Era Nowe Horyzonty: Różne oblicza strachu

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Era+Nowe+Horyzonty%3A+R%C3%B3%C5%BCne+oblicza+strachu-44795
Strach jest uczuciem, które towarzyszy nam nieustannie podczas festiwalu. Stojąc w kolejnej kolejce do małej sali, w której grają kolejny oblegany film ( jest to normą, duże sale zarezerwowane są dla filmów niewywołujących większych emocji), boimy się podwójnie. Czy się dostaniemy i czy w ogóle warto wejść na salę. Rozczarowań nie brakuje, chyba tylko najwięksi nowohoryzontowi twardziele chodzą jeszcze na główną sekcję konkursową. Miłą odskocznią od filmowych eksperymentów był pokazany we wtorek niemiecki film "Yella". Młoda dziewczyna ze wschodnich Niemiec postanawia porzucić dotychczasowe życie i przenieść się do wielkiej metropolii. W Hanowerze zaczyna robić zadziwiającą karierę w świecie finansjery. Mimo braku kompetencji, wiedzy i doświadczenia zaczyna odnosić na tym polu spore sukcesy. Rodzinne traumy sprawiły, że jest wręcz nienaturalnie zimna i zdystansowana, cechy, które wzmagają wrażenie profesjonalizmu w nowej pracy. Film Christiana Petzolda jest ciekawym studium teatralnych zachowań uczestników współczesnego "wyścigu szczurów". Pokazuje iluzję wiary w mit "self - made mana", wymyślania się od podstaw, podporządkowaniu narzuconym rytuałom. A także związanej z tym emocjonalnej atrofii. Niby nic nowego, niby o tym wszystkim wiemy, jednak poprzez swoją minimalistyczną formę "Yella" robi uderzające wrażenie. Duża w tym zasługa kreującej główną rolę Niny Hoss (polski widz może pamiętać ją z "Białej Masajki"). Nie wiem, kto jest tu bardziej martwy - ona czy wnętrza, w których występuje. Bohaterka dąży do perfekcji, z czasem zyskuje świadomość ceny, jaką przyjdzie jej za to zapłacić. Hoss świetnie oddaje tę mieszankę bezwzględności, zwątpienia, i niepewności. Jej z pozoru martwa (perfekcyjna) twarz idealnie oddaje te kontrasty.
Strach rządzi kinem nowozelandzkim, czego dowodem jest trwająca na festiwalu retrospektywa tej małej kinematografii. Obawa i fascynacja niesamowitą przyrodą tego kraju to leitmotivy wielu pokazywanych filmów. Czasami można odnieść wrażenie, że niesamowity pejzaż zwalnia wręcz twórców z troski o dramaturgię. Na szczęście nie wszystkich. Mocnym punktem przeglądu był pokaz "Perfect strangers". Zaczyna się jak klasyczny slasher. Młoda dziewczyna idzie po pracy z koleżankami zabawić się do klubu. Chcą się napić, może wyrwać jakiegoś faceta. Melanie poznaje tajemniczego nieznajomego, obdarzonego niebezpiecznym urokiem Sama Neilla. Decyduje się pójść z nim na jego jacht, gdzie zmożona alkoholem zasypia. Po przebudzeniu okazuje się, że są już na pełnym morzu, zmierzając w stronę tajemniczej wyspy. A więc kolejny psychopata uprowadza Bogu ducha winną dziewczynę? I tak i nie. Wielką zaletą filmu Gaylene Preston jest konsekwentne wywracanie gatunkowych reguł. Rzekomy kidnaper okazje się nie taki straszny, za to sympatyczna dziewczyna pokazuje nieznaną wcześniej twarz. Film igra z widzem i jego przyzwyczajeniami. W pewnym momencie wydaje nam się, że mamy do czynienia z klasycznym odwróceniem ról kata i ofiary, jednak reżyserka szybko wyprowadza nas z błędu. Żadna z postaci nie mieści się tu w gatunkowym stereotypie. Mroczny thriller, przemienia się w pewnym momencie w bardzo... hmm... niekonwencjonalną historię miłosną, gdzie rzeczywistość i majaki mieszają się ze sobą, tworząc przekonującą mieszankę. "Klimatyczność" jest trzymana na smyczy solidnie zbudowanej fabuły. Preston umiejętnie wygrywa niebezpieczny urok wyspiarskiej przyrody, która dyskretnie podkreśla zmieniające się relacje między postaciami. Intrygujący kawał popularnego kina, aż dziwi, że nie trafił w Polsce do dystrybucji. Może po festiwalu...
Strach przed przyrodą nie grozi mieszkańcom nowojorskiego hotelu Chelsea. Ich lęki są zdecydowanie bardziej kapitalistyczne – grozi im eksmisja. Żeby zrozumieć rozmiar tego strachu, trzeba wiedzieć, czym jest wspomniany hotel. Chelsea postał w latach 40-tych ubiegłego wieku. Dość szybko stał się mekką amerykańskich artystów – pisarzy, muzyków, filmowców czy zwłaszcza malarzy. To tu Arthur Miller ukrywał się podczas "cichych dni" z Marylin Monroe. To tu imprezowała Janis Joplin. To w Chelsea doszło do tragedii, w wyniku której zamordowano przyjaciółkę gitarzysty Sex Pistols Sida Visiousa. Właśnie w tym hotelu mieszkał Milos Forman po nakręceniu "Odlotu", swojego pierwszego amerykańskiego filmu. Nie miał grosza przy duszy, więc właściciel, wielki przyjaciel artystowskiej bohemy, przez wiele miesięcy wynajmował mu pokój za darmo. Seks, narkotyki, sztuka i nowojorski spleen – stanowiły przez dziesięciolecia wizytówkę tego kultowego miejsca. Jego historię opowiada świetny dokument Abla Ferrary "Chelsea on the Rocks", i jest to film poniekąd interwencyjny. W 2007 roku hotel zmienił właściciela, a nowy nabywca zajął się sukcesywnym wysiedlaniem stałych mieszkańców, chcąc zamienić Chelsea w "normalny" hotel. Ferrara przedstawia intymną historię tego miejsca. Poznajemy ją w opowieściach jego byłych i obecnych mieszkańców. O swoim sentymencie do Chelsea opowiadają m.in. wspomniany Milos Forman, Ethan Hawke, Dennis Hopper, ale także wielu innych, często szerszej publiczności nieznanych artystów. Ferrara uzupełnia je archiwalnymi materiałami oraz inscenizowanymi scenkami. Całość tworzy ciekawy, sentymentalny kolaż, intymną opowieść o miejscu i poniekąd świecie, którego już nie ma. Miło zanurzyć się w tę opowieść i strach pomyśleć, jak smutny i banalny byłby świat bez takich miejsc jak Chelsea. Gdyby dziś Allan Ginsberg miał pisać "Skowyt", niestety nie miałby się gdzie podziać.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones