Planete Doc Review Dzień 9: Zabawmy się w nędzy

Filmweb / autor :, , /
https://www.filmweb.pl/news/Planete+Doc+Review+Dzie%C5%84+9%3A+Zabawmy+si%C4%99+w+n%C4%99dzy-51544
Za nami przedostatni dzień festiwalu Planete Doc Review. Znamy już laureatów nagród przyznawanych przez jury, teraz pozostaje nam zaczekać na wyróżnienie publiczności.  Jeżeli jeszcze nie wzięliście udział w konkursie na najlepszy film festiwalu, to możecie to zrobić klikając TUTAJ. Filmweb jak pilnie śledził, co dzieje się na festiwalu, a relacje z najciekawszych filmów prezentujemy poniżej. 


Gdybym miał gitarę

Tuż po tym, jak organizatorzy Planete Doc Review wręczyli nagrody najlepszym filmom festiwalu, widzowie mogli obejrzeć rockowy dokument "Będzie głośno". Reżyser Davis Guggenheim zebrał przed kamerą wybitnych przedstawicieli trzech rockowych pokoleń: Jimmy'ego Page'a z Led Zepelin, Edge'a z U2 i Jacka White'a z White Stripes. Dwaj pierwsi są już legendami, trzeci dopiero pracuje na wielkość.

W całym filmie najlepiej wypadają archiwalne ujęcia. Widowni przypadł do gustu fragment, w którym nastoletni James Page (wówczas skromny i schludnie ubrany nastolatek) wyznaje spikerowi telewizyjnemu, że chciałby zostać naukowcem. Edge zdradza, jak udało mu się uzyskać odlotowe brzmienie gitary w kawałku "Elevation" (wersja akustyczna charakterystycznego riffu brzmi dość... topornie). Z kolei White wspomina czasy, gdy pracując jako tapicer, grał po godzinach ze swoim majstrem.

"Będzie głośno"
otwiera scena, w której wykonawca najnowszej piosenki do Bonda majstruje przy dziwacznym urządzeniu złożonym z desek, butelki i sznurka. Jakież jest nasze zdziwienie, gdy dowiadujemy się, że właśnie zmontował... gitarę. Bohaterowie różnią się swoim podejściem do grania, ale każdy z nich kocha muzykę. Wystarczy spojrzeć na ich reakcję, gdy Page zapuszcza piosenkę Link Wray pt. "Rumble".
(ŁM)



Więc chodź, pomaluj mój świat

Idąc na Animadoc kupuje się bilet poniekąd w nieznane, bowiem, o ile krótka forma dokumentalna nie jest niczym nowym, to krótka forma dokumentalna wykorzystująca technikę animacji to jest terytorium jeszcze nie zbadane. Film "Walc z Baszirem" pokazał siłę oddziaływania dokumentu z dopalaczem w postaci animacji, szlak został przetarty, sukces filmu spopularyzował konwencję. Być może coraz więcej reżyserów będzie korzystało z połączenia wielu form wyrazu, czyniąc swoje filmy bardziej ekspresyjnymi, doskonalszymi w wyrażaniu najdelikatniejszych znaczeń.

Duży i mały chłopiec

Film "John i Michael" z początku przypomina dobranockę, wieczorynkę w ciepłych kolorach. Pierwsze ujęcia towarzyszące słowom narratora są przecież takie bajkowe, na ekranie migają dynamiczne formy o barwie płomienia z dużymi oczami, pyzate, niczym wyraz jakiejś ogromnej dziecięcej radości. Jednak monolog zza kadru nie pozwala się zanurzyć w tej historii jak w baśni. Narratorem jest tu człowiek upośledzony umysłowo, próbujący własnymi słowami, prostymi zdaniami opowiedzieć historię pewnego uczucia, historię poważną i smutną, która połączyła Johna i Michaela, dwóch mężczyzn o dziecięcej wrażliwości i umysłach. To bardzo krótka opowieść o miłości i śmierci, zwyczajna, prosta.
(MB)

"Wszystko zniosę, żeby móc malować"

Kolejna historia zaczyna się nieco przerażająco, ale po chwili już wiadomo w czym rzecz, bo oto znaleźliśmy się w świecie obrazów. Ekspresyjne, kontrastowe barwy, schematyczne postaci kreślone grubymi pociągnięciami pędzla poruszają się na ekranie, splatają agresywnie w rytm słów narratora. Tym razem głos zza kadru należy do malarza Jamshida Aminfara, pracującego na ulicy jednego z irańskich miast, wykorzystującego do malowania właściwie wszystko, co pod ręką, malującego na kawałkach drewna swoje wizje, sny, ale też otaczający świat. Z racji tego, że "żonie nie podoba się mąż artysta", bohater filmu  "Cyjan" wyniósł się z domu.

Cóż, że na ulicy też nie ma spokoju, przeganiają go strażnicy, przechodnie nie dość, że nie dają odpocząć i przeszkadzają w malowaniu, to jeszcze nie chcą kupić obrazów po znacznie zaniżonej cenie. Sytuacja zmienia się, gdy ma się odbyć wernisaż jego prac a w jego życiu zjawia się pewna młoda Francuzka, której podobają się jego obrazy. Kobieta zostaje muzą Jamshida, lekarstwem na jego udręki, co prawda jedynie chwilowym. Zresztą, na cóż więcej może liczyć facet, który nagle stwierdza rozbrajająco: "uważam, że jestem podobny do Raskolnikowa".

Pięknoduch Jamshid tylko w świecie swoich obrazów jest bezpieczny i czuje się pewnie. To człowiek w jakiś sposób złamany, również przez otoczenie, kulturę, które wydają się piętnować, niszczyć indywidualizm, każdy przejaw inności. Dla bohatera filmu malarstwo jest rodzajem terapii, komunikacji z innymi i sposobem na życie. Pozbawiony malarskiej ekspresji być może to życie by sobie odebrał.
(MB)

Perła Wschodu

O życiu i śmierci opowiada również kolejny film. Chociaż "Budynek 173" to nie tylko życie i śmierć, bowiem te słowa zakładają jakiś koniec i początek, a tu właściwie chodzi o trwanie. Budynek o numerze 173 w centrum Szanghaju ma wiele pięter i krętych korytarzy, każde z jego pomieszczeń kryje jakąś historię. Charlotte Mikkelborg przechadza się po wnętrzu budowli z kamerą, czytając w niej niczym w księdze.

Opowieść o budynku zaczyna się chronologicznie w latach 30. – od tamtego czasu mieszkało tu wiele rodzin, przewinęło się mnóstwo osób. Na ekranie śledzimy ich pochód i opowieści, które okazują się należeć nie tylko do nich, tak jak i budynek to nie tylko architektura. Historia tego miejsca to przede wszystkim historia współczesnych Chin w pigułce. Mamy zatem wspomniane lata 30. i szkic barwnej panoramy miasta, pełnej kontrastów biedy i bogactwa, wojnę z Japonią, rewolucję komunistyczną, okrutny terror Mao, powolny powrót do normalności pod koniec lat 70., a w końcu i sytuację obecną.

To opowieść o Chinach tworzona z autentyczną fascynacją, zaangażowaniem realizatorów, próbująca przedstawić obiektywny obraz świata, który jest przecież tak szalenie egzotyczny a przy tym hermetyczny, to świat, który strzeże swoich tajemnic, lecz tym razem gościnnie zaprasza nas do środka.  

Film jest wspaniały pod względem wizualnym, bardzo dynamiczny, zaskakuje pomysłami, przy czym nie chodzi tylko o animację, która jest szalenie delikatna, oszczędna. Warto zwrócić też uwagę na interesujące wykorzystanie fotografii wywołujące efekt fotoplastykonu, trójwymiarowości. Z początku sądziłam też, że film może być nużący, że jego potencjał zostanie zdławiony przez monotonię, statyczność związaną z miejscem akcji, że monologi bohaterów mogą okazać się męczące – lecz jest wręcz przeciwnie – chętnie posłuchałoby się dłużej, pomyszkowało w zakamarkach domu numer 173, stojącego w samym centrum Szanghaju.
(MB)

Hołodomor

Na pytanie o największe ludobójstwa XX wieku, wszyscy bez wahania odpowiedzą, że jest nią Holokaust. I na tym wiedza na temat masowych mordów przeważnie się kończy. Niektórzy mogą jeszcze pamiętać Ruandę, ale to w zasadzie tyle. Tymczasem Holokaust nie był – niestety! – jedyną tego typu tragedią w ubiegłym stuleciu. O palmę pierwszeństwa wśród najbardziej zapomnianych masakr walczą Ormianie i Ukraińcy.

Hołodomor – tak na Ukrainie nazywa się czas Wielkiego Głodu lat 1932-33. W wyniku przymusowej kolektywizacji Stalin zamierzał raz na zawsze rozwiązać kwestię ukraińskiego chłopstwa. Zamienił więc spichlerz Europy w jedno wielkie cmentarzysko. Zamiast industrialnej nowoczesności, na którą postawił Hitler, Stalin wybrał prymitywniejsze, lecz równie skuteczne metody. W bardzo krótkim czasie wymordowanych zostało 10 milionów osób, niektóre szacunki mówią nawet o 15 milionach! Tyle grobów, tyle niepotrzebnych śmierci, a tragedia ta pozostaje prawie kompletnie nieznana.

Dlatego też tak ważny jest film "Przeżyć głód". Przypomina on nam o tych wszystkich ofiarach, o tragedii, ale przede wszystkim o szaleństwie ideologii i okrucieństwie historii, dla której fakt faktowi nie jest równy. Ku jednak zaskoczeniu wielu, reżyser rezygnuje z prostego epatowania tragedią. Jego film jest oszczędny i skromny. Powiedziałbym nawet, że aż za bardzo. Jednak z drugiej strony, kiedy zbliżył się do okrucieństwa tamtych wydarzeń, film po prostu łamie serce. Dlatego też być może ten dystans był potrzebny, byśmy nie utopili się w morzu łez.
(MP)

Pozostaje mi zatem z czystym sumieniem polecić film i mam nadzieję, że powstaną kolejne obrazy na temat Hołodomoru. Temat i pamięć ofiar na pewno tego wymaga.

Sztuka wyłudzania kasy

"Kultura remixu" należy do tego rodzaju filmów, które naprawdę lubię. Za swój temat biorą sprawy, co do który istnieje – lub też istnieć powinna – oczywista zgoda i kwestionują je, dekonstruują, wywracają do góry nogami. Tak jak kilka lat temu właśnie na Planete Doc Review dokument "Inna strona AIDS" kwestionował istnienie wirusa HIV, tak "Kultura remixu" poddaje w wątpliwość koncepcję prawa autorskiego i własności intelektualnej.

Wszystko zaczyna się od próby realizacji filmu o DJ remiksującym mniej i bardziej znane utwory muzyczne. Kiedy Brett Gaylor zapytał się prawników, czy może jego utwory wykorzystać w filmie, usłyszał stanowcze: nie. Najpierw musi zapłacić za prawa autorskie, a to kosztuje. Kilkanaście utworów Girl Talk to w sumie wydatek rzędu 4 milionów dolarów. I oto jak na dłoni wyłuszczony mamy absurd prawa autorskiego. Jego przepisy miały chronić interesy twórców, w rzeczywistości czynią jednak wszystko, żeby twórczość tę stłamsić.

"Kultura remixu" pokazuje, że idea własności intelektualnej wprowadza politykę zamordyzmu w kulturze, doprowadzając do paranoi, w której wolność tworzenia została ograniczona. Jej symbolem staje się w filmie Walt Disney, który kopiował innych na potęgę. Miał jednak szczęście. Gdyby tworzył dziś Myszka Miki nigdy by nie powstała, ponieważ jest ona plagiatem. Nie byłoby "Fantazji", bo najpierw musiałby Disney wykupić prawa do remake'u "Fausta". Jednak dziś rządzący studiem nie boją się wystąpić przeciwko przedszkolu, na którego ścianach widnieją podobizny kreskówek Disneya.

Gaylor mówi dużo i podaje to wszystko w bardzo atrakcyjny sposób. Ma to też, o dziwo, sens. Jednak sprytnie wpycha do jednego worka piratów-pasożytów, którzy chcą się nachapać 'kulturą' za darmo i tych, którzy chcą spiracony materiał wykorzystać w sposób twórczy. Jak dla mnie są to dwie różne kategorie osób, których nie można traktować jednakowo.
(MP)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones