Era Nowe Horyzonty. Dzień 4

Filmweb / autor: , /
https://www.filmweb.pl/news/Era+Nowe+Horyzonty.+Dzie%C5%84+4-53279
Czwartego dnia regularnych seansów w konkursie Nowe Horyzonty są aż dwa ciekawe filmy – szwedzki "Każdy myśli swoje" i koreańscy "Wycieńczeni".

ERA NOWE HORYZONTY. DZIEŃ 4: NA ZIELONEJ TRAWCE

Na festiwalu najmilsze są zaskoczenia. Okazało się, że Peter Greenaway wciąż potrafi kręcić filmy, które nawiązują kontakt nie tylko z jego rozbuchanym ego. Pokazany wczoraj dokument "Rembrandt: oskarżam..." to niejako suplement do głośnej (głównie ze względu na dofinansowanie przez PISF oraz udział polskich aktorów) "Straży nocnej", wariacji na motywach obrazu Rembrandta. We wspominanym dokumencie reżyser wciela się w rolę detektywa (występuje tu w roli narratora) odkrywającego tajemnicę słynnego flamandzkiego obrazu przedstawiającego zabójstwo przywódcy amsterdamskiej milicji. Greenaway, punkt po punkcie wylicza wskazówki prowadzące do rozwiązania kryminalnej zagadki. Szczegółową analizę obrazu uzupełniają fabularne scenki z epoki (w głównych rolach widzimy tu m. in. Andrzeja Seweryna, Krzysztofa Pieczyńskiego i Macieja Zakościelnego). Ten pozornie konwencjonalny dokument reżyser prowadzi niczym rasowy kryminał, w czym świetnie pomaga charakterystyczna ekspresja twórcy "Kontraktu rysownika". Oczywiście jak zawsze w przypadku tego reżysera nie możemy mieć pewności, co jest zmyśleniem, a co twardym dowodem, gdzie kończy się rzeczowa analiza, a zaczyna reżyserska fantasmagoria. Ale właśnie to czyni ten film jeszcze bardziej interesującym. Greenaway przypomina wszak, że kino to sztuka iluzji. Przedstawia Rembrandta jako protoplastę X muzy, zwracając uwagę, że to autor Straży Nocnej pierwszy docenił rolę światła i jego siły w kreowaniu obrazu. Właśnie w jego czasach upowszechniły się dwa rewolucyjne wynalazki: świeca łojowa oraz lustro. Światło i odbicie, precyzja i przekłamanie, to wciąż istota kina, a Greenaway przypomina nam o tym w wyjątkowo dostępnej formie. (MB)

Moi ulubieńcy, autorzy opisów do festiwalowego programu, dotarli do sedna sprawy. "Każdy myśli swoje" to poruszający film o wysmakowanej formie, pozbawiony zbędnych elementów. Pierwsza część tego stwierdzenia to przymiotnikowa mowa-trawa, ale już po przecinku robi się interesująco. Bo o jakież to zbędne elementy może chodzić? Sprawę doprecyzowuje autorka katalogu: "Poruszający film ze wspaniałą muzyką i pięknymi zdjęciami, całkowicie pozbawiony zbędnej ekwilibrystyki i ornamentacji". Okej, nie ma ekwilibrystyki i ornamentacji, wszystko zaczyna układać się w logiczną całość. Ekstremalny minimalizm? Pudło! Hmm, to może ekstremalny naturalizm? Beep! Jedynym ekstremum w filmie szwedzkiego duetu Hellstrom-Wenzel jest ekstremalna powaga, z jaką reżyserzy podeszli do twórczości Henry’ego Davida Thoreau.

Pamiętacie Falkenberg ("Pożegnanie Falkenberg")? Z roku na rok mgła melancholii robi się tam coraz gęstsza. Bohaterowie snują się po pustych ulicach i placach, są samotni i zmęczeni, a jedyne pocieszenie znajdują w objęciach natury, okolicznych lasach, zagajnikach, nad strumykami i na zielonej trawce. Kolejna opowieść o przepracowywaniu samotności poprzez ucieczkę od społeczeństwa? Częściowo. Ufundowany na myśli Thoreau, obraz przemawia jasno i wyraźnie: natura to azyl dla człowieka. Jednak w przeciwieństwie do Thoreau, u którego pasja naukowca szła w parze z pasją filozofa, Szwedzi pozostają przy wariancie religijnym. Pompatyczne chorały są dość klarowną sugestią: kontakt z przyrodą to więcej niż ucieczka, to misterium. Słowa Thoreau, skomponowane w monolog i włożone w usta małego chłopca, nadają aktowi "oddania się" naturze rangę "uniwersalnego rozwiązania".

Twórcy przekonują, że samotność jest do zniesienia tylko na łonie przyrody, tylko przyroda potrafi ją oswoić, włączyć w jakiś naturalny cykl i wyłączyć z kontekstu społecznych relacji. To, co przestrzeniach określanych przez rozmaite normy jest nie do zniesienia, w miejscu, w którym normy nie obowiązują, znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To dlatego bohaterowie lgną do lasu i dlatego przebywanie w nim jest niezłą alternatywą dla ich codzienności. "Tutaj wykopię dół" – tak brzmi ostatnie zdanie filmu, wypowiedziane z offu. To oczywiście zapowiedź napisanego przez Thoreau "Walden".  Bohaterowie dojrzeli do buntu. "Walden: Początek"?

Przed projekcją "Wycieńczonych" (tytuł adekwatny do stanu festiwalowej publiczności po seansie), Koreańczyk Kim Gok przywitał się z widzami. Najpierw popisał się tylko pozornie nielogicznym stwierdzeniem, że co prawda film jest nudny, ale przypomina przejażdżkę rollercoasterem. Potem zażartował, że należałoby zamknąć wszystkie drzwi, żeby nikt nie uciekał z seansu. Stary kawalarz? Nie, po prostu szczery gość. Zabójczo szczery.

Rzecz dzieje się wśród postindustrialnych, apokaliptycznych krajobrazów, bohaterowie to trochę Jaś i Małgosia, trochę para trampów: są niedomyci, infantylni, autystyczni, ponadto cały czas pogrywają w "dominację i uległość": on zmusza ją do prostytucji, ona się opiera, ale w końcu wpuszcza do łóżka kolejnych facetów. Przez bite dwie godziny dręczą się, kłócą, opluwają i tłuką na tle monochromatycznych landszaftów. W końcu status quo zostaje zaburzone, a ich niewinne zabawy zostają brutalnie przerwane wtargnięciem osoby z zewnątrz. Nakręcona na taśmie 8mm opowieść to estetyczna prowokacja, wyzwanie dla spoconych ciał i przegrzanych mózgów uczestników festiwalu. Film ciekawy i wbrew idiotycznym zarzutom filmoznawczych autorytetów, opowiedziany z pomysłem i konsekwentny w swojej poetyce. (MW)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones