GAMESCOM 2015: Graliśmy w "Star Wars Battlefront"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/GAMESCOM+2015%3A+Grali%C5%9Bmy+w+%22Star+Wars+Battlefront%22-113107
"Star Wars Battlefront" na tegorocznym Gamescomie prezentowane było na trzy sposoby. W halach konsumenckich udostępniono fanom publikowane już wcześniej fragmenty gry. W sektorze biznesowym natomiast można było zasiąść do konsol, na których prezentowana była jedna misja w trybie kooperacji, a po zapisaniu się na hands-on otwierała się możliwość półgodzinnej walki w starciu X-Wing kontra Tie Fighter.


Filmiki z "Battlefront" pokazywane już wcześniej na targach E3 robiły na graczach i miłośnikach uniwersum olbrzymie wrażenie – klasyczne potyczki rzeczywiście oddają klimat "Star Warsów". Niestety, zaprezentowane po raz pierwszy walki powietrzne pozostawiają już nieco do życzenia.


Przede wszystkim uderza poziom wykonania akrobacji. Podczas sesji hands-on dostał mi się w ręce X-Wing (może stąd moje niezadowolenie?), więc chcąc nie chcąc walczyłem po stronie Rebelii. Sterowanie jest kosmicznie proste. Jednym analogiem poruszamy statkiem, drugim zaś dozujemy odpowiednią ilość energii albo do systemów ofensywnych albo do silników. Innymi słowy, nasz X-Wing może latać znacznie szybciej, ale kiepsko strzelać albo nieco zwolnić, ale za to przyładować znacznie mocniejszym uderzeniem. Podczas walki bardzo szybko nauczymy się machać analogiem w górę i w dół w zależności od tego, czy np. w miarę stabilnie weszliśmy komuś na ogon… Jeśli zbyt frenetycznie ciśniemy po laserach, broń się przegrzeje i będziemy musieli poczekać parę sekund na ochłodzenie materiału.

Oprócz tego mamy na podorędziu torpedy. Z nimi nie jest już tak fajnie jak ze zwykłym strzelaniem, bowiem, żeby trafiły w cel, wymagają ciągłego skupienia na wrogu. Najlepiej oczywiście uczepić się czyjegoś ogona, ale gdy na mapie jest 20 żywych graczy i drugie tyle sterowanych przez SI statków, nie jest to takie łatwe. Przy takiej liczbie statków na mapie trudno się skoncentrować – non stop albo my strzelamy do jednego gracza (a dostaje ten obok) albo ktoś do nas strzela, z trzech stron jednocześnie. Taka bitwa przypomina wczesne walki w "World of Warplanes", w której po chwili krygowania się szesnastu graczy nagle pruje do siebie z karabinów na maleńkiej mapie, przy czym połowa z nich ginie od razu.


Rozgrywki nie ułatwiają też manewry. Przypisanie beczki czy pętli pod przyciski na padzie to moim zdaniem kuriozalny pomysł z dwóch powodów. Po pierwsze pozbawia gracza chęci szlifowania umiejętności, a przecież opanowanie choćby Immelmana to często klucz do "być albo nie być" w strzelance. Do tego w "Battlefront" w ogóle nie ma takiego czynnika jak energia (ta prawdziwa) i ciężko odczuć, czy prawa fizyki odgrywają tu jakąkolwiek rolę. Po drugie, gdy już zadowoleni z siebie odpalamy tak niezwykle skomplikowany manewr jak beczkę, uruchamia się oskryptowana animacja. Przez to tracimy chwilowo kontrolę nad pojazdem. To niemal zaproszenie dla dziesięciu innych graczy, żeby zrobili z naszego statku sito. Kto pamięta, jak koszmarnie kończyli gracze "Aliens VS Predator", którzy odpalali egzekucje na deathmatchach, ten wie, że utrata kontroli nad postacią czy tu – statkiem – to najgorsze, co się może przytrafić w grze sieciowej.


Z tych właśnie powodów czuję się zawiedzony walkami powietrznymi. Rozgrywka jest tak prymitywna, że przy tego typu meczach w "Star Wars Battlefront" wargamingowe "World of Warplanes" wypada jak rozbudowana i dająca masę radości strzelanka. Że o "War Thunder" nie wspomnę. Oczywiście "Battlefront" oferuje o wiele więcej trybów grania, w tym klasyczne potyczki na ziemi i podobne do serii "Battlefield" walki z użyciem pojazdów. I pewnie te tryby będą dawać masę radości. Ale fruwanie wyszło tak sobie.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones