Wywiad z reżyserem "Czarodziejki Lili"

Informacja nadesłana przez dystrybutora /
https://www.filmweb.pl/news/Wywiad+z+re%C5%BCyserem+%22Czarodziejki+Lili%22-61002
W najbliższy piątek do polskich kin trafi familijny film fantasy "Czarodziejka Lili: Smok i magiczna księga". Zapraszamy Was do przeczytania wywiadu z jego twórcą, Stefanem Ruzowitzkym.

49-letni reżyser, rodem z Wiednia. Studiował historię i teatrologię; początkowo reżyserował sztuki teatralne („Ars Electronica”), pisał i inscenizował słuchowiska radiowe. Później poświęcił się reklamie, realizował też dokumenty i teledyski, między innymi takich wykonawców, jak N’Sync, The Scorpions, Die Prinzen czy No Mercy. Jego kinowy debiut Tempo zdobył prestiżową nagrodę Maxa Ophülsa (1996). Wielki sukces odniósł dzięki filmowi Fałszerze (2007), który zdobył Oscara za najlepszy film zagraniczny.

Nazwisko Ruzowitzky nie przywodzi automatycznie na myśl filmów dla dzieci…

Wystarczy poczytać o moim życiu prywatnym. Mam dwie córki. Jedna ma osiem lat, druga dziesięć. To chyba trochę tłumaczy dlaczego nakręciłem Lili”.

Czy pana córki znały książki z  tego cyklu?

Zdaje się, że mieliśmy kilka, ale ja nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dopiero gdy dostałem propozycję reżyserowania filmu o Lili, rozejrzałem się uważnie po pokoju dziewczynek i znalazłem to, co mnie interesowało. Gdy przeprowadziłem z córkami wywiad na temat mojego nowego filmu były oczywiście pełne entuzjazmu... który znacząco wzrósł, gdy otrzymały książki z osobistymi dedykacjami Knistera i inne skarby związane z ich ulubioną bohaterką.

W jaki sposób projekt zaczął nabierać realnego kształtu?

Wydawało mi się, że mając córki w wieku, w którym przygody Lili czynią wielkie wrażenie, mam pewne kompetencje, by całą rzecz nakręcić. To jest ten wiek, gdy granica pomiędzy zabawą a dziecięcymi kłamstwami jest bardzo cienka. Tak jak i granica pomiędzy przyjemnym dreszczykiem a nocnymi koszmarami. Mocno przekształciłem dialogi, kierując się tym, co sam nieraz słyszałem w pokoju moich dzieciaków. Jedna z córek żaliła się nawet, że znalazła w scenariuszu mnóstwo swych głośnych narzekań.

Animowany smok Hektor odgrywa w filmie wielką rolę. Jak pan sobie poradził, mając do czynienia z reguły z żywymi aktorami?

Rzeczywiście jeszcze nigdy nie znalazłem się w sytuacji, kiedy gwiazda filmu nie jest obecna na planie. Oczywiście miałem już do czynienia z komputerowymi efektami i nowoczesną animacją, ale w stosunkowo niewielkich dawkach. To samo dotyczy dzieci i zwierząt – nie byłem zbyt doświadczony w pracy z nimi. A zatem realizacja filmu wymagała ode mnie wzmożonej koncentracji. Tym bardziej, że właściwie nie mieliśmy ujęcia, w którym nie byłoby dzieciaka, efektu specjalnego albo zwierzęcia.

Czy to wszystko nie spowodowało, że kręcenie tego filmu stało się najbardziej rujnującym nerwy doświadczeniem w pana karierze?

Niezupełnie. Wiele zależy od metody pracy. W Fałszerzach mocno wyczerpujący był proces długotrwałych aktorskich prób. Ale potem aktorzy zagrali znakomicie. Lilipod pewnymi względami stanowiła przeciwieństwo tamtego filmu. Nie kazałem dzieciakom uczyć się scenariusza na pamięć, słowo w słowo. Dostawały do domu tylko szkice i cząstkowe streszczenia. Chodziło mi o osiągnięcie efektu spontaniczności i naturalności.



Podobno zatrudnienie Michaela Mittermeiera do roli Hektora było pana pomysłem.

Zgadza się. Zabawne, w jaki sposób przyszło mi to do głowy. W Los Angeles spotkałem jedną z dawnych szefowych produkcji Disneya. Powiedziałem jej wtedy, że dobry film dla dzieci musi mieć element anarchii. I taki jest Hektor – niezbyt bystry, mało opanowany, za to właśnie nieco anarchistyczny. Pomyślałem, że Michael jest do takiej roli idealny.  

Czy trudno było znaleźć filmową Lili?

Tak, to trochę potrwało, przesłuchaliśmy sporo dzieciaków. Ale byliśmy pewni, że dokonaliśmy właściwego wyboru: Alina Freund ma świetną ekranową prezencję i już spore doświadczenie. Odpowiadała mojej wizji postaci: to pełna energii, pewna siebie młoda dama.

Zły czarnoksiężnik Hieronimus to kolejna ważna postać.

Wyobrażałem go sobie rozeźlonego, krążącego w szlafroku. Moje córki dały mi cenną wskazówkę: nie można przesadzać z negatywnymi bohaterami. Oczywiście, muszą budzić dreszcz grozy, ale także śmieszyć. Myślę, że w rysunku tej postaci nawiązujemy mocno do disnejowskiej tradycji, w której źli bohaterowie to przeważnie banda nieudaczników. Zwłaszcza ich szef jest na tyle głupi, że nie musimy aż tak bardzo drżeć o znajdującą się w niebezpieczeństwie bohaterkę.

Ma pan ulubione sceny w filmie?

Wiele. Na przykład ta z klasą zalaną wodą. Chcieliśmy stworzyć światy, o których każde dziecko by powiedziało: chcę czegoś takiego. Chcę mieć taki duży pokój jak Lilli, chcę mieć równie kochającą matkę, takie fajne ciuchy, tak kolorową klasę i fajnego nauczyciela. A najlepsza byłaby klasa szkolna zalana wodą, w której trzeba by pływać.

Dla kogo – oprócz córek rzecz jasna – nakręcił pan ten film?

Dla publiczności, oczywiście. Zawsze mam ją na myśli, tym razem przede wszystkim dzieciaki, ale i dla dorosłych też coś się znajdzie. To także disnejowska tradycja – sprawić, by i dorośli, i dzieci śmieli się z tego samego żartu, choć czasem z nieco innych powodów.  

Co różni Lili od Bibi Blocksberg i Harry'ego Pottera?

Ona nie urodziła się czarownicą. Jest zupełnie normalną dziewczynką, tyle że pewnego dnia znalazła magiczną księgę pod swoją poduszką.

Zdobył pan Oscara 2008. Czy wybiera się pan teraz do Hollywood?

To mit, że trzeba tam koniecznie jechać. To przede wszystkim miejsce, gdzie schodzą się drogi, gdzie zapadają decyzje, ale niekoniecznie trzeba być tam na miejscu. Dziś bez problemu austriacki reżyser może nakręcić film z australijską aktorką i angielskim operatorem w Maroku.

Rozmawiała: Edith Swansteller

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones