Najlepsze filmy 2021 roku w Polsce. Top 19 filmów według zespołu Filmwebu

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/Najlepsze+filmy+2021+roku+w+Polce.+Top+19+film%C3%B3w+wed%C5%82ug+zespo%C5%82u+Filmwebu-145067
Najlepsze filmy 2021 roku w Polsce. Top 19 filmów według zespołu Filmwebu
Choć pandemia COVID-19 pokrzyżowała wielu dystrybutorom plany na rok 2021, to i tak otrzymaliśmy sporo wspaniałych dzieł i niezapomnianych doświadczeń filmowych. Pora więc podzielić się z Wami tym, co naszym zdaniem najlepszego zaoferowano nam w minionym roku. Oto nasza lista najlepszych filmów 2021 roku.    

Najlepsze filmy roku 2021: zasady głosowania

 

Tradycyjnie nasze zestawienie nie jest listą najlepszych filmów powstałych w 2021 roku, a jedynie tych, które trafiły do dystrybucji w Polsce między 1 stycznia a 31 grudnia. Rodzaj dystrybucji nie grał roli, a zatem obok filmów kinowych głosowaliśmy na tytuły wprowadzone na serwisy VOD i platformy streamingowe. 
 
Kształt listy nie jest wynikiem długich dyskusji i ciężkich kompromisów. O wszystkim zdecydowała matematyka. Każdy z głosujących członków zespołu Filmwebu przygotował własną listę najlepszych filmów 2021 roku. Na podstawie pozycji przyznawane zostały punkty. Zestawienie, które znajdziecie poniżej, zostało ułożone zgodnie z sumą zdobytych przez dany tytuł punktów. 

W głosowani na najlepsze filmy 2021 roku wzięli udział: Michał Walkiewicz, Marcin Pietrzyk, Łukasz Muszyński, Jakub Popielecki, Dorota Kostrzewa, Ewelina Leszczyńska, Julia Taczanowska i Maciej Łuka.   

19 najlepszych filmów 2021 roku według zespołu Filmwebu

 


Nie było w 2021 roku filmu, który wzbudziłby więcej emocji niż "Nie patrz w górę" – o parze astronomów próbujących bezskutecznie ostrzec ludzkość przed zbliżającą się zagładą. Wspierany przez tłum hollywoodzkich gwiazd reżyser Adam McKay ("Big Short", "Policja zastępcza") stworzył celną i bezlitosną satyrę na współczesność: ogłupiające media społecznościowe, wszechobecny impas komunikacyjny, cynicznych polityków, zidiociałych celebrytów oraz miliarderów-megalomanów. "Nie patrz w górę" jest – jak pisze nasz recenzent – filmowym moralitetem i wyrazistym artystycznym apelem. Przypomina o zepsuciu rządzących i alarmuje przed technologiczną ofensywą na społeczną tkankę. W optyce Adama McKaya człowiek ma coraz mniej miejsca, by samodzielnie działać i samodzielnie myśleć. Może też już być za późno na jakąkolwiek zmianę. Czy w takim razie jedyne, co nam pozostało, to śmiech?


***



Najbardziej oczekiwany – obok "Diuny" – film roku miał wysoko zawieszoną poprzeczkę. Zwłaszcza że pierwsze zwiastuny potwierdziły nasze domysły – na zakończenie trylogii z Tomem Hollandem twórcy postanowili sięgnąć po motyw multiwersum i sprowadzić do MCU kultowych złoczyńców z filmów Sama Raimiego i Marca Webba. Operacja się udała, pacjent przeżył. Reżyser Jon Watts robi wszystko, by Fan Service: The Movie bawił i angażował, a po policzkach największych fanów Pajączka nieprzerwanie ciekły łzy. I w większości wypadków mu się udaje. Ponieważ cała narracyjna para idzie w utrzymanie karkołomnego konceptu, cierpi na tym miejscami inscenizacja. Nie będziemy jednak narzekać: o takiego "Spider-Mana" nic nie robiliśmy.
  

***


17. "Minari"

Łatwo zbagatelizować "Minari" jako słodko-gorzki banał do "obejrzenia i zapomnienia". Lee Isaac Chung nakręcił bowiem film zwodniczo niepozorny i subtelny. Reżyser po mistrzowsku buduje suspens, opisując egzystencję, która nieustannie balansuje na granicy marzenia i katastrofy. Przy okazji niemal mimochodem relacjonuje amerykański sen czasów Reagana, pokazując go niby od środka, choć okiem koreańskich imigrantów. Mamy tu też świetny portret małżeńskiej dynamiki, historię zmieniających się ról w komórce rodzinnej i opowieść o niespodziankach losu – tych pozytywnych i tych negatywnych. Całość wieńczą pogłębione aktorskie portrety: Steven Yuen, Ye-ri Han i oczywiście kradnąca show, nagrodzona Oscarem Yuh-Jung Youn


***



Na pierwszy rzut oka "Judasz i Czarny Mesjasz", opowieść o informatorze FBI wkradającym się w szeregi Czarnych Panter, może wydawać się po prostu kolejnym "ważnym filmem na ważny temat". Reżyser Shaka King nie proponuje jednak sztampowej biografistyki typu "wypis faktów z Wikipedii". "Judasz..." ma godny Scorsesego narracyjny oddech rodem z "Chłopców z ferajny" czy "Irlandczyka". Rozegrana na przestrzeni lat historia wzlotu i upadku opowiedziana jest niezwykle syntetycznie i dynamicznie, ale bez stylistycznego efekciarstwa. King podpowiada w tytule jeden trop interpretacyjny, ale jego film działa również jako metafora walki dwóch społecznych impulsów: kapitalistycznego i socjalistycznego. A także jako pierwszoligowe starcie aktorskie między wycofanym Jesse'em Plemonsem, rozedrganym Lakeithem Stanfieldem a charyzmatycznym (na miarę Oscara) Danielem Kaluuyą.  


***


15. "Eternals"

Jak twierdzą niektórzy, najlepszy Marvel w tym roku. Jak przekonują inni, jeden z najlepszych filmów w całym MCU. Zdajemy sobie sprawę, że Chloe Zhao i jej "Eternals" nie mają najlepszej prasy, ale zrzucamy to na wpływ kosmicznych sił nieczystych. W swojej recenzji filmu Jakub Popielecki pisał: "Zhao nakręciła niezwykle rozrywkowy film, który w przystępny sposób mówi o bardzo skomplikowanych sprawach. Skomponowała świetną, eksperymentalną obsadę, w której każdy znajdzie swoich faworytów. A z bezpłciowej magmy marvelowskiego "house style" wycisnęła coś swojego i osobistego". A my się z Kubą zgadzamy. Przynajmniej niektórzy z nas. 


***


14. "Aida"

Najbardziej wstrząsający film ostatnich lat. Masakra w Srebrenicy widziana oczami tłumaczki ONZ – rzeź  wypchnięta poza kadr oraz żywe i bolesne świadectwo horroru ludobójstwa przefiltrowane przez narrację o terrorze jako uniwersalnym języku. Jasmila Zbanić zachwyciła nas przed laty świetną "Grbavicą", ale to "Aida" zapewnia jej akces do grona najwybitniejszych współczesnych reżyserek. Kontekst historyczny jest u niej kontrapunktem dla uniwersalnej historii o rodzinie w obliczu niewyobrażalnego horroru oraz ocalającej sile drobnych, jednoczących gestów. 


***


13. "Ojciec"

Florian Zeller – zapamiętajcie to nazwisko. Na naszych oczach rodzi się wielki filmowy talent. Zeller przy pomocy najprostszych środków wyrazu wciąga widzów na samo dno piekła, jakim jest demencja. "Ojciec" to intymny portret jednostki, która traci kontrolę nad wspomnieniami i poczuciem czasu. Perfekcyjnie przemyślanym montażem Zeller sprawia, że widzownie nie są po prostu obserwatorami, lecz sami doświadczają zagubienia wywołanego niemożliwością zrozumienia, kto jest kim, co i kiedy się wydarzyło. Reżyser pokazał też, że świetnie pracuje z aktorami. Anthony Hopkins, Olivia Colman, Olivia Williams i reszta obsady zawierzyli jego wizji, czego efektem były mistrzowskie, chwytające za serce kreacje. "Ojciec" to prawdziwie wielkie kino. 


***


12. "Wcielenie"

"Wcielenie" jest szokiem dla wszystkich, którym James Wan kojarzy się przede wszystkim z klimatycznymi i już wpisanymi do klasyki horrorów cyklami "Naznaczony" i "Obecność". Reżyser pokazuje nam tu bowiem swoją najbardziej szaloną twarz, którą wcześniej mogliśmy okazję oglądać w nakręconej przez niego siódmej części cyklu "Szybcy i wściekli". Podobnie jak tam, Wan uznał, że wszystkie chwyty są dozwolone, więc we "Wcieleniu" mamy do czynienia z najbardziej przerysowanymi postaciami w historii gatunku oraz oszałamiającą orgią przemocy. "Wcielenie" to list miłosny Wana dla jego ukochanego gatunku oraz cudowny, bo zupełnie niespodziewany, prezent dla fanów kina spoza głównego obiegu. 


***



Utknęliście w pętli czasowej? Bierzcie przykład z Nylesa (Andy Samberg). Nie mogąc znaleźć wyjścia do jutra, chłopak urządza się w wiecznym dzisiaj. Taka sytuacja ma niewątpliwe zalety. Można na przykład odpuścić sobie dbanie o pozory – na wytworne wesele przyjść w hawajskiej koszuli i kąpielówkach, a podniosłe przemowy przerywać sykiem otwieranej puszki piwa. Świadomość braku konsekwencji sprzyja zdobywaniu nowych, często ekstremalnych doświadczeń. Po prostu żyć, nie umierać. Sytuacja zmienia się, gdy bohater przypadkowo wciąga w pułapkę Sarah (Cristin Milioti), która koniecznie chce ruszyć dalej. Debiut Maksa Barbakowa to komedia romantyczna idąca pod rękę z dramatem egzystencjalnym. Choć w "Palm Springs" nie brakuje odjechanych żartów sytuacyjnych, jest to jednocześnie opowieść o samotności, rozliczaniu się z błędami i dawaniu sobie drugiej szansy. W swojej recenzji ładnie podsumował go Łukasz Muszyński: film "przypomina, że skoro nie możemy liczyć w życiu na happy end, powinniśmy celebrować happy hours".


***


10. "Na rauszu"

Choć w "Na rauszu" dużo się pije, nie jest to bynajmniej – jak celnie zwraca uwagę nasza recenzentka – film o alkoholizmie. To opowieść o tym, jak odnaleźć utracone w toku monotonnej codzienności szczęście. Dodanie – mocno zakrapianego – "elementu baśniowego" do rzeczywistości, może okazać się dla wielu skutecznym lekarstwem na nieznośną ciężkość bytu. Reżyser Thomas Vinterberg oraz odtwórca głównej roli Mads Mikkelsen proponują tragikomedię pełną kontrastów; w sposób zabawny i ironiczny dotykają tematów, które są w istocie dramatyczne. Jest w tym godna pozazdroszczenia wolność, dezynwoltura wręcz. Mimo nieoczywistego bilansu życiowych przegranych i wygranych bohaterowie swoją walkę z losem dalej prowadzą i to z niejednym kieliszkiem w ręce. Vinterbergowi udało się ostatecznie stworzyć mikrokosmos, który – choć nie jest bez skaz – pozostaje solidarny i szczęśliwy.


***




Steven Spielberg dokonał rzeczy niebywałej. Stworzył nowe muzyczne arcydzieło, bazując na musicalu, który już wszedł do kanonu kina. Jego "West Side Story" to dzieło świadome wartości wizualnych detali, które zachwyca cudowną choreografią, barwnymi kostiumami i znakomitymi zdjęciami. Spielberg nie przekreśla oryginału z początku lat 60. XX wieku, ale pokazuje, jak tę samą historię można opowiedzieć współcześnie. Jego "West Side Story" jest kinem żywym, tętniącym niespożytą energią i pulsującym emocjami. Wspaniałe piosenki i historia opowiedziana z autentyczną pasją sprawiają, że widzowie ulegną czarowi musicalu. W czasach pandemii właśnie takich filmów potrzebujemy na ekranach kinowych. 


***



Gdy twórcy "LEGO® PRZYGODY" i "Wodogrzmotów Małych" łączą siły, finalny efekt tej współpracy musi być jedyny w swoim rodzaju. "Mitchellowie kontra maszyny" w kapitalny sposób łączą ze sobą rodzinny komediodramat, kino drogi oraz widowisko science fiction. Historia dysfunkcyjnej familii, która przepracowuje swoje problemy podczas walki ze złą sztuczną inteligencją, bawi, wzrusza, a także zachwyca nietuzinkową stroną wizualną. W recenzji Filmwebu czytamy: to dowcip eksplodujący kinetyczną energią, nieustannie mrugający okiem do miłośników filmowej popkultury (przy powtórnych seansach warto będzie polubić się ze stopklatkami). Brawura idzie za rękę z hałaśliwością i głupkowatością, jak to w internecie memów i virali bywa. Świetna zabawa dla widzów w każdym wieku.


***



W naszej relacji z Cannes pisaliśmy: Jean Renoir mawiał, że prawdziwy autor przez całe życie kręci jeden film. Wes Anderson nigdy nie doszukiwał się w tych słowach metafory. Słysząc szlagiery lat 70., widząc symetryczną precyzję kadru, przechadzając się po secesyjnych wnętrzach i tonąc w pastelowym oceanie, odgadujemy po jednej nutce – autor "Genialnego klanu" i "Moonrise Kingdom" żyje, ma się dobrze i dalej kręci swój film. W "Kurierze Francuskim" jego formalny wokabularz znajduje najlepsze zastosowanie od lat. Zbiór opowieści z tytułowego periodyku to niezła filmoznawcza zabawa, ale również ważna refleksja na temat dziennikarstwa. Anderson definiuje je jako niezachwianą świadomość czasu i miejsca – bezustanne balansowanie pomiędzy "uczestnictwem w teraźniejszości" a niemożnością ingerencji w opisywaną rzeczywistość oraz poszukiwanie prawdy na drodze żywego dialogu. I być może dzięki tej pojedynczej refleksji reżyser skuteczniej dociera do głębszej prawdy o naturze tej profesji niż tuzin innych reżyserów lamentujących nad śmiercią prasy.  


***



Jane Campion wróciła z produkcją, która nie tylko jest jej najlepszym filmem od czasu "Fortepianu", ale też intrygująco się z "Fortepianem" rymuje. Znajome elementy pojawiają się tu w nowej odsłonie: niezadomowiona żona, zbuntowane dziecko, sfrustrowana seksualność, nieprzystępny krajobraz. Jest nawet fortepian! I jest oczywiście aktorski koncert, który dają Benedict Cumberbatch, Jesse Plemons, Kirsten Dunst oraz Kodi Smit-McPhee. Tym razem Campion dyskretnie dekonstruuje western i westernowe wzorce męskości, inscenizując subtelny pojedynek charakterów. Można obejrzeć "Psie pazury" jako sugestywny dramat psychologiczny. Ale jest tu też prawdziwy thriller z twistem, który dowodzi, jak zwodnicza jest gra społecznych masek i jak mylące bywają pozory. 


***



James Gunn nie bierze jeńców. W jego wersji "Legionu samobójców" nie było miejsca ani dla Jareda Leto wcielającego się w Jokera, ani na związaną z ograniczeniami wiekowymi autocenzurę. W opowiedzeniu zgrabnej historii nie przeszkodził mu też tłum bohaterów. Twórca "Strażników Galaktyki" wirtuozersko żongluje wątkami, okraszając swe dzieło odjechanym humorem i fantastyczną (jak to u niego) ścieżką dźwiękową. Jest w nim też najwybitniejszy żart o twojej starej od czasów "Co gryzie Gilberta Grape'a".


***



Kameralne kino monumentalnych zmyłek. Najpierw oglądamy melodramatyczną historię o tracącym słuch perkusiście. Za chwilę – wiwisekcję człowieka w szponach nałogu. A na końcu – uniwersalną opowieść o poszukiwaniu w życiu nowych punktów odniesienia. Zaskakująco wieloznaczny tytuł odsłania całą strategię narracyjną Dariusa Mardera – pokazać, jak jedno wydarzenie uruchamia lawinę najróżniejszych, egzystencjalnych konsekwencji. Fantastyczny Riz Ahmed zasłużył na Oscara, podobnie zresztą jak wybitny na drugim planie Paul Raci. Jak nietrudno się domyślić, dźwiękowa paleta filmu to temat na książkę – audialna mapa poszarpanej psychiki bohaterka, zbudowana z dźwięków o najróżniejszych tonach i barwach jego świadomości. Fantastyczne kino. 


***



Gdyby nie to, że "Obiecująca. Młoda. Kobieta" opowiada o zupełnie nieśmiesznych sytuacjach, mogłaby być doskonałą komedią. Debiutująca za kamerą Emerald Fennell miała jednak inny cel: rozliczyć się z kulturą gwałtu. Reżyserka sprawnie obnaża systemowe nierówności i podwójne standardy zakorzenione w naszym społeczeństwie tak głęboko, że stały się praktycznie niewidoczne. Cukierkowa estetyka i popowe hity przynależące do komedii romantycznej połączyła ze schematami fabularnymi spod znaku rape and revenge, a beztroskę rodzącej się między bohaterami miłości skontrowała ciężarem przeżytej przed laty traumy. Wisienką na torcie jest występ Carey Mulligan. Aktorka po mistrzowsku portretuje złamaną, próbującą zostawić za sobą przeszłość bohaterkę. Dzięki jej kreacji "Obiecująca. Młoda. Kobieta." zostaje w głowie długo po seansie. Właśnie takich filmów potrzebujemy: inteligentnych. Zabawnych. Z pazurem.


***


2. "Diuna"

Po nieudanej próbie przeniesienia na ekran przez Alejandro Jodorowsky'ego i spektakularnej porażce filmu Davida Lyncha "Diuna" zyskała status powieści nieadaptowalnej. Kolejnym śmiałkiem, który podjął się tego wyzwania, jest Denis Villeneuve. Na efekty jego pracy czekaliśmy w redakcji jak na Gwiazdkę. To, co dostaliśmy, w pełni zaspokoiło nasze oczekiwania i zaostrzyło apetyt na kolejną część. Jego film to doskonałe wprowadzenie do uniwersum stworzonego przez Franka Herberta. "Diuna" Villeneuve'a to kino totalne: jej powolna, kontemplacyjna narracja sprzyja zanurzeniu się w dopracowanej do najdrobniejszych szczegółów wizji. Nic, co widzimy (lub słyszymy), nie jest dziełem przypadku. Czujemy, że podczas tegorocznego rozdania Oscarów "Diuna" będzie jednym z największych zwycięzców.


***



"Licorice Pizza" zachwyca już na poziomie samych składowych. Jest tu rewelacyjny debiutancki duet na pierwszym planie (Alana Haim i Cooper Hoffman). Jest garść niezapomnianych gwiazdorskich epizodów (Bradley Cooper, Tom Waits, Sean Penn). Jest trzymająca na krawędzi fotela sekwencja jazdy niezatankowaną ciężarówką. Jest nieoczywisty portret lat 70., raczej burzliwych niż wyzwolonych. Jest klimatyczny soundtrack pozbawiony zgranych na śmierć szlagierów z epoki (chlubny wyjątek: "Life on Mars?" Bowiego). Jest nastrój "prawdziwego kina": ciepłych kolorów i autentycznych twarzy uwiecznionych na taśmie filmowej. Jest wreszcie czuła opowieść o dojrzewaniu na miarę "American Graffiti" czy "Uczniowskiej balangi" oraz fascynująco ambiwalentna historia miłosna: trochę słodka, a trochę nie. Geniusz Paula Thomasa Andersona polega na tym, że udało mu się spiąć wszystkie te elementy w całość. Całość, która zarazem pięknie wpisuje się w jego "mistrzowską" filmografię i jednocześnie pokazuje jej nową, luźniejszą twarz. 


***



Co jeszcze spodobało nam się w 2021 roku

 

Oczywiście 19 filmów opisanych powyżej to nie wszystko, co spodobało się w minionym roku członkom zespołu Filmwebu. W sumie przynajmniej jeden głos otrzymało aż 67 tytułów. Poniżej prezentujemy więc dodatkową listę. Znalazły się na niej te filmy, które zdobyły co najmniej dwa głosy, ale za mało punktów, by znaleźć się w głównym zestawieniu. 

"Najmro"
"Niefortunny numerek lub szalone porno"
"Sweat"
"Ucieczka na Srebrny Glob"
"Jeden gniewny człowiek"
"Nikt"
"Candyman"
"Co w duszy gra"
"Zabij to i wyjedź z tego miasta"
"The Hand of God"
"Wszystkie nasze strachy"
"Nie czas umierać"

A które z premier 2021 roku polskich dystrybutorów, platform streamingowych i serwisów VOD Wam najbardziej przypadły do gustu? Swoimi typami dzielcie się z nami w komentarzach. 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones