Recenzja filmu

Wojna żeńsko-męska (2011)
Łukasz Palkowski
Sonia Bohosiewicz
Maja Bohosiewicz

Żeński testosteron

To, co bez wątpienia broni się w "Wojnie", to obsada, i to zarówno żeńska, jak i męska.  Na szczególną pochwałę zasługuje Wojciech Mecwaldowski. Zgrzeszyłabym, gdybym nie wyróżniła także
Polskie kino od zawsze pełniło rolę arbitra moralności. Jego misję postrzegano jako wymierzanie sprawiedliwości widzialnemu światu. Nie powinien więc dziwić fakt, że praktycznie nie powstało u nas kino gatunków. Po 1989 roku coś się zmieniło. Nad Wisłą wciąż nie powstają sensacje, horrory czy musicale, ale prawdziwy rozkwit przeżywa komedia romantyczna. Format łączy w sobie marzenia każdej gosposi o pięknym lepszym świecie, do którego porwie ją wymyty, schludny i dobrze zarabiający książę, z mocno podrasowaną pocztówką naszych swojskich metropolii.  Gatunek ten wykształcił swoją własną estetykę, w ramach której poetyka reklamy przez około dwie godziny przenika się z bajkową fabułą. Na tym tle "Wojna żeńsko-męska" jawi się jako coś więcej i zarazem mniej.

Coś więcej, ponieważ udowadnia, że kobieta nie musi być w filmie nieporadną zagubioną gąską i wreszcie odzyskuje podmiotowość.  Co prawda jest ona poniekąd męskim wyobrażeniem o tym, jak prawdziwie wyemancypowana i pewna własnej seksualności kobieta powinna wyglądać, ale zawsze to lepsze niż kolejna zagubiona owieczka czekająca na swojego pasterza. Coś mniej, ponieważ autorom zabrakło konsekwencji, aby wygrać ten wątek do końca i zamiast postawić na prawdziwie wywrotową i skandaliczną historię, wykorzystali go jako pretekst  do wplatania jak największej liczby dowcipów i by na końcu polać całość moralizatorskim sosem, głoszącym pochwałę monogamicznej rodziny. Jest więc niegrzecznie, ale bez przesady. Wszystko kończy się tak, jak na romantyczną komedię przystało.

"Wojna" opowiada historię wzlotu i upadku Barbary Patryckiej. Życie Barbary jak to życie większości czterdziestolatek nie jest usłane różami.  Uroda powoli przemija, mąż odszedł do młodszej, kariera zawodowa jest na zakręcie. I tu następuje zwrot akcji. Zamiast czekać na księcia z bajki, Barbara chwyta, dosłownie i w przenośni, własne życie za jaja. Wkrótce z zahukanej szarej myszki staje się pierwszą skandalistką RP, pogromczynią męskich serc i wyborną znawczynią psychologii prącia. Sukces ma jednak swoją cenę.

Niestety "Wojna" przy całej swojej bardziej deklarowanej niż realnej prowokacyjności cierpi na tę samą przypadłość co większość polskich komedii. Otóż nie są to w pełni prawdziwe filmy, ale raczej ciągi kabaretowych skeczy, które sprawdzają się w scenie jako pojedyncze numery, ale rzadko kiedy polskim twórcom udaje się je wpisać w jakąś sensowną całość. Mimo ujęcia w nawias całej opowieści twórcom nie udało się znaleźć złotego środka między zabawą konwencją  a komiczną opowieścią o złożonych relacjach międzyludzkich.

To, co bez wątpienia broni się w "Wojnie", to obsada, i to zarówno żeńska, jak i męska.  Na szczególną pochwałę zasługuje Wojciech Mecwaldowski, który  grając geja, potrafi świetnie aktorsko szarżować, ale nigdy  nie popada w tanią karykaturę. Zgrzeszyłabym, gdybym nie wyróżniła także Krzysztofa Ibisza, który gra poniekąd siebie, a wychodzi mu to o wiele lepiej niż w prawdziwej telewizji. Zresztą wątek publicznej telewizji należy do najlepszych w całym filmie.

"Wojna" moim zdaniem to niestety komedia straconej szansy, choć nie wątpię, że znajdzie  zarówno swoje zagorzałe admiratorki, jak i przeciwników.   
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?