Czytelnia FILMu: Jak napisać dobry scenariusz

FILM /
https://www.filmweb.pl/news/Czytelnia+FILMu%3A+Jak+napisa%C4%87+dobry+scenariusz-58844
Czy można zrobić dobrą komedię sensacyjną w Polsce? Udowadnia to "Trick" w reżyserii Jana Hryniaka – od 12 marca w kinach – oraz poniższy tekst Michała J. Zabłockiego, który nie tylko stworzył do "Tricku" znakomity scenariusz, ale jeszcze zdradził "Filmowi" jego tajemnice. Artykuł trafił właśnie do czytelni magazynu na Filmwebie.



CAŁY  TEN  TRICK

PRZYGOTOWANIE OGÓLNE polega m.in. na tym, że autor ma jakąś wiedzę o filmie jako takim, jego roli społecznej, technologii produkcji, mechanizmach panujących w kinematografii, formie i strukturze scenariusza, problematyce prawa autorskiego itp. Nie wyklucza to, rzecz jasna, napisania przyzwoitego tekstu bez żadnego przygotowania. Co do tematyki przyszłego scenariusza, to ambitny autor rozmyśla o nim w każdej wolnej chwili ("bajkopisarz nigdy nie ma wakacji"), prowadzi gruntowne studia, odwiedza archiwa i biblioteki, konsultuje się itp., albo… w ogóle się tym nie przejmuje, tylko siada i pisze. Jeśli jednak chce się zająć np. tematem związanym z produkcją fałszywych banknotów, oszustwami na wielką skalę, tajnymi służbami, więziennictwem, korupcją wśród polityków lub magią i iluzją (np. o tym wszystkim po trochu jest "Trick") – niezbędna jest wstępna dokumentacja każdego z tych zagadnień.

Warto także obejrzeć arcydzieła gatunku. W moim wypadku to było przypomnienie sobie kilkudziesięciu filmów, m.in. takich jak "Przekręt", "Wielki przekręt", "Mistrz przekrętu", "Naciągacze", "Skazani na Shawshank", "Żyć i umrzeć w Los Angeles", "Prestiż", większość filmów Davida Mameta itd. – głównie po to, aby uświadomić sobie reguły gatunku i… natychmiast zapomnieć o treści tych filmów. Przyjąłem bowiem wstępne założenie, że mój scenariusz będzie się rozgrywać we współczesnej Polsce, intryga ma być oryginalna, a jej rozwój i zwroty akcji w miarę mało przewidywalne. Bo za główną wadę setek scenariuszy, jakie przeczytałem, lub filmów, jakie obejrzałem, w tym – niestety – także polskich (wyjąwszy filmy sensacyjne, które wyszły spod ręki Juliusza Machulskiego i może kilku innych), była ich przewidywalność, rozwlekłość, mętne zakończenie, niespointowane wątki itp. – jednym słowem to wszystko, co genialnie zrecenzował inżynier Mamoń w "Rejsie", mówiąc o nudzie w kinie.

POMYSŁ jest tym pączkiem, z którego może zakwitnąć róża lub kaktus. Zalążkiem "Tricku" była – co jest częste w wypadku scenariuszy filmowych – krótka notatka prasowa. "Wieczór Wrocławia" w 1998 roku doniósł, że "wykryto wytwórnię fałszywych studolarówek. Specjaliści z Secret Service ocenili, że są to najlepiej podrobione pieniądze na świecie. Zdaniem Amerykanów, fałszywe dolary zostały wykonane staranniej niż autentyczne banknoty". Koniec, kropka. Ta informacja zresztą, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, żyje do dzisiaj własnym światłem odbitym w sieci; zdaniem internautów to jeden z dowodów na to, że Polacy są narodem wybranym! (kto nie wierzy, niech wbije treść notatki w Google).

Dowiedziałem się ponadto, że Amerykanie pofatygowali się ponoć do Polski, aby poznać jegomościa, który drukował dolary na prawach oryginału za pomocą standardowych maszyn, ale różnymi technikami jednocześnie. Polak potrafi! To mi zaimponowało. Druga scena filmu "Trick" to spotkanie agentów Secret Service – służby chroniącej życie prezydenta USA, ale i tropiącej fałszerzy dolarów – z Markiem Kowalewskim, rysownikiem i fałszerzem odsiadującym długoletni wyrok. Miałem więc jakiś punkt wyjścia, na bazie którego rozwinąłem kilkuwątkową historię. Na początek researchu przeczytałem wszystko, co mi wpadło w ręce o produkcji dolarów. Dowiedziałem się wielu ciekawych szczegółów. Czy wiecie, że USA to jedyny kraj, który nie wymienił pieniędzy? Można płacić tymi samymi banknotami od momentu ich wprowadzenia, tj. od 1861 roku. O ile nie rozleciały się ze starości.

Ten mój pączek dojrzewał więc długo – aż do kwietnia 2007 roku, kiedy napisałem w ciągu pięciu tygodni cały scenariusz – rzecz jasna first draft. O postaciach i zapętlonej intrydze rozmyślałem głównie w pociągach (trzy razy w tygodniu), filtrując swoje pomysły przez wspomnienia życiowe, literackie i filmowe. Dwa lata później, po napisaniu całości, ruszyła produkcja – co uważam za
superekspres.

MOTYWACJA skłaniająca do napisania scenariusza filmowego jest wynikiem uświadomienia sobie celu i wymowy całego przyszłego filmu. O czym chcemy poinformować widzów? Co nowego możemy mu zaproponować? Czym zaskoczyć?

W kanonie filmu sensacyjnego istotą jest elektryzujący temat. W "Tricku" na poziomie wysokiego szczebla abstrakcji chodziło mi po pierwsze o przedstawienie korupcji wśród polityków i funkcjonariuszy na różnych szczeblach oraz dość specyficznego tzw. zaplecza sztabu kryzysowego wobec faktu porwania dla okupu polskiego posła w Afganistanie. Porwanie staje się okazją do produkcji dolarów na dużą skalę przez resort spraw wewnętrznych, gdzie na pierwszy plan wysuwa się osadzony w więzieniu fałszerz (więcej nie mogę tu zdradzić…).

W tym "moim" świecie najprzyzwoiciej zachowują się przestępcy, którzy działają według własnego kodeksu honorowego. Wysoko postawiony polityk, który przeczytał script jako pierwszy, oznajmił mi, że na poziomie elementarnej wiarygodności i wewnętrznej spójności tekstu taka historia mogłaby się wydarzyć. To mnie zachęciło do doskonalenia scenariusza.

W drugiej kolejności chciałem przedstawić przygodę więzienną dwóch przyjaciół z celi, którzy chcą uciec w sposób dotąd niespotykany (przynajmniej w kinie), tzn. nie wydrążonym podkopem, nie helikopterem przylatującym ze wspólnikiem na spacerniak, nie czołgając się w kanalizacji po wielomiesięcznym dłubaniu łyżką lub młotkiem w ścianie celi, nie skacząc z dachu lub pokonując mur drabinką sznurową, nie szantażując i terroryzując strażników itp.

W "Tricku" – mam nadzieję – dwie różne koncepcje wyjścia z kicia są niecodzienne. Gdy w trakcie zbierania materiałów o zakładach karnych opowiedziałem o swoim pomyśle uroczej pani rzecznik Zarządu Służby Więziennej, ta ubawiła się i zapytała: "jak to – zdematerializował się?" "Nie – odpowiedziałem. – On rozszczelnił wiązania atomowe – miał czas nad tym pracować kilka lat" (wyjaśnienie, czy i jak to jest możliwe, czytelnik "Filmu" znajdzie na ekranie, a wiedza z zakresu nanotechnologii nie będzie konieczna). Włożyłem też w tekst elementy mojego hobby: "pub-tricki". Kilka znalazło się w filmie.

Trzeci istotny motyw to była nieodparta chęć przedstawienia sytuacji, w której profesjonalny polski drukarz znający angielski jest niebezpiecznym – bo inteligentnym – przestępcą, który dowcipem daje prztyczka w nos niegrzecznym pracownikom Secret Service. Byłbym hipokrytą, gdybym napisał że element osobisty nie grał roli. Pisałem z potrzeby serca, nie dla pieniędzy (początkowo pisałem bez skrystalizowanego kierunku dalszych działań), myśląc o tym, czy uda mi się stworzyć alternatywę dla czytanych na co dzień scenariuszy podobnych gatunkowo.

WARSZTAT scenarzysty potrzebuje bezszelestnego mechanizmu. Wymaga absolutnej ciszy i koncentracji podczas pisania. Szczekające psy, kwilące noworodki, nietolerancyjni domownicy oraz współpracownicy odrywający autora co chwilę od klawiatury – to czynniki niepożądane. Każdy piszący powinien wypracować sobie własny sposób porządkowania struktury tekstu, wybierając czas i miejsce pracy.

Ja jestem skowronkiem i najlepiej pracuje mi się między 4 a 8 rano. Pisałem systematycznie kilka scen dziennie, według "drzewa akcji", które powiesiłem sobie nad głową. Jestem wzrokowcem, więc lubię wszelkie podpórki graficzne, jak komiksy, fotografie i tzw. malarstwo konferencyjne robione na potrzeby rozwiązań inscenizacyjnych. Do "Tricku" m.in. obszedłem w koło i obfotografowałem (bardzo dyskretnie…) obie wrocławskie "cegielnie", czyli poniemiecki areszt śledczy w centrum miasta – kopię średniowiecznego zamku na planie krzyża, oraz ciężkie więzienie na ul. Klęczkowskiej. Obejrzałem także z zewnątrz inne ciekawe zakłady karne (Toruń, Racibórz, Katowice), aby np. zorientować się, co widać z typowej więziennej wieżyczki na murze, jak są lokalizowane itp. (film w końcu zrealizowano m.in. w więzieniu w Wołowie). Powiększyłem sobie stukrotnie banknot studolarowy, szukając pewnego miejsca i tak dalej… Miałem też małą wpadkę merytoryczną, ale przed premierą, oczywiście, jej nie ujawnię.

Do scenariusza pojedynczego filmu nie buduje się biblii określającej wstępnie wszystkie realia tła i atmosfery środowiska, które jest miejscem akcji (tak jak do "Avatara", gdzie najpierw dokładnie zaprojektowano całe środowisko biologiczne planety Pandora), ale zawsze potrzebna jest refleksja lokująca postacie w ich własnym wirtualnym życiu, z określeniem ich warunków psychofizycznych, predyspozycji, poziomu intelektu itp. Niektórzy scenarzyści, jak zauważyłem, wymieniają na jednej stronie tekstu wszystkie osoby dramatu, charakteryzując jednozdaniowo każdą rolę, jak w teatralnym libretcie. Myślę, że ideałem byłby jak najkrótszy opis postaci w didaskaliach, uwypuklający jej wiek i cechy niezbędne dla zrozumienia akcji, przymioty duchowe zaś powinny wynikać ze wzajemnych relacji między bohaterami, z dialogów itp. (co uzasadni ich filmowe postępowanie). Na własny użytek wymyśliłem cząstkowy życiorys każdej głównej postaci, pamiętając, aby ich punkt widzenia odpowiadał ich punktowi siedzenia – dosłownie i w przenośni. Z tego, co słyszałem, nie było większych problemów z obsadą filmu, która – moim zdaniem – została wspaniale skompletowana.

Dwa słowa o formie. Debiutując formalnie (choć słowo "debiut" mnie nieodparcie śmieszy z oczywistych względów), przeczytałem wcześniej szereg książek-poradników o pisaniu scenariuszy, z których zapamiętałem tylko powtarzające się nieustannie uwagi o jego kształcie poligraficznym wymaganym w Hollywood. W Polsce, mimo istnienia różnych związków twórczych, kół, izb i baz – nie wypracowano żadnego modelu tzw. formatu scenariusza. Większość tekstów ma u nas charakter autorski, gdyż 90% tekstów piszą sobie sami reżyserzy.

Kończąc temat podręczników, uważam, że poza zestawem porad o stosunkach z producentami, recenzentami, realizatorami, agentami literackimi itp. wynikających z osobistych doświadczeń autorów tychże podręczników oraz ewentualnym wyliczeniem archetypicznych rozwiązań dramaturgicznych (przy czym jeden autor odpisuje od drugiego), w większości wypadków lektura książek o scenariuszopisarstwie to strata czasu. Nie przybliży nas nawet o krok do wymyślenia oryginalnej historii, którą chcemy zaproponować w równie oryginalnej formie, gdzie didaskalia (lakoniczne opisy sytuacyjne) muszą być każdorazowo indywidualnie zredagowane w zależności od sensu sceny. Lepiej przeczytać kilka różnych gotowych scenariuszy, najlepiej tych nagrodzonych i zrealizowanych (które są często publikowane) i wyciągnąć wnioski z ich analizy strukturalno-semantycznej.

DOSKONALENIE TEKSTU trwa dosłownie do ostatniej chwili. Napisałem kilkanaście wersji scenariusza, np. z wariantowymi zakończeniami. Rozstałem się z "Trickiem" w momencie złożenia go z wnioskiem o dofinansowanie z PISF – była to wersja 13., do której przyłożył palec także mój wspaniały (bo mało ingerujący!) script-doctor, Maciej Wojtyszko. W szczególności pilnowałem, aby "zawieszone strzelby" (a jest ich kilkanaście) powypalały w określonej kolejności.

Przy produkcji nie byłem wzywany do konsultacji. Podobno nakręcono wersję 27. Cieszę się natomiast, że moje końcowe uwagi w trakcie postprodukcji zostały uwzględnione. Ostateczni główni autorzy adaptacji – reżyser Jan Hryniak i producent Eryk Stępniewski (nota bene mój rówieśnik – również debiutant!) od początku naszego poznania się 2,5 roku temu przy tym projekcie, byli jego wielkimi entuzjastami. Jestem im wdzięczny, podobnie jak wszystkim współtwórcom i aktorom za efekt końcowy. 90% tekstu pierwotnego znalazło się w filmie. Jego ocenę pozostawiam widzom.

THE END. Oszczędzę czytelnikom nazwisk reżyserów, profesorów szkół filmowych i ekspertów, którzy przypięli mi różne łatki i wypisywali głupstwa na temat gotowego scenariusza. Oto mały wybór z recenzji: "Nie wiadomo, kto jest protagonistą, a kto antagonistą" (profesor szkoły filmowej z zakresu scenariuszopisarstwa); "Nie mogę się tym zająć, bo to popsuje mi stosunki z ministrem Bartoszewskim" (producent, reżyser); "Projekt obniża moje aspiracje reżyserskie" (reżyser popularnej telenoweli-rzeki); "Robię właśnie coś na ten temat… – powodzenia!" (reżyser serialu o fałszerzach); "Bohater jako więzień nie budzi mojej empatii" (wieloletni dystrybutor); "Scenariusz ma prawą nogę, brak mu lewej" (reżyser szukający tematu komercyjnego); "Komunistyczna propaganda – są jednak ludzie, którzy pamiętają, jak to było!" (reżyser, producent, współautor ostatnich największych przebojów kinowych; nota bene tę opinię uznałem za najbardziej absurdalną, gdyż z tzw. komunizmem ani tekst, ani autor nie miał i nie ma nic wspólnego; pocieszam się myślą, że być może recenzent pomylił teksty na swoim biurku).

Rada dla początkujących scenarzystów: nie załamywać się po pierwszych niedobrych opiniach. Najlepiej je spokojnie przeanalizować – nie wszystkie miałem tak niemerytoryczne, jak powyższe. I warto wierzyć w projekt.

Michał J. Zabłocki

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones