Wróblewski w Cannes: "Odlot" i zakazany seks na początek

KinoOko /
https://www.filmweb.pl/news/Wr%C3%B3blewski+w+Cannes%3A+%22Odlot%22+i+zakazany+seks+na+pocz%C4%85tek-51446
We współpracy z tygodnikiem Polityka przedstawiamy wam relację Janusza Wróblewskiego z pierwszego dnia 62. Festiwalu Filmowego w Cannes. Więcej informacji o festiwalu znajdziecie na specjalnie uruchomionym blogu Wróblewskiego, który znajdziecie pod adresem wroblewski.blog.polityka.pl.

Uwaga! Tekst zdradza ważne szczegóły fabuły


Pokazana na otwarcie komputerowa animacja "Odlot" studia Pixar Disney w miejsce zapowiadanego wcześniej "Tetro" Francisa Forda Coppoli pozytywnie zaskoczyła. Dowcipna, wzruszająca opowieść o emerytowanym sprzedawcy baloników, który nie zapomina o młodzieńczych marzeniach i wraz z niechcianym małoletnim pasażerem zamierza odnaleźć rajskie wodospady w dalekiej Ameryce Południowej wcale nie okazała się naiwną bajeczką dla grzecznych dzieci. Jest w niej sporo gorzkiej refleksji o niedostatkach starości, samotności, a nawet śmierci. 78-letni, bezdzietny bohater ucieka przed wyrokiem sądowym, w wyniku którego ma mu zostać odebrany dom – cały dorobek jego skromnego życia, a zarazem pamiątka po zmarłej żonie. Mimo sztucznej szczęki, grubych, niezgrabnych okularów i kłopotów z chodzeniem (opiera się na wózku) nie opuszcza go energia ani nadzieja na lepszą przyszłość.

Trójwymiarowy film nakręcony w technice CGI (dziesiąty w dorobku Studia Pixar) łączy wdzięcznie niektóre elementy "Shreka", "Ruchomego zamku Hauru" Miyazakiego i tradycyjnych bajek Disneya. Mówi o tęsknocie za prawdziwą rodziną, przywraca wiarę w podstawowe wartości, pokazuje duchową przemianę zgrzybiałego staruszka, który z mizantropa nieprzepadającego za dwu- i czworonogami przemienia się w czułego i mądrego pana. Jak na kino familijne, z mocno wyeksponowanym wątkiem proekologicznym, lepiej być nie mogło. A do jego zalet można zaliczyć i to, że nie przesadza z nadmierną ilością scen bijatyk, pogoni, ucieczek, czyli z ulubionymi wypełniaczami kina akcji.

Natomiast pierwsza pozycja konkursowa "Spring fever" (Wiosenna gorączka) 44-letniego Chińczyka Lou Ye wprowadza już chyba we właściwy, znacznie poważniejszy nastrój, który raczej powinien utrzymać się do końca festiwalu (z krótka przerwą m.in. na odreagowanie wojennego komiksu Tarantino). Jest to współczesny dramat miłosno-erotyczny dziejący się w prowincji Nanjing. Okrzyknięto go w Cannes wielką sensacją. Za poprzedni film "Yihe yuan" (Letni pałac) wyświetlany na Lazurowym Wybrzeżu trzy lata temu, Ye otrzymał 5-letni zakaz wykonywania zawodu, ponieważ kilka końcowych scen tego melodramatu rozgrywało się na placu Tiananmen w trakcie antypaństwowych demonstracji. "Spring fever" zrealizowane w głębokiej tajemnicy przed chińskimi urzędnikami za pieniądze Francuzów oraz producentów z Hong Kongu łamie kolejne tabu. Pokazuje miłość homoseksualną, o której oficjalnie w chińskich mediach się milczy.

Zakazany seks, pokazany wprost i bez najmniejszych ograniczeń tylko pozornie stanowi główny temat "Spring fever". W istocie długie sceny miłości fizycznej służą ukazaniu intymnej zażyłości, ale przede wszystkim emocjonalnej dezorientacji. Czworo młodych ludzi: homoseksualista, dwóch biseksualistów i dziewczyna jednego z nich, eksperymentują z cielesnością, pożądaniem, fascynacją, nie bardzo wiedząc, jakie uczucia i do kogo skierowane są prawdziwsze. Wycofanie, szantaż, fałszywie rozumiane poczucie lojalności, ciekawość, tolerancja, zazdrość mieszają się ostro w tym tyglu puszczonych na żywioł namiętności. Nic dziwnego, że cała historia wyraźnie nawiązująca do legendarnego "Jules i Jim" Truffauta kończy się tragicznie: samobójczą śmiercią jednego z bohaterów, próbą zamordowania drugiego, poczuciem życiowej klęski. To, że Ye kolejny raz zostanie wyklęty w swojej ojczyźnie, jest więcej niż pewne. Ciekawe, czy pomoże mu to w międzynarodowej dystrybucji.