WFF, dzień 2: Miłość nam wszystko wybaczy

Filmweb / autor: , , /
https://www.filmweb.pl/news/WFF%2C+dzie%C5%84+2%3A+Mi%C5%82o%C5%9B%C4%87+nam+wszystko+wybaczy-55097
Zapraszamy Was do przeczytania kolejnej relacji z 25. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Poznacie opinie naszej redakcji na temat takich filmów jak m.in.  "Fish Tank", "Adam" czy "Metastazy". Wszystkie informacje na temat tegorocznej imprezy znajdziecie na specjalnej stronie imprezy na Filmwebie.

Zwyczajna patologia

Przy bohaterce "Fish Tank" 'galerianki' wyglądałyby niczym grzeczne panny z dobrych domów. Bowiem one jedynie miernie odgrywają modną pozę, podczas gdy wyszczekana Mia z filmu Andrei Arnold cała jest pozą, prawdziwą wychowanicą ulicy, która nigdy nie może sobie pozwolić na odsłonięcie prawdziwej twarzy. Buzuje buntem: już w  jednej z pierwszych scen widzimy, jak rozwala koleżance nos "z bańki". Poza tym ćwiczy taniec, pije wódkę z gwinta i klnie jak szewc. Dziewczyna mieszka w proletariackiej okolicy gdzieś na północ od Londynu z młodszą siostrą i matką (doskonała Kierston Wareing), która zajmuje się głównie imprezowaniem oraz swoim nowym kochankiem. Wzajemne wyzywanie się od suk jest u tych trzech uroczych kobiet na porządku dziennym. Ale bez obaw, nie ma w tym ani krzty przesady, chęci epatowania patologią czy co gorsza – próby stawiania diagnozy społecznej. Film toczy się w niełatwym do przewidzenia kierunku, co i raz zaskakując nas odejściem od fabularnych sztamp. Fakt, przedstawione wydarzenia są drastyczne. Jednak świetnej Katie Jarvis w roli Mii udało się wyjść poza szablon pod tytułem "trudna nastolatka z rozbitej rodziny". Stworzyła postać nastolatki z krwi i kości, która w końcu też okazuje swoje uczucia.  

Tło do tej historii (wcale nie tak dołującej jakby się mogło wydawać, a chwilami wręcz śmiesznej) dobrano odpowiednio brzydkie, ale za sfotografowano je wspaniale. Podobnie jak Glasgow w "Red Road", tak teraz reżyserka obskurne przedmieścia przedstawia w sposób przykuwający uwagę. Kto przegapił "Fish Tank" na Warszawskim Festiwalu, nie ma czym się zbytnio martwić, bo film ma już polskiego dystrybutora. (MG)

 To co, że z Jaffy?

Izraelskie kino ostatnio ma się czym pochwalić, a festiwalowa moda na nie jest w pełnym rozkwicie. I jak to z modami bywa, na fali prócz autentycznych perełek przypływa do nas również trochę bezwartościowych glonów. To właśnie przypadek "Jaffy". Gdyby analogiczną historię osadzić na naszym wybrzeżu i zatytułować "Sopot", mało kto zapłaciłby za bilet do kina. Ale wystarczy powiew egzotyki i etykietka kina artystycznego, by festiwalowa publiczność siedziała jak zahipnotyzowana patrząc się na – nazwijmy rzecz po imieniu – tani melodramat. Owszem, "Jaffa" ma także ambicje opowiadać o konflikcie izraelsko-palestyńskim, ale są to ambicje na wyrost. Ona jest Żydówką, on Palestyńczykiem, a swoją wieloletnią miłość muszą, jakżeby inaczej, ukrywać przed rodziną. Prosta i przeciętnie zrealizowana historyjka nie wystarczyła, by powiedzieć coś nowego w tym temacie, by ciekawie pokazać, jak spór polityczny wygląda na poziomie codziennych relacji międzyludzkich. (MG)

Sztuka życia

Twórcy z Beneluksu najwyraźniej upodobali sobie rodzinne patologie jako temat filmowych obrazów. Po piątkowych "Pechowcach" w sobotę przyszła bowiem pora na "Ostatnie dni Emmy Blank". Znów mamy do czynienia z bardzo pokręconą rodziną, a całość utrzymana została w konwencji czarnej komedii. W przeciwieństwie jednak do "Pechowców", tym razem film się udał.

"Ostatnie dni Emmy Blank" ogląda się niemal jak teatr. I nic w tym dziwnego, gdyż bohaterowie rzeczywiście odgrywają sztukę. Tytułowa Emma udaje wielką panią otoczoną w rezydencji jedynie przez służbę czekającą na jej śmierć. W rzeczywistości wszyscy bohaterowie stanowią jedną rodzinę, która ulega emocjonalnemu szantażowi Emmy i w zamian za obietnicę otrzymania spadku po niej, godzą się odgrywać rolę służących... i psa. Na naszych oczach rozgrywa się chora gra, gdzie udawana troska walczy o lepsze z jak najbardziej prawdziwą złością.

Znakomicie rozpisani bohaterowie, świetne sceny komediowe i brutalnie okrutny obraz zdesperowanych emocjonalnie osób to główne walory tego obrazu. (MP)

Bez znieczulenia

Film Maren Ade nie próbuje sprzedać nam żadnej anegdoty. Fabułę można by streścić krótkim zdaniem: pewna para spędza wakacje na Sardynii. Reszta jest już tylko powolną i cierpliwą obserwacją, która, o dziwo, zaczyna wciągać widza. Z tak banalnych scenek jak wizyta w sklepie czy wypad na plażę udaje się wyłuskać informacje o obojgu bohaterów. Ona pracuje dla wytwórni płytowej, on zajmuje się dekorowaniem wnętrz. Ona chce się mocniej zaangażować w związek, on próbuje zachować dystans. Ona jest silna psychicznie, on ma skłonność do popadania w depresyjny nastrój.

Rozmowy błahe i ważne mieszają się ze sobą, tworząc wyrazisty, choć subtelnie nakreślony emocjonalny portret partnerów. Rzecz została kapitalnie zagrana przez Birgit Minichmayr (nagroda w Berlinie) i Larsa Eidingera - w paru momentach zastanawiałem się, czy poza planem aktorzy nie są przypadkiem parą. Jeśli zamierzacie połączyć Warszawski Festiwal Filmowy z randką, nie radzę kupować biletów na "Wszystkich innych". Za dużo czarnych myśli przychodzi do głowy po seansie... (ŁM)

Bajońska fortuna pornosów ufoludków

Czarną komedią na granicy absurdu jest także niezależna meksykańska produkcja "Kroniki z Mexico City" pokazywana w konkursie Wolny Duch. Debiutant Carlos Enderle opowiada trzy powiązane ze sobą historie, których bohaterami są młody schizofrenik, emeryt i nimfomanka. Enderle nie mając zbyt dużego budżetu postawił na absurd i dynamiczną narrację. Jego celem było zabawienie widza i udało mu się to w 100%, co wcale nie znaczy, że wyszło mu arcydzieło.

Choć "Kroniki" ogląda się bardzo dobrze, a fabuła toczy się wartko, nie wszystko udało się reżyserowi dobrze zbalansować. Problemem jest właśnie wielowątkowa konstrukcja, gdyż Enderle nie był w stanie stworzyć trzech równie udanych historii. Co więcej, poszczególne wątki są ze sobą powiązane bardzo luźno za pomocą rekwizytów lub bohaterów, a nie za pomocą nadrzędnej myśli czy emocji. Stąd film nie tworzy zintegrowanego projektu, a całość ogląda się raczej jak trzy poszatkowane nowele zszyty razem. Dzięki jednak pomysłowym rozwiązaniom fabularnym i barwnym bohaterom, całość jest na tyle lekka, by widz wyszedł z kina zadowolony. (MP)

Szkoła uczuć

Na szczęście dla tych, którzy nie mogą wybrać się do Warszawy na festiwal, niektóre z prezentowanych filmów trafią do dystrybucji. To przykład "Adama", opowieści o młodym i przystojnym chłopaku, który byłby idealną partią dla każdej dziewczyny, gdyby nie jeden 'drobny' szczegół: cierpi on na zespół Aspergera. Zaburzenie to sprawia, że źle radzi sobie w sytuacjach społecznych nie odczytując aluzji, każde zdanie przyjmując dosłownie, pozostając ślepym na pozawerbalną komunikację. Pewnego dnia w jego życie wkroczy młoda, również nieco społecznie 'upośledzona' kobieta. Mimo wszystkich różnic coś między nimi zaiskrzy i po długim wahaniu i z wielkimi obawami, spróbują być ze sobą.

"Adam" to skromna, niezależna historia, która wcale nie sili się na oryginalność. Max Mayer siły obrazu upatruje w ciekawie nakreślonych bohaterach, autentyczności emocjonalnej i pełnej ciepła historii nietypowego romansu. I miał rację. Film rozgrzewa, oczarowuje i nastraja optymistycznie pomimo faktu, że nie wszystkie wątki rozwiązane są w sposób pozytywny. Nad filmem unosi się jednak duch prawdy, dobra i miłości ucieleśnionej w rozkosznie niezdarnym Adamie. Wraz z bohaterką filmu wkraczamy w jego niezwykły świat i dzięki szczerości reżysera oraz fenomenalnej grze Hugh Dancy'ego dajemy się ponieść tej baśniowej opowieści – a przynajmniej mam taką nadzieję. "Adam" to doskonała propozycja dla wszystkich zakochanych i romantyków, pokazuje bowiem jak wielka jest potęga miłości nie popadając przy tym w fałszywą egzaltację i banał typowego hollywoodzkiego happy-endu. (MP)

Bomba na twarz

"Metastazy" to kawał ostrego kina wprost z Chorwacji. Taki film mógłby nakręcić młody Scorsese, gdyby urodził się w Zagrzebiu, a nie w Nowym Jorku. W pierwszej scenie czterech pijanych kumpli wraca z imprezy. Ciepły mocz oddawany na chodnik, przekleństwa sypiące się z prędkością karabinu maszynowego i przemożna chęć, by komuś przypier... Każdy z bohaterów jest produktem polityczno-gospodarczej transformacji państwa, któremu na początku lat 90. udało się odłączyć od Jugosławii i proklamować niepodległość. Konflikty etniczne wciąż są jednak na porządku dziennym.

W czterech rozdziałach filmu reżyser Branko Schmidt pokazuje nam scenki z życia swoich "chłopaczków z ferajny". Jeden jest byłym narkomanem próbującym znaleźć pracę, inny to brutalny narodowiec katujący narzeczoną. Mamy też zaangażowanego w przemyt narkotyków drobnego ćpuna oraz alkoholika podkradającego  matce pieniądze. Dołożony na końcu kryminalny wątek zgrabnie zamyka historię, a przy okazji doładowuje film pod względem napięcia. Reżyser nie boi się stawiać kontrowersyjnych diagnoz społecznych, ale przede wszystkim czuje kino. "Metastazy" daje prawdziwego kopa, choć nie spodoba się raczej grzecznym panienkom. (ŁM)     

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones