Rozmowa z Dickiem Pope, laureatem Złotej Żaby

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Rozmowa+z+Dickiem+Pope%2C+laureatem+Z%C5%82otej+%C5%BBaby-19461
Dick Pope rozpoczął karierę operatorską ponad 20 lat temu, wiążąc się wówczas z kinem dokumentalnym. Później przeniósł się w świat fabuły. Choć jak do tej pory zrealizował zdjęcia do 30 filmów fabularnych, najbardziej znany jest ze swojej współpracy z Mikem Leigh, za którą w 1999 roku obaj zostali nagrodzeni specjalną Złotą Żabą na festiwalu Camerimage a 3 lata wcześniej podobną statuetka za zdjęcia do filmu "Sekrety i kłamstwa". W tym roku pojawił się w Łodzi prezentując najnowszy obraz duetu pt. "Vera Drake", uhonorowany już podwójną nagroda (za najlepszy film i dla najlepszej aktorki) na festiwalu w Wenecji. Jury Camerimage ponownie nagrodziło go Złotą Żabą.

FilmWeb: Jak to się stało, że zaczął Pan pracować z Mikem Leigh?
Dick Pope: To był początek lat 90. Mike Leigh pracował wówczas z innym operatorem. Był nim Roger Pratt. Nie mógł on jednak nakręcić kolejnego filmu z Mikem, bo miał już jakieś inne zobowiązania. Tak się złożyło, że akurat ktoś przedstawił mnie Mike'owi i po kilku rozmowach zdecydowaliśmy się spróbować zrobić coś razem. I tak trwa to do dziś. Obecnie jesteśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi.

FilmWeb: Jaki był ten Wasz pierwszy raz?
Dick Pope: Wspominam to jako bardzo trudne doświadczenie. Musiałem wgryźć się w sposób w jaki Mike kręci filmy, w jaki postrzega różne rzeczy. Było to zupełnie inne od trybu pracy, do której byłem przyzwyczajony. Ale na szczęście to bardzo miły człowiek, więc szybko pozbyłem się stresu.

FilmWeb: Co się panu szczególnie podoba w pracy z Mikem Leigh?
Dick Pope: Lubię z nim pracować, bo to wspaniały facet. Ma fantastyczne poczucie humoru i uwielbia się bawić na planie. "Vera Drake" była pod względem emocjonalnym ciężką podróżą, którą mocno przeżywali wszyscy członkowie ekipy. Gdy robi się taki film, istnieje potrzeba luźnej atmosfery poza ujęciami, tak, by stworzyć aktorom jak najlepsze warunki do pracy. A Mike potrafi to robić, sprawiać by aktorzy byli zarówno rozluźnieni jak i skupieni na swoich rolach. Za to niezwykle go cenię. Bo w ten sposób potrafi wyciągnąć z ludzi naprawdę wszystko, co mogą mu dać. Pracując z innymi reżyserami mam podstawy do pewnych porównań. To, co najbardziej rzuca się w oczy to fakt, że kiedy przy innych filmach ludzie wciąż rozmawiają, dyskutują, żartują, na planie Mike'a Leigh po prostu się pracuje (śmiech).

FilmWeb: Co jest kluczem do udanej współpracy reżysersko-operatorskiej?
Dick Pope: Myślę, że najważniejsze jest to, żeby operator kończąc zdjęcia dał reżyserowi to, czego on naprawdę oczekiwał, jak najpełniej urzeczywistnił jego wizję. Trzeba pamiętać, że film nie jest dziełem operatora, ale reżysera - operator jest w tym duecie tylko służącym. Wiem, że gdyby nie udawało mi się przenosić na ekran wizji Mike'a, nie pracowalibyśmy razem. Jak dotąd jest raczej zadowolony z wyglądu swoich filmów i mojej roli jako operatora.

FilmWeb: Mike Leigh kojarzony jest raczej z historiami rozgrywającymi się współcześnie. Co zafascynowało go w opowieści "Vera Drake" na tyle, by ją wyreżyserować?
Dick Pope: Myślę, że znaczną rolę odegrali w tym przypadku jego rodzice. Na koniec zresztą pojawia się informacja, że film dedykowany jest jego ojcu, który był lekarzem i matce, która była położną. Sądzę, że ten film dojrzewał w nim przez długie lata. Aborcja sama w sobie jest zresztą niezwykle ważnym i drażliwym tematem, także i w waszym kraju. Poza tym, to chyba dobry czas na zrobienie takiego filmu.

FilmWeb: Czy tym razem, przenosząc na ekran opowieść sprzed ponad 50 lat pracowaliście jakoś inaczej niż zwykle?
Dick Pope: Każdy projekt jest unikalnym przedsięwzięciem i trudno powiedzieć, że jakieś filmy są do siebie podobne. Jeśli chodzi o "Verę Drake", to sytuacja była bardzo specyficzna. Zarówno ja jak i Mike Leigh wychowywaliśmy się w owych czasach w Wielkiej Brytanii. Pamiętamy tamte lata, mamy zdjęcia z tamtego okresu, długo więc rozmawialiśmy o tym, jak ten film powinien wyglądać od strony wizualnej. Większość obrazów, które przedstawiają lata 50. przedstawiona została w różnych odmianach sepii. My chcieliśmy tego uniknąć i zdecydowaliśmy się na użycie trzech podstawowych barw - zielonej, brązowej i żółtej jako, że w owym czasie były to kolory dominujące. Tak wyglądały wnętrza mieszkań, tak wyglądały ulice. Należy pamiętać, że Londyn w tym okresie by miastem zniszczonym przez bombardowania wojenne i atmosferę tego miasta tak właśnie należało przedstawić.
Mówiąc o odtworzeniu lat 50. w tym filmie, należy pamiętać nie tylko o oświetleniu i palecie kolorów ale również o kadrowaniu ujęć. Wszystkie ujęcia w tym filmie są "ciasne", klaustrofobiczne. Prawie wszystkie realizowane były we wnętrzach, w studiu. Po pierwsze, oszczędziło nam to pieniędzy, bo wiadomo, że realizowanie filmów kostiumowych w plenerach jest niezwykle kosztowne. Ale w większym stopniu chodziło tu o to, aby wszystko to, co filmujemy było pod naszą ścisłą kontrolą.

FilmWeb: Powszechnie wiadomo, że Mike Leigh pracuje bez scenariusza. Czy to czyni pracę operatora trudniejszą?
Dick Pope: Nie. Widzisz, ja mam duże doświadczenie w kinie dokumentalnym, więc brak tradycyjnego scenariusza jakoś bardzo mi nie przeszkadza. Długo realizowałem dokumenty a więc znałem specyfikę pracy bez ściśle określonych ram, często bez świadomości tego, co wydarzy się za chwilę. Gdy poznałem Mike'a Leigh, a było to w roku 1990, dużo dyskutowaliśmy na temat mojego doświadczenia w dokumencie. On niezwykle ceni to, co ludzie z mojego środowiska są w stanie wnieść do filmu fabularnego. A dokumentaliści potrafią ciężko pracować i to bez dużej ilości przygotowań. Muszę przyznać zresztą, że praca bez scenariusza bywa łatwiejsza, bo oszczędza zmartwień dotyczących tego, czego się nie wie. Poza tym nie pozwala się znudzić tematem, zbytnio rozleniwić. Nie wiedząc o czymś na długo przed, członkowie ekipy pojawiając się na planie mają o wiele świeższe podejście. I gdy kręci się scenę, wciela się w życie pierwsze pomysły, które przyjdą ci do głowy, bo nie ma czasu by myśleć nad czymś więcej. To bardzo ekscytująca sytuacja i niezwykle wyzwalająca wyobraźnię.

FilmWeb: Czy brak scenariusza oznacza, że Mike Leigh spędza więcej czasu z aktorami?
Dick Pope: Leigh spędza z aktorami o wiele więcej czasu niż jakikolwiek inny reżyser na świecie. W przypadku "Very Drake" przygotowania przed pracą na planie, czyli czas który reżyser spędził z odtwórcami głównych ról wyniósł około pięciu miesięcy. To szmat czasu i to spędzony na naprawdę intensywnych próbach. Ale dzięki temu w efekcie prac na planie nie powstaje film czy opowiadanie - powstaje studium charakterów. Nie oglądamy aktorów wcielających się w postacie, oglądamy prawdziwych ludzi.
Wbrew temu, co można myśleć o tego rodzaju pracy, sceny wcale nie są improwizowane. Aktorzy są cały czas gotowi i kiedy przychodzi do realizacji powtarzają to, co było efektem długotrwałych prób. W filmach Mike'a Leigh to aktorzy są bowiem najważniejsi. Praca operatora nie polega na tym, by stosować jakieś wymyślne ustawienia i tricki ale żeby jak najwięcej wyciągnąć z gry aktorskiej. Ekstremalne zbliżenia twarzy głównych postaci, tak jak to można zobaczyć w filmie "Vera Drake" są u Mike'a Leigh czymś absolutnie normalnym.

FilmWeb: Pracuje Pan już nad kolejnym projektem?
Dick Pope: Jak na razie głównie podróżuję promując "Verę Drake". Odwiedzam wiele festiwali - byłem w Wenecji, Nowym Jorku. Nadzorowałem też produkcję kopii filmu. Przyznam, iż nie za bardzo chciałbym rozmawiać o moim kolejnym projekcie, by nie zapeszać. Ale rzeczywiście przymierzam się już do niego. Zdjęcia przewidziane są na początek przyszłego roku. Powiem tylko, że to fascynująca historia i ponownie rozgrywająca się w przeszłości.

FilmWeb: Czy to kolejny film Mike'a Leigh?
Dick Pope: Nie. Mike Leigh zajmuje się obecnie intensywną promocją "Very Drake". Tak się złożyło, że film pokazany został w wielu krajach świata ale nie miał jeszcze swojej premiery w Wielkiej Brytanii. Nastąpi to dopiero w styczniu i Mike przygotowuje się do tego otwarcia. Poza tym będzie on reżyserował sztukę na deskach Teatru Narodowego w Londynie. Zajmie mu to około roku czasu. Biorąc pod uwagę jego długie przygotowania z aktorami, o których już wspominałem, możemy śmiało założyć, że na kolejny jego film trochę sobie poczekamy.

FilmWeb: Skoro spotykamy się w Łodzi, proszę powiedzieć, co sądzi Pan o idei festiwalu Camerimage?
Dick Pope: Bardzo lubię tę imprezę. Szczególnie wspominam moją pierwszą wizytę na Camerimage w 1993 roku, kiedy to poza konkursem pokazywałem film "Nadzy". Podczas ceremonii rozdania Żab na scenę wyszła grupa studentów, którzy stwierdzili, że chcieliby przyznać własna nagrodę. I dali ją mnie. Bardzo mnie to wzruszyło. Było to niezwykle emocjonalne przeżycie. Poczułem bowiem, że moja praca autentycznie ich poruszyła, że miała na nich wpływ, że naprawdę im się podobała. To, że młodzi ludzie odgrywają tak dużą rolę na tym festiwalu jest naprawdę niezwykłe. Studenci, ich wysiłki i fascynacje są tu tak samo ważne jak oficjalna część imprezy a spotkania z ludźmi, którzy są naprawdę głodni wiedzy, są ogromnie emocjonujące. Camerimage to połączenie światowego blichtru z czymś prawdziwie undergroundowym. Owo "małżeństwo" wydaje się naprawdę szczęśliwe i dobrze mu wróżę także na przyszłość.




O festiwalu Camerimage czytaj również:
Goście Camerimage 2004 i filmy konkursowe
Lista pokazów specjalnych
Święto operatorów, Camerimage 2004 rozpoczęte!
Powrót do przeszłości - niedziela na festiwalu Camerimage
Jury głównego konkursu Camerimage - relacja z konferencji
Kino azjatyckie w konkursie Camerimage
Dziecięce tragedie i marzenia na festiwalu Camerimage
Studencka walka Złotą Kijankę - środa na Camerimage 2004
"Edukatorzy" i "Zatoichi" w walce o Złotą Żabę
Camerimage 2004 - Spotkanie z Oliverem Stonem i Rodrigo Prieto
Spotkanie z Suki Medencevicem
"Upadek" i "Aleksander" na festiwalu Camerimage
Dick Pope laureatem Złotej Żaby

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones