcy od "otwarcia granic" cierpią na jakąś manię przemycania "amerykańskiego kina" do polskich filmów. W latach 90tych powstawało tyle dobrych filmów ,które za niczym nie goniły, i choć obijał się klimat amerykańskiego kina choćby w takiej Sarze,to wszystko to wyglądało naturalnie. Od mniej więcej 2006 uparli się na tworzenie "amełykańskiego" kina. Widzieliśmy to chyba wyraźnie w "Ciacho" i "Trick".
To na prawdę mógłby być dobry film. Ciekawa fabuła i zabawna sytuacja w której znaleźli się bohaterowie.Ale do jasnej cholery, po jakiego ch*ja ten bezsensowny,naiwny wątek romantyczny (taa,bardzo) z przyczepionym balonem do ratusza? Nigdy nie widziałem czegoś tak bezsensownego i naiwnego.To samo tyczy się z sceną w lesie,gdzie kobiety były przebrane za napastników. Bez sensu. To właśnie jest to o czym mówie.Na siłę wsadzanie naiwnych scen czy to romantycznych czy akcji rodem z hollywood które nie trzymają się w ogóle kupy. Po co to? Na co to? By od młodej widowni zajaranej amerykańskimi głupkowatymi komediami wyciągnąć pieniądze? Przez to nachalne gonienie za amerykańskim kinem,takie klasyczne komedie jak "Chłopaki Nie Płączą" czy "Killer' wydają się po prostu dla polskiego kina XXI wieku niedoścignione.A przecież można stworzyć coś, co jest oryginalne,zabawne a jednocześnie polskie... choćby na przykład Czas Surferów z 2005 roku?