ARTYKUŁ: Brzezińska o dyskretnym uroku złego kina

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/ARTYKU%C5%81%3A+Brzezi%C5%84ska+o+dyskretnym+uroku+z%C5%82ego+kina-53362
Przed nami weekend, a wraz z nim odrobina wytchnienia po trudach pełnego pracy tygodnia.  Dla rozluźnienia proponujemy Wam lekturę tekstu naszej współpracowniczki Marty Brzezińskiej. Autorka wspomina z sentymentem największe filmowe gnioty, które rozpalały wyobraźnię niejednego małoletniego kinomana. 


CZARUJĄCE  KINO  NISKICH  LOTÓW

Wyobraźmy sobie, że śnimy o ogrodzie pełnym soczystej zieleni i kolorowych kwiatów. Nurzamy się w tę zieloność, brodzimy w niej szczęśliwi, wokoło brzmi niebiańska muzyka i rozpościera się roślinna miękkość, gdy oto niespodziewanie wyrasta przed nami krągła, czerwona czapka. Chwilę później widać już całą postać, krępą, uśmiechniętą, z rumieńcami na pucołowatej buzi. Już wiemy, kto to jest, to on – krasnal ogrodowy! Czerwona czapka, wielkie buty, opięty surducik, szpiczasty nosek, ach, dość, dość… Budzimy się z krzykiem? Niekoniecznie. Krasnal zdecydowanie nie przeraża, choć istotnie, wywołać może szczękościsk i uczucie dyskomfortu u osobników o wrażliwości ukształtowanej przez klasyczne piękno. Czy śmieszy? Też nie bardzo, bowiem krasnal ogrodowy z natury swej jest postacią mocno ambiwalentną.

Plastikowy, produkowany masowo i powszechnie spotykany krasnal ogrodowy uchodzi za symbol kiczu, złego smaku, tandety. Oprócz dziarskich postaci w czerwonych czapeczkach, na cenzurowanym zwykle znajdują się też porcelanowe baletnice, poroża dzikich zwierząt, makatki o ludowej proweniencji, drewniane odpustowe anioły oraz ptaszki, które, gdy dmuchnąć im w ogonek, wydają dźwięki perliste i przeszywające.

Na tę niechlubną listę, jakże przecież niepełną, wciągnąć można wiele dzieł filmowych, jak choćby "Plan 9 z kosmosu" z roku 1959 Edwarda Wooda. Zresztą związki kina i tandety są bardzo mocne, warto pamiętać o tym, że kino w ogóle  wywodzi się ze sfery rozrywki pospolitej, a nawet, jak pisał Karol Irzykowski, wstydliwej. Ale  tak jak w przypadku krasnala i makatki, wszystko jest kwestią gustu.  

  

Kwestia gustu

Mądra sentencja głosi, że o gustach się nie dyskutuje, jednak kiedy wychodzi się z kina, rozmawia się o obejrzanym filmie, recenzenci spierają się w mediach, można wyjść z seansu w poczuciu, że straciło się czas, że nie ma o czym mówić,  a można też wracać do filmu wielokrotnie. I można szalenie lubić film, który uchodzi za zły. Skąd jednak wiadomo, że film jest zły?

Film często uchodzi za zły, gdy krytycy (czyli ujmując rzecz idealizująco, osoby przygotowane do rozważania filmowych kwestii, dysponujące wiedzą oraz swego rodzaju wyćwiczoną świadomością, która pozwala im na osiąganie koniecznego dystansu do dzieł i do siebie samych) zgodnie uznają, że film jest zły. Jest taki, gdy okazuje się dziełem fatalnie zagranym, zmontowanym, z beznadziejnymi kostiumami, scenografią, kiczowatą historią, a na dodatek odsłaniającym wszystkie szwy filmowej roboty bez skrępowania, obnażającym niepowodzenie filmowej iluzji.

Jeżeli widzowie podzielą zdanie recenzentów, nie ma raczej wątpliwości, że film jest zły. Piszę to jednak z pewnym wahaniem, historia kina zna bowiem takie przypadki, w których co do jakości filmowego produktu pomylili się i recenzenci, i widzowie. 

Gdy byłam dzieckiem, dzieliłam filmy na dwie kategorie: nudne oraz dobre. Nudny film opowiadał nieciekawą historię, a film dobry to taki, w którym perypetie bohaterów wciągały na tyle, by dla nich zrezygnować z zabawy na podwórku lub jazdy rowerem. Wedle tych jasnych kryteriów zakwalifikowałam "Pożegnanie z Afryką" jako film nudny, a filmy "The Goonies" i "Predator" jako dobre. Miałam wtedy  jedenaście lat, lubiłam horrory i wizyty w  wypożyczalniach kaset wideo.

Dziś, abstrahując od tego, że po przekroczeniu pewnego wieku świat szybko i nieustannie się komplikuje, wszystkie  wymienione filmy uznałabym za wartościowe, ale  każdy  w swojej kategorii.

Filmowe zakalce

Powracam do początków mojej znajomości z kinem, by zwrócić uwagę nie tylko na zmienność upodobań, lecz także na  pewną postawę, która dopuszcza świadomą zabawę z filmem szmirowatym, czyli złym. Wpadki warsztatowe zdarzają się najlepszym, każdy zna przecież choć jedną nieudaną scenę, nieudolny dialog, złe aktorstwo. Chodzi mi jednak o filmy złożone z samych niedociągnięć, okropne do szpiku kadru, w złym guście, zjawisko w obrębie kina, polegające na bawieniu się wszelką filmową tandetą, zamierzoną lub przypadkową.

Owa filmowa totalna klęska i płynąca z zabawy z nią przyjemność stanowi pole do rozważań, doczekała się nawet opracowań naukowych. Przy czym, już nie tylko samo dzieło filmowe staje się przedmiotem refleksji i opisu, lecz także kwestie filmowego odbioru, fankluby, kolekcjonerskie wydania filmów, nagrody przyznawane najgorszym filmom.

Filmowa szmira może szybko pogrążyć się  w niebycie, ale też może stać się przedmiotem zainteresowania i uwielbienia ze strony widzów, stanowiąc źródło znakomitej rozrywki, w myśl zasady: tak złe, że aż fajne.  

Przyglądając się (w dużym skrócie) zabawnym filmowym gniotom, chciałabym zwrócić uwagę na  trudność w ocenie, co takim typowym gniotem jest, a co nie. Zwykle nie ma wątpliwości co do tzw. klasyków kina tandety, gorzej, gdy do uznanych kamieni milowych złego kina chcemy dołożyć coś od siebie, tu już coraz mniej pewności i coraz więcej wątpliwości.

  

Wątpliwe pyszności

Żeby zbliżyć się już teraz do złowrogiego cienia filmowej chały, polecam przypomnieć sobie film z końca lat 70. zatytułowany "Imperium mrówek", z uroczą Joan Collins w jednej z ról. Fabuła dość łatwa do przewidzenia: radioaktywne odpady tudzież inne chemikalia powodują, że poczciwe  mrówki zmieniają się w ogromne potwory pożerające ludzi. Brzmi znajomo? Oczywiście, bo mordercze przedmioty, zmutowane zwierzęta, inwazja z kosmosu lub nieudane eksperymenty naukowe to częste motywy horroru, gatunku szczególnie podatnego na szmirowatość.

Traktując "Imperium mrówek" jako punkt orientacyjny, można się cofnąć do słynnych ze względu na swoją szmirowatość produkcji Edwarda Wooda oraz horrorów i filmów fantastyczno-naukowych lat 50., takich jak "The Blob" z roku 1958 (w roku 1988 remake tego filmu rozpowszechniany był pod tytułem "Blob zabójca";  oferował mocne przeżycia, szczególnie w momencie, gdy galareta z kosmosu usiłowała wyjść na świat zlewem w kuchni) czy "Szpon" z roku 1957, w którym wielki ptak z kosmosu atakował…oczywiście Stany Zjednoczone. Cóż rzec, cud, miód i malina, a nie filmy!

Ptak przecudnej urody z filmu "Szpon" mógłby być bohaterem sennego koszmaru, jednak wydaje się słodkim Wielkim Ptakiem z Ulicy Sezamkowej, jeśli porównać go z tytułowym bohaterem serii "Laleczka Chucky" (pierwsza część powstała w roku 1988).

Film o morderczej lalce miał pretensje do przerażania w zakresie typowego horroru klasy B, z dużą ilością niewyszukanego okropieństwa, miejscami niechcący zatrącającego o groteskę. Niemniej jednak "Laleczka Chucky" w swej pierwszej odsłonie, choć jest bardzo lichym horrorem, stwarzała kilka okazji, by się bać i bynajmniej nie śmieszyła. Czym zatem różni się horror zły od tego dobrego?

To proste, horror, który nie spełnia założeń horroru, który śmieszy, zamiast przerażać, jest na dobrej drodze, by zyskać sławę chały. Kolejne części serii o lalce- mordercy są szmirowate na całego, szczególnie ta, w której bohater doczekał się narzeczonej.

Film "Zły smak" z roku 1987, którego tytuł mówi o smaku ludzkiego mięsa, w którym gustują kosmici, wraz z kolejnym, pod uroczym tytułem "Martwica mózgu" (z roku 1992), w którym występują tabuny żywych trupów, to obrazy w reżyserii Petera Jacksona należące do klasyki kina w złym guście. Filmy są obrzydliwe, istne dno, przy czym idealne do wyśmiania, bo cóż innego pozostaje po takiej dawce żenady jak w "Martwicy mózgu"? Przy tym filmie każdy inny klasyk złego kina wydaje się lepszy, nawet seria o krwiożerczych pomidorach.

Warto też pamiętać o wytwórni Troma, specjalizującej się w obciachowych produkcjach. Jeśli ktoś nie widział, polecam poszukać w Internecie na przykład zwiastuna do filmu "Tromeo & Juliet" (tak,  to adaptacja Szekspira), koszmarek jakich mało.

"Potwór z bagien" Wesa Cravena, horror z roku 1982, w zestawieniu z pomylonymi pomysłami Jacksona i Tromy wygląda bardzo poczciwie, jednak sprawdza się świetnie jako komedia (nawet romantyczna, jeśli zwrócimy uwagę na uczucie, którym potwór darzy pewną niewiastę). A wiedząc, że Craven zna się na horrorach i generalnie radzi sobie z filmowym rzemiosłem, "Potwora z bagien" należałoby może również traktować jako pastisz horrorów z lat 50., swego rodzaju przywołanie klimatu filmowego tamtych lat.

  

Subiektywnie ujmując

Jak wspomniałam, z klasycznymi, uznanymi filmami szmirowatymi nie ma problemu, zwykle to tytuły popularne, otoczone swego rodzaju adoracją fanów. Co jeśli by jednak pójść krok dalej i poszukać filmów, które ocierają się o szmirowatość? Są w swej tandecie naiwne, wdzięczne w nieporadności fabularnej i wykonania, lecz może i one dostąpią kiedyś czołowych pozycji w rankingach kina w złym guście. Na razie bytują gdzieś pomiędzy, bo do dobrych filmów raczej trudno je zaliczyć.

Pamiętam jeden z przebojów wypożyczalni (prawdopodobnie film nosi tytuł "Moto diabły", był z końca lat 80.), opowiadający historię o tym, jak to paru dzielnych harleyowców wybrało się do Wietnamu, by bodajże wspomóc amerykańskie oddziały, a przy tym, zgodnie ze stereotypem motocyklisty, nieźle się zabawić i obłowić. Motocykliści szalejący w Wietnamie – pomysł dość upiorny jak na kino akcji, wykonanie jeszcze gorsze, film przypomina groteskową historię, trudno nawet powiedzieć,  kto do kogo strzela.

W stronę filmowej tandety wyewoluowała też seria "Życzenie śmierci" z Charlesem Bronsonem. O ile pierwsza część jest bardzo dobra jako kino akcji, o tyle część bodaj trzecia, w której bohater stacza bitwę z chuliganami, posługując się (chyba nawet ręczną) wyrzutnią granatów, to już zbyt wiele. A część piąta powoduje regularne napady śmiechu.

Wspaniały bohater o szlachetnym sercu często jest tak wspaniały, że nie można wytrzymać od nadmiaru szlachetności, za przykład może tu posłużyć "Uliczny wojownik" z Van Dammem czy film "Ślepa furia" z Rutgerem Hauerem. A idąc o krok dalej, napotkamy Chucka Norrisa i jego kopniaki w słusznej sprawie. Filmów tych nie nazwałabym rozrywką w złym guście,  jednak nie ukrywam, że oglądam filmy akcji, szczególnie te z lat 80., nie po to, by się nimi wzruszyć lub przejąć perypetiami bohaterów, oglądam je, żeby się pośmiać. Odbiór tego kina, przynajmniej dla mnie ma wiele wspólnego z odbiorem filmów Jacksona.

Szmira czy sztuka?  

Niektóre filmy nie dają się łatwo zakwalifikować, bo niczym ów krasnal są jawnie kiczowate i szmirowate, a jednak jest w nich coś artystycznego. To nowy element, próba spojrzenia na problem z jeszcze innej perspektywy. Proponuję przypomnieć sobie kostium Seana Connery'ego i scenografię filmu "Zardoz" w reżyserii Johna Boormana. Cóż to były za fikuśne majtasy! Choćby dla nich warto sobie ten film odświeżyć. Mam z nim jednak pewien kłopot, bo czy wolno mi przywoływać film Boormana w kontekście  kina tandety? Czy to w ogóle wypada?

Filmy Guya Maddina, prezentowane w ramach odbywającego się właśnie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Era Nowe Horyzonty, przypominają, że wytyczyć ostrą granicę między świadomością artystyczną w filmie a zwyczajną filmową szmirą jest niezwykle trudno. Oglądając film "Ostrożnie" z roku 1992 tego kanadyjskiego autora, można łatwo zauważyć, że sztuka jest często tam, gdzie oryginalność, a tej bynajmniej w "Ostrożnie" nie ma. Film wyśmiewający niemieckie filmy górskie z lat 20. złożony jest z samych zapożyczeń, bawi konwencjami, filmową formą i fabularnymi schematami. A jednak, czy to tylko pastisz, zabawa w kino,  zupełna beztroska? Trudno o jednoznaczną odpowiedź.

Co pozostaje widzom w konfrontacji z pytaniami bez odpowiedzi? Pozostaje oglądać filmy, rzecz jasna, świadomie, może nawet nieco podejrzliwie, lecz także sentymentalnie i radośnie. Kino mówi o rzeczach istotnych, bywa wstrząsające, szokujące, czasem bywa poważną sztuką, polem eksperymentów geniuszy i artystów, lecz przecież zawsze – nawet u tych największych z wielkich, podszyte jest dziecięcym zachwytem. Zachwytem biorącym swój początek w fascynacji ruchomą fotografią, najprostszym trikiem, pogonią i ucieczką, czasem głupim żartem.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones