Camerimage: Tańcząc rock & rolla na pełnych grobach

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Camerimage%3A+Ta%C5%84cz%C4%85c+rock+%26+rolla+na+pe%C5%82nych+grobach-47859
Proste życie, krwawa śmierć
W drugim dniu 16. Plus Camerimage pokazane zostały trzy filmy konkursowe. Organizatorzy zaczęli od mocnego uderzenia – argentyńskiego obrazu "La Rabia". Przymiotnik 'mocny' nie odnosi się jednak do jakości filmu, a obrazów, które wymuskanych metroseksualnych mieszczuchów mogą przyprawić o mdłości.

Albertina Carri postawiła na niemalże dokumentalną dosłowność. Oglądamy szarą egzystencję grupy osób zamieszkujących odległe rejony argentyńskiej pampy. Życie sprowadza się tu do pracy i zabijania wolnego czasu. Widzowi nie oszczędzono widoku jednego i drugiego. Możemy zatem podpatrzyć argentyńskie świniobicie i seks uprawiany z dziką zawziętością zwierząt szukających szybkiego wyzwolenia od napięcia i pożądania. W ten świat wzrastają młodzi bohaterowie obrazu. Ich inicjacja przybierze brutalny i gwałtowny charakter, lecz takie jest właśnie życie pośród bezkresnego spokoju dzikiej pampy.

"La Rabia" to typowy produkt południowoamerykańskiego naturalistycznego kina spod znaku minimalizmu. Na ekranie tak naprawdę niewiele się dzieje. Jesteśmy świadkami codziennych, wręcz rutynowych zachowań. Przez długie minuty film obywa się bez dialogów. Jedynym ozdobnikiem są animacyjne wtręty oddające spojrzenie niemej dziewczynki na to, co obserwuje i wyczuwa wokół. W tym pozornym spokoju dnia codziennego narasta jednak napięcie. Z każdą kolejną minutą widz coraz bardziej świadomy jest tego, że już wkrótce sytuacją osiągnie punkt wrzenia. To również jest typowe w latynoskim minimalizmie kinowym. Dlatego też od strony historii "La Rabia" niczym nie zaskakuje, nie jest ani oryginalna, ani szczególnie odkrywcza.

Film Albertiny Carri znalazł się jednak całkiem słusznie w programie festiwalu Plus Camerimage. Operatorka Sol Lopatin stworzył przepiękne zdjęcia zaskakujące wizualną wrażliwością, idealną kompozycją i malarską intuicją. Praktycznie każdy kadr można byłoby oprawić w ramy i z dumą powiesić na ścianie jako obraz. Lopatin wykazała się niezwykłym wyczuciem filmowej materii: światła, ruchu, układu obiektów. Z normalnej, nic nieznaczącej sceny wyłuskuje piękno, które staje się nośnikiem podskórnych wrażeń. To właśnie obraz jest tym, co pozostaje po filmie "La Rabia", stąd rzecz na ta na pewno znajdzie uznanie u wszystkich wzrokowców.

Zawieszona apokalipsa
Kolejnym, zdawałoby się, mocny elementem programu miało być "Miasto ślepców", adaptacja nagradzanej prozy José Saramago. Za sfilmowanie tej opowieści wziął się znakomity duet Fernando Meirelles i César Charlone. Od autorów "Miasta Boga" można było spodziewać się naprawdę dobrego kina. Być może jednak moje oczekiwania były zbyt wysokie, gdyż z seansu wyszedłem rozczarowany.

Bohaterowie "Miasta ślepców" zaczynają kolejno tracić wzrok. Dzieje się to bez ostrzeżenia, nagle i zgodnie z regułami rozpowszechniania się chorób zakaźnych. Władze, próbując opanować epidemię, zamykają zarażonych w odizolowanym budynku, który przypomina raczej więzienie bądź też obóz koncentracyjny, nie zaś centrum chorób zakaźnych. Wśród zamkniętych jest jednak pewna kobieta, która wzroku nie straciła. Zdecydowała się na pobyt w zamknięciu i udawanie ślepej, by być razem z mężem. Wraz z nią obserwujemy, jak ludzie w ekspresowym tempie odarci zostają z cywilizacji i cofają się w rozwoju do stanu sprzed neolitu. Gdyby nie ta jedyna, która widzi, ślepi byliby gorsi od zwierząt, żyjąc pośród własnych odchodów, bezradnie oczekując, że pożywienie i pomoc spadnie im z nieba.

Niestety "Miasto ślepców" nie wykorzystało tkwiącego w materiale potencjału. Twórcy ślizgają się po powierzchni zjawisk. Są jakby sami ogarnięci ślepotą i nie widzą możliwości, głębi problemów, prądów zjawisk i wzajemnych zależności. Chcąc przekazać grozę nagłej ślepoty, zatracili sami punkt widzenia. Z tego też powodu "Miasto ślepców" jest niczym więcej, jak "Zdarzeniem" zrealizowanym w innej konwencji gatunkowej.

Charlone zrobił bardzo ciekawe zdjęcia. Być może właśnie dlatego projekcja "Miasta ślepców" zakończyła się tak głośną owacją. W intrygujący sposób Charlone próbował przedstawić dramat zarówno tych, którzy oślepli, jak i tych, którzy wzroku nie stracili. Wyszedł z tego bardzo ciekawy eksperyment formalny, który jednak nie przysłużył się opowiadanej historii. Zdjęcia nie współgrają ze scenariuszem, budując dysonans, który byłby nawet zabiegiem pożądanym, gdyby nie fakt, że reżyser go właściwie nie wykorzystuje.

Zmasakrowane ludobójstwo
Zdecydowanie najlepszych z konkursowych filmów drugiego dnia festiwalu był obraz Jerzego Skolimowskiego "Cztery noce z Anną". Na temat tego filmu pisaliśmy już na stronach Filmwebu wielokrotnie (recenzję znajdziecie TUTAJ), dlatego też od razu przejdę do kolejnego polskiego akcentu niedzielnego programu – projekcji pozakonkursowej "Rezolucji 819" współprodukowanego przez Piotra Adamczyka i z udziałem w obsadzie Karoliny Gruszki.

Wydawać by się mogło, że obraz mający już na swoim koncie nagrody na ważnych imprezach będzie charakteryzował się przynajmniej przyzwoitym poziomem. Tymczasem film Giacomo Batiatto to póki co najgorsza produkcja, jaką miałem 'przyjemność' oglądać na festiwalu Plus Camerimage. Temat film jest naprawdę ważny – wojna na Bałkanach, a w szczególności sprawa masakry na muzułmańskiej ludności Srebrenicy dokonanej przez Serbów przy biernej postawie Europy i świata. Na temat tych tragicznych zdarzeń na Bałkanach powstało już sporo bardzo dobrych produkcji. "Rezolucja 819" została zaś nakręcona przez Francuzów, Włochów i Polaków. I niestety okazała się taką samą klęską, jak misja ONZ w Srebrenicy.

Film jest płaską, pozbawioną wyczucia, taktu i emocjonalnej głębi relacją z prac byłego francuskiego policjanta, który z ramienia Międzynarodowego Trybunału w Hadze bada sprawę ludobójstwa dokonanego na mieszkańcach Srebrenicy. Widzimy, jak spotyka się z ocalałymi kobietami, jak trafia na ślad pierwszych morderstw, później odkrywa zbiorowe groby i stara się odkryć prawdę i doprowadzić winnych przed wymiar sprawiedliwości. Wszystko to jest suche, bez prawdziwej historii, z wymuszonymi elementami interakcji między bohaterami. Banał walczy tu o prym z brakiem dobrego smaku. Emocje nie wywołuje obraz, opowiadana historia, lecz przypominanie sobie w głowie, że te zdarzenia nie są wymysłem filmowców, a miały miejsce naprawdę.

Tak jak ponad 10 lat temu Europa nie była w stanie sprostać zadaniu i uchronić ludzi przed śmiercią, tak i teraz nie sprostała zadaniu opowiedzenia o tragedii w wiarygodny sposób. "Rezolucja 819" to koniec końców gorzki triumf biurokratycznej maszynerii Europy. I nic więcej.

Szalony taniec obrazów
A teraz całkowita zmiana tonu. Niedziela była też dniem, w którym zobaczyłem najlepszy (jak na razie) film festiwalu – "Rocknrollę" Guya Ritchiego. Anglik w końcu wziął się w garść i stworzył swój najlepszy film od czasu "Porachunków". To czysta rozrywka, prawdziwe szaleństwo obrazów, muzyki i filmowych komplikacji. Ritchie nie miał żadnych skrupułów, nie cofał się przed niczym. Może się wydawać, że przeszarżował, że w tym filmie wszystkiego jest za dużo, lecz akurat mnie to jak najbardziej odpowiadało. Od Ritchiego oczekiwałem zabawy w kino gangsterskie, kino z ikrą, szaloną jazdę bez trzymanki, a mimo to udało mu się mnie zaskoczyć.

"Rocknrolla" to fantastyczna galeria postaci. Jest ich chyba nawet jeszcze więcej niż w "W." Olivera Stone'a, a jednak tam gdzie Amerykanin przepadł, tam Ritchie triumfuje. Każda postać to czysty diament. Każda scena to uczta dla oczu i uszu, a przy tym zabawa piekielnie ostra i inteligentna. Jakby tego wszystkiego było mało, David Higgs po prostu przeszedł samego siebie, jeśli chodzi o zdjęcia. Do maksimum wykorzystał estetykę wideoklipu i reklamy, tworząc doskonałą oprawę dla absurdalnego, wypełnionego po brzegi adrenaliną obrazu. Aż dziwne, że film nie znalazł się w konkursie głównym, bo Higgs wykonała naprawdę kawał dobrej roboty.

Oglądając film, ma się wrażenie, że wszyscy biorący udział w pracy przy nim byli na speedzie. Dzieje się tak nie tylko za sprawą zdjęć Higgsa i reżyserii Ritchiego, ale również dzięki dynamicznemu montażowi Jamesa Herberta, który nie boi się taśmy filmowej (czy jej cyfrowego odpowiednika). To, co wykonane zostało na montażowym stole, może wprawić w zdumienie niejednego widza. Oczywiście sukces nie byłby pełny bez aktorów. Ritchie znów dokonał cudów i praktycznie nie ma w filmie ani jednej słabej postaci!

Dla szalonych kinomanów "Rocknrolla" będzie ulubioną lekturą przez najbliższe kilka miesięcy.

Na zakończenie drugiego dnia festiwalu odbyła się ceremonia wręczenia nagrody Andrzejowi Żuławskiemu. Jest to już jego drugie wyróżnienie przyznane mu na festiwalu Camerimage. W 2000 roku otrzymał nagrodę za duet reżysersko-operatorski za pracę z Andrzejem J. Jaroszeiwczem. Tym razem organizatorzy postanowili wyróżnić go nagrodą za Całokształt Twórczości dla Polskiego Reżysera ze Szczególną Wrażliwością Wizualną. Jeśli chcecie przekonać się sami, na ile zasłużona jest ta nagroda, macie ku temu bardzo dobrą okazję. Podczas Plus Camerimage pokazanych zostanie 13 filmów Żuławskiego, w tym "Opętanie" (pokazane na zamknięcie drugiego dnia imprezy), "Trzecia część nocy" i "Kobieta publiczna".

A co nas czeka trzeciego dnia festiwalu? W konkursie znów trzy filmy, z czego dwa powinny być już widzom dobrze znane: "Elitarni" i "33 sceny z życia". Trzecim filmem jest najnowszy obraz Danny'ego Boyle'a "Slumdog Millionaire".

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones