Berlinale: Okazy z kinowego zoo

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Berlinale%3A+Okazy+z+kinowego+zoo-49196
Pokazem thrillera "The International" rozpoczęła się 59. edycja Festiwalu Filmowego w Berlinie. Pierwszy dzień przyniósł także czterogodzinną, osobliwą opowiastkę japońskiego twórcy Siona Sono i debiut reżyserski aktorki Rie Rasmussen.

Obraz Toma Tykwera zaczyna się drapieżnie i nieprzyjemnie, przywołując na myśl najlepsze thrillery polityczne lat 70-tych. Chłodne kadry wypełnia poczucie osaczenia, a postępująca akcja gwarantuje trwałe napięcie. Grający agenta Interpolu, zarośnięty i zmęczony Clive Owen dopełnia tylko całości jako zdesperowany paranoik na tropie gigantycznej afery. Pary na takie kino starcza jednak tylko na pierwszych 30 minut. Gdy sformułowana zostaje teza - potężny bank finansuje światowy terroryzm, by zapewnić sobie przepływ pieniędzy - film zjeżdża na dość rozczarowujące tory typowo hollywoodzkiego thrillera. Poczucie bezradności w obliczu potężnej organizacji zamienia się w świadomość biernej rozrywki, natomiast intryga przestaje być intrygą, a zaczyna być pożywką dla wielbicieli spiskowej teorii dziejów.
 
"The International" to wciąż kino pokrewne "Maratończykowi" i "Syndykatowi", ale wydaje się, że zaprzepaszczono tu pewną szansę na realistyczne poruszenie problematyki globalizacji i korporacyjnych wpływów na światowy ład. Co prawda Tykwer stara się jeszcze ciągnąć swój film w górę, ale wpadający w banały scenariusz skutecznie krzyżuje mu szyki. A to bohaterowie sypią hasłami typu: "Życie polega na wybieraniu, którym mostem się pójdzie, a który się spali", a to wynajęty przez bank nieuchwytny zabójca nosi łatwe do namierzenia ortopedyczne buty. Tego typu potknięcia spychają obraz Tykwera na rozrywkową mieliznę; na szczęście sam reżyser sprawdza się realizotorsko i nawet jeśli nie udaje mu się osiągnąć ambitnego celu, oddaje nam kino solidnie zrealizowane - tu warto przytoczyć choćby emocjonującą i świetnie nakręconą sekwencję strzelaniny, która zostaje w głowie na dłużej niż założenie, że jakiś tam bank coś tam kontroluje...

Totalnym zaskoczeniem okazał się za to "Love Exposure", czterogodzinny kolos Siona Sono. Jego ekstrawagancki i absurdalny komediodramat o przeżywającym pierwszą miłość nastolatku to pozycja obowiązkowa dla każdego wielbiciela azjatyckich odjazdów w stylu "Survive Style 5+". Film Sono to swobodny zlepek konwencji, które raz płynnie się przenikają, by chwilę później zapomnieć o swoim współistnieniu. I tak, kiedy pierwsza połowa jest niepoważnym dramatem o dojrzewaniu w cieniu chrześcijańskiej religii, druga to już melodramat pełną gębą z pseudothrillerem w tle. "Love Exposure"to zbiór dziwactw - od głównego bohatera fotografującego majtki mijanych dziewcząt, po młodocianą przywódczynię sekty z papużką na ramieniu. Ale na zabawie się nie kończy; Sono w typowy dla siebie sposób porusza problematykę osadzoną głęboko w japońskiej kulturze: z jednej strony sprowadzony do absurdu voyeuryzm, z drugiej przejaskrawione sekciarstwo. W "Love Exposure" czuć też pewien posmak i swobodę azjatyckiego exploitation - nie bez powodu Sono odwołuje się choćby do kultowej postaci tego nurtu z lat 70-tych - Lady Scorpion. Jego film jest więc niepokorną, ale jednocześnie urokliwą  mieszanką, która powstać mogła tylko w przepełnionej osobliwościami Japonii i jako taka nie wszystkim przypadnie do gustu. Na tegorocznych Horyzontach filmu prawdopodobnie nie uświadczymy - Roman Gutek wyszedł w połowie.

Pierwszy dzień festiwalu uwieńczyły pokazy "Human Zoo", pełnometrażowego debiutu reżyserskiego duńskiej aktorki Rie Rasmussen. Zaprezentowała go sama autorka, która na pokazie pojawiła się w obłędnej czerwonej sukni eksponującej długie, zgrabne nogi. Zupełnie inną Rie mieliśmy już okazję oglądać na ekranie - stonowaną, pozbawioną wyzywającego erotyzmu. W swoim filmie wciela się w rolę Adrii, młodej dziewczyny o serbsko-albańskich korzeniach. Jej losy poznajemy w dwóch przeplatających się historiach: gwałtownej przeszłości w sercu Kosowa i znacznie spokojniejszej teraźniejszości na emigracji we Francji. "Human Zoo" to w pewnym stopniu niespodzianka - Rasmussen, w przeciwieństwie do całej rzeszy spełniających się reżysersko kolegów i koleżanek aktorów, wydaje się być zobligowana do podejmowania społecznych wątków. Jej film jest skrajnie feministycznym spojrzeniem na piekło wojny i absurdalność rasowego konfliktu, a jednocześnie próbą zrozumienia i obrony pozycji nielegalnych imigrantów. "Human Zoo" jest więc dziełem zaangażowanym, a przy tym niepokornie drapieżnym. zanim jednak zdążymy ulokować nasze nadzieje w młodej reżyserce, daje o sobie znać rodowód całej produkcji. Film wyprodukował Luc Besson i jego nieuchronny wpływ stopniowo widać w postępującej akcji. Fabuła zaczyna pachnieć tanią gatunkowością: następuje choćby zmiana punktu widzenia sceny rozpoczynającej film i dalsze ukierunkowanie na sensacyjność. Adria z kolei przeistacza się w brutalną heroinę na miarę Nikity, co znajduje swe ujście w popisowej scenie końcowej strzelaniny. Szkoda tych ostatnich 20-30 minut, bo pachniało najlepszym debiutem reżyserskim pośród filmowej braci. A tak jest tylko nieźle.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones