W niedzielę zakończy się 58 MFF w Berlinie. W ósmym dniu trwania imprezy można pokusić o pewne podsumowania. Spytaliśmy znanych polskich krytyków filmowych, kto ich zdaniem ma największą szansę zdobyć Grand Prix, czyli Złotego Niedźwiedzia, kto powinien go zdobyć, oraz o największe porażki festiwalu.
TADEUSZ SOBOLEWSKI ("Gazeta Wyborcza") Filmem, który w zasadzie nie ma konkurencji jest
"Happy–Go-Lucky" Mike'a Leigh. To najlepszy film festiwalu. Piękna słodko – gorzka opowieść, z pięknymi postaciami, z którymi co teraz rzadkie jesteś w stanie utożsamić się do końca. Pozytywna historia podszyta jednocześnie czymś gorzkim i mrocznym. Nie wydaje mi się, żeby ktoś mógł mu zagrozić w walce o Złotego Niedźwiedzia.
Dla mnie rozczarowaniem jest film
Andersona "Aż poleje się krew", wielki i genialny formalnie, ale zupełnie martwy. A zwłaszcza
"Julia" Ericka Zoncki, który chyba po prostu zaprzedał się kinu akcji. Nie potrafi już znaleźć tego czułego, dyskretnego tonu, który pamiętamy chociażby z
"Wyśnionego życia aniołów".
Tilda Swinton szarżuje w głównej roli niemiłosiernie.
Małym odkryciem festiwalu jest film
"Jezioro Tahau", meksykańskiego reżysera
Fernando Eimbcke. To film jaki mógłby zrobić młody
Jarmusch, lub
Forman. Kameralna opowieść o tym jak "świat rusza z miejsca" Podobały mi się
"Kwiaty wiśni". Uznany za kiczowaty ma jednak w sobie siłę i prostotę, która urzeka.
BARTOSZ ŻURAWIECKI ("Film") Duże szanse ma dokument
Errola Morrisa "Standard Operating Procedure", czyli jeszcze jednak opowieść o Iraku i słynnym więzieniu Abu Grhaib i praktykach stosowanych wobec więźniów przez amerykańskich żołnierzy. Berlin ceni kino polityczne, a w sytuacji kiedy jury szefuje, kojarzony z zaangażowanym kinem reżyser
Costa-Gavras, taki werdykt wydaje się dość pewny.
Osobiście dałbym Złotego Niedźwiedzia nowemu obrazowi
Mike'a Leigh "Happy–Go–Lucky". Głównie dlatego, żeby reżyser miał wreszcie komplet "Świętej Trójcy". Ma już Złotą Palmę i Złotego Lwa, brakuje mu tylko Grand Prix Berlinale. Ale tak na serio to naprawdę dobry film, lekki i błyskotliwy, przywodzący na myśl wczesne dzieła twórcy
"Sekretów i kłamstw".
Największym rozczarowaniem, być może również dlatego, że tyle się po tym filmie spodziewano, jest
"Julia" Ericka Zonci. Pierwszy od ośmiu lat film tego reżysera zawodzi na całej linii. Jest wtórny, niepotrzebny i zdecydowanie za długi. Nawiązania do
"Glorii" Johna Cassavetesa tylko irytują. W 1999 powstał już nieudany
remake tego obrazu i nie widzę powodu kręcenia kolejnego złego filmu. Jedyne co ratuje
"Julię" to świetna rola
Tildy Swinton.
MAGDALENA MICHALSKA ("Dziennik") Najlepsze opinie wśród krytyków zbiera oczywiście
"Aż poleje się krew" Paula Thomasa Andersona, choć ja nieszczególnie cenię ten film. To obraz idealny na Oscary, ale niekoniecznie pasujący do Berlina. Chociaż kto wie.
Trzymam kciuki za
Mike'a Leigh i jego
"Happy–Go–Lucky". Mam nadzieję, że nawet jeżeli nie dostanie głównej nagrody, wyróżniona zostanie grająca tam główną rolę, znana z
"Very Drake",
Sally Hawkins. To wielka kreacja.
Duże szanse ma też dokument
"Standard Operating Procedure". Berlin lubi politykę i docenia filmy o anty–bushowskim wydźwięku. Nie wiem tylko, czy po tym jak dwa lata temu Złotego Niedźwiedzia dostała
"Droga do Guantanamo" Winterbottoma, a na ostatnim festiwalu w Wenecji nagrodę zdobył paradokumentalny
obraz Briana De Palmy, także poruszający temat wojennej przemocy, jury zdecyduje się po raz kolejny nagrodzić film o podobnej tematyce. Dlatego myślę, że jednak największe szanse ma
Leigh. Dużo mówi się też o
"Jeziorze Tahoe", nawet jeżeli nie zgarnie któregoś z Niedźwiedzi, jest prawie pewnym kandydatem do nagrody FIPRESCI. To klasyczne kino festiwalowe, mały kameralny obraz. Takie zazwyczaj nie zostają pominięte.
Największe porażki to
"Gardens of the night", poruszający temat seksualnego wykorzystywania dzieci. Reżyser
Damian Harris przyznał zresztą na konferencji, że sam był molestowany w dzieciństwie. I to jest właśnie problem. Obraz jest zbyt osobisty, publicystyczny, brakuje w nim niezbędnego dystansu. To bardzo zły film na bardzo ważny temat. Kompletnym nieporozumieniem jest też fiński
"Black Ice". Reżyser
Petri Kotwica nazywany jest "fińskim
Bergmanem", ale jego film jest zaledwie nieudolnym dramatem. Reżyserowi bardzo szybko kończy się inwencja, i żeby wyjść jakoś ze scenariuszowych zapętleń, zaczyna metodycznie, acz bezsensownie eliminować kolejnych bohaterów. Efekt jest taki, że sala śmieje się w planowo najbardziej dramatycznych momentach.
MICHAŁ CHACIŃSKI (TVP Kultura) Dla mnie bezsprzecznie najlepszym filmem festiwalu jest
"Aż poleje się krew", jednocześnie zdaję sobie sprawę, że raczej nie zdobędzie głównej nagrody, co zapewne odbije sobie podczas oscarowej nocy. Złotego Niedźwiedzia dostanie więc zapewne, zresztą zasłużenie,
Mike Leigh i jego
"Happy–Go–Lucky" Z ciekawych filmów warto wspomnieć jeszcze o
"Pieśni Wróbla" (Avaze Gonjeshk-ha) oraz o obrazie, który akurat na mnie zrobił naprawdę duże wrażenie, francusko niemiecki
"Il y a longtemps que je t'aime" Philippa Claudela, świetny dramat z życia dwóch sióstr.
Generalnie jest niestety tak jak ogłosił jeden z zachodnich krytyków: "Nie ma z czego wybierać". Lista rozczarowań jest długa. Dwie największe wpadki to
"Black Ice", czyli taka norweska
Katarzyna Grochola, oraz
"Gardens of the night", niby–dramat utrzymany w tonie społecznej reklamy telewizyjnej. Rozczarował też
Errol Morris. Laureat Oscara (dostał go za obraz
"Mgły wojny" ), nazywany
Stanleyem Kubrickiem dokumentu, pokazał bardzo przeciętny obraz o wojnie w Iraku (
"Standard Operating Procedure"). Mimo mocnego tematu to tak naprawdę film o niczym. Reżyser nie może się zdecydować, czy opowiedzieć historię amerykańskich żołnierzy, czy też pokusić się o jakąś szerszą panoramę. Film trzyma oczywiście poziom, ale po
Morrisie po prostu spodziewamy się więcej.
Ciekawiej jest poza konkursem. Zwłaszcza retrospektywa kontrowersyjnego japońskiego reżysera
Koji Wakamatsu. W jej ramach pokazano jego głośny i właściwie niedostępny obraz z 1969 roku
"Yuke yuke nidome no shojo", odważna opowieść o seksualnych frustracjach i traumach, wciąż wypada świeżo. Jego ostatnia rzecz
"Jitsuroku rengô sekigun: Asama sansô e no michi" wywołała tu sporo kontrowersji, gdy reżyser spokojnie przyznał się, że w zasadzie z większością bohaterów, dawnych bojowników tej terrorystycznej organizacji, był zakumplowany
PAWEŁ URBANIK (korespondent Filmweb.pl) Grand Prix powinno dostać
"Jezioro Tahoe", a dostanie zapewne
Mike Leigh. Trzy najlepsze filmy festiwalu to
"Happy–Go–Lucky",
"Jezioro Tahoe" i
"Standard Operating Procedure".
Największymi gniotami są
"Gardens of the night" oraz
"Black Ice".