Era Nowe Horyzonty - Dzień 2

Filmweb / autor: , /
https://www.filmweb.pl/news/Era+Nowe+Horyzonty+-+Dzie%C5%84+2-53227
Wydarzeniem drugiego dnia festiwalu był canneński film ulubieńca publiczności, Chińczyka Tsai Ming-Lianga.

ERA NOWE HORZYONTY. DZIEŃ 2: ODDAJĘ TOBIE, CO KRYJĘ W SOBIE

W konkursie głównym tradycyjnie już przerost formy nad treścią. Szlachetne i maksymalistyczne  ambicje reżyserów zderzają się brakiem pomysłu na ich przekazanie. "Oślepieni" wpisują się w ten schemat. To film rozszczepiony na obraz i dźwięk. Istotę stanowi rozmowa przebiegająca często przy ciemnym ekranie, ilustracją są jedynie amatorskie ujęcia z życia miasta.  To paradokumentalny zapis telefonicznej rozmowy dwojga życiowych połamańców. Ona siedzi w pustym amsterdamskim mieszkaniu przyjaciela obserwując przez okno nerwowe życie ulicy. On próbuje dodzwonić się do właściciela lokum, przypadkowa rozmowa przeradza się  w rodzaj intymnej relacji. Szczerej spowiedzi z własnych lęków, niepewności, histerii i egzaltacji. Dziewczyna próbuje przełamać marazm egzystencji w sytym społeczeństwie ("nie pracuję, na szczęście żyję w kraju, który daje mi pieniądze bym robiła to co chcę"), mężczyzna opowiada jej o traumie życia w Buenos Aires, niechęci do wykonywanego zawodu chirurga, politycznej opresji itd. Mimo różnych doświadczeń łączy ich poczucie utraty i beznadziei.

Wiem, że to streszczenie brzmi jak wyimek ze sztambucha nadwrażliwego licealisty, ale właśnie w ten sposób zrealizowany jest film Cyrusa Frischa. Reżyser chce tu pożenić pretensjonalną opowieść miłosną ze społeczną krytyką (słuchajcie, życie w Holandii jest straszne) oraz na siłę doklejonym wątkiem politycznym (w Argentynie mają gorzej). Z tego zestawienia jednak niewiele wynika. Opowieść o alienacji grzęźnie w stereotypach, a zestawienie życia w Holandii z traumą argentyńskiej dyktatury mocno zalatuje hipokryzją. Ciekawostką jest tu udział Rutgera Hauera (jest producentem a także użycza głosu bohaterowi), który po latach wycierania się po amerykańskich produkcjach klasy D postanowił przenieść się na łono ambitnego kina rodzinnego kraju. Po obejrzeniu "Oślepionych" mamy tylko nadzieję, że nie rozsmakuje się w tym za bardzo. (MB)

Przed projekcją sprowadzonej prosto z Cannes "Twarzy", Tsai Ming-Liang podkreślał znaczenie faktu, iż film powstał na zamówienie Luwru (zdjęcia kręcono m.in. przy szklanej piramidzie zaprojektowanej przez Ieoh Ming Peia oraz w ogrodach Tuileries). Ten gest można było odczytać na dwa sposoby. Wersja bardziej prawdopodobna zakłada, że budując paralelę między sztuką, na którą mają zapotrzebowanie Francuzi, a uprawianym przez siebie kinem, Liang jeszcze mocniej podkreślił swoje przywiązanie do europejskiej tradycji filmowej. Mnie jednak interesuje wersja nieprawdopodobna i sugerująca rzecz niestworzoną, mianowicie dystans między reżyserem a nakręconym przez niego obrazem. Gdyby takowy rzeczywiście istniał, być może ostatnie zdanie skierowane do publiczności ("Na końcu filmu pojawiam się ja. Mam nadzieję, że wytrwacie do tego momentu") wciąż zwiastowałoby dwugodzinną gehennę, ale przynajmniej byłoby zabawne.

Widzowie nie wytrwali. Wiercili się jak opętani, czwórkami na kawę szli. Nie znam kina Tsaia, wierzę na słowo, że wszystkie motywy układają się w jakiś pejzaż jego podświadomości, gdzieś już były, coś oznaczają. "Twarz" to nie film, lecz instalacja, cmentarzysko snów i obsesji. Błądzenie po nim irytuje i nuży. Jest tu wszystko: nowofalowe ikony i rozbrykane jelenie, zupa pomidorowa i zupa z trupa, Laetitia Casta i seks oralny w krzakach, obłędne musicalowe motywy i bolesne wspomnienie po zmarłej matce. Działając w zgodzie z hasłem "oddaję tobie, co kryję w sobie", Tsai poszedł za daleko. Jego utwór to świadectwo niemocy, ostateczny ekshibicjonizm artysty, rozkład intelektu, pamięci, wyobraźni.

Pozostajemy w Azji. Już sam początek koreańskiego "Bez tchu" (cykl "Panorama...") odbiera dech. Na środku ulicy chłopak katuje swoją dziewczynę. Nagle zjawia się tajemniczy wybawca i wdeptuje jurnego małolata w ziemię. Pochyla się nad zapłakaną dziewczyną, ale zamiast "wyciągnąć doń pomocną dłoń", po staropolsku częstuje ją kolejnymi "plaskaczami". Potem widzimy następne epizody z życia subtelnego Soong-hoona: redukowanie uzębienia  kolegów z pracy, prowadzone pałką i kastetem wykłady dla pikietujących studentów.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni, napieprzał ojciec, napieprza i syn. Reżyser-debiutant (i jednocześnie odtwórca głównej roli), Yang Ik-Jun, pokazuje, jak łatwo przemoc staje się uniwersalnym językiem w "podstawowej komórce społecznej". Jak oczywistą jest odpowiedzią na każde pytanie i rozwiązaniem każdego problemu. Film Koreańczyka najlepszy jest w warstwie autobiograficznej, gdzie życiowe doświadczenia reżysera przenikają się z losem ekranowego egzekutora długów. Reszta to nieco naiwne kino "winy i odkupienia" z klasycznym wątkiem emocjonalnej reedukacji bohatera i przewidywalnym finałem.  (MW)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones