Leszek Wosiewicz kończy swój nowy film
"Nie budźcie jej" (wcześniej "Edgar i Róża" - przyp. red.) – zrealizowaną w eksperymentalny sposób opowieść o powrocie do normalności po życiowych zawirowaniach - informuje "Życie Warszawy".
– Czasem żyjemy jak w letargu, choć burzliwie, to z dnia na dzień, nic nie wiedząc o sobie i swoich uczuciach – mówi. – Dopiero niezwykłe okoliczności sprawiają, że ruszamy w podróż w głąb siebie. A jest to podróż tak samo fascynująca, jak i niebezpieczna, często zmienia losy i charaktery ludzi.
Taka jest też historia, którą
Wosiewicz,,leszek opowiada w
"Nie budźcie jej". Bohaterami są znany muzyk wychodzący po próbie samobójczej z narkotykowego nałogu i nastolatka, która uciekła z domu i mieszka na dworcu. Teraz oboje próbują odbić się od dna.
– W każdym człowieku kryją się nieograniczone możliwości, jest w nim zapisane wszystko: od piękna po podłość – twierdzi
Wosiewicz. – Wierzymy, że nasze życie w dużej mierze zależy od nas samych, jednak funkcjonujemy w teatrze marionetek, w którym z góry przypisano nam określone role.
Reżyser twierdzi, że pokazując sprawy codzienne i zwyczajne, chce opowiedzieć o duchowości człowieka targanego przez niskie instynkty, a zarazem tęskniącego za wewnętrzną harmonią. Ma być w
"Nie budźcie jej" i metafizyka, i marzenia, i bunt, i poświęcenie.
Niezmiernie trudny, wkraczający w sferę najbardziej intymnych przeżyć obraz jest dla jego twórców swojego rodzaju eksperymentem.
Wosiewicz zaczynał jako dokumentalista. W 1982 roku stworzył fabularną
"Wigilię '81" – jedyny film zrealizowany w najgorszym okresie stanu wojennego. Jest autorem takich obrazów jak
"Kornblumenblau",
"Cynga",
"Kroniki domowe", – Zawsze marzyłem, by kręcić film w trakcie jego wymyślania, gdy rodzą się pierwsze pomysły i pierwsze fascynacje. Bez gotowego scenariusza– wyznaje twórca
"Rozdroża Cafe".
Koncepcja ta ma jednak pewne konsekwencje.
"Nie budźcie jej" powstaje od roku. Ekipa co jakiś czas zdzwania się i uzgadnia terminy, które wszystkim pasują. Bo przecież na co dzień wszyscy mają swoje zajęcia. Za kamerą stanął jeden z najlepszych polskich operatorów
Andrzej Ramlau, w rolach głównych występują:
Monika Buchowiec i
Jacek Rozenek. Autorem muzyki będzie
Michał Lorenc.
– Chcemy – mówi
Wosiewicz – wyjść od najprostszych dźwięków, które w niezwykły sposób przeplatają się, aby w finale stworzyć piękną, wzruszającą pieśń.
Reżyser półżartem nazywa realizację tego filmu pospolitym ruszeniem: – Nie mogłem liczyć na państwowe czy telewizyjne pieniądze, nie przedstawiając scenariusza – przyznaje. – Umówiłem się więc z przyjaciółmi, że pracujemy za darmo. Jeśli finansowo wyjdziemy na prostą, to jakoś się podzielimy. Nie mógłbym nawet pomyśleć o realizacji tego filmu bez tych, którzy w mój projekt uwierzyli: świetnych aktorów, członków ekipy, prywatnych firm i instytucji. Napisy końcowe z podziękowaniami będą przypominać te niekończące się z pierwszych filmów
Almodovara.
Dziś
"Nie bvudźcie jej" jest prawie po zdjęciach, trwa montaż, zbliża się udźwiękowienie. Producentem jest Odysey Films. Całkowity budżet obliczony został na niecały milion zł. Ekipa wystąpiła o dofinansowanie do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.
– Nawet gdybyśmy tego wsparcia nie dostali, to i tak film skończymy – twierdzi
Leszek Wosiewicz.