Recenzja wyd. DVD filmu

Strych (2007)
Mary Lambert
Alexandra Daddario
John Savage

A na strychu szuru-buru

Zastawialiście się kiedyś, co gnieździ się na Waszym strychu? Coś, przed czym abdykuje królujący tam rozgardiasz? Coś, co za dnia czmycha w najciemniejsze kąty i szura tylko, gdy słodko lulacie?
Zastawialiście się kiedyś, co gnieździ się na Waszym strychu? Coś, przed czym abdykuje królujący tam rozgardiasz? Coś, co za dnia czmycha w najciemniejsze kąty i szura tylko, gdy słodko lulacie? Od początku będę szczera - choć fabuła "Strychu" zdaje się być prosta jak konstrukcja cepa - nie do końca rozumiem, o co chodzi w tym filmie. Horrorowy postmodernizm? Mało wnikliwe studium kobiecego obłędu? A może dzieło eklektyczne - kolaż horroru satanistycznego z horrorem psychologizującym? Otwierająca film scena jest całkiem obiecująca. Dziewczę taplające się w wannie zauważa niepokojący ruch. Jako ten baran na rzeź zmierza w kierunku wejścia na strych. A przecież wiadomo, że na strychach nie ma nic dobrego. Pod ukosem dachu kryć się może wieszcząca śmierć pluszowa małpa - kto czytuje Kinga, ten wie o co chodzi. Ale pączkowaniu dygresji mówię stanowcze "nie" - wracam do niewzruszonej młodej kobiety kierującej się powoli ku strychowi i znajdującej tam, ku obopólnemu zaskoczeniu widza i bohaterki, tajemnicze, złośliwe jak diabli widmo o kobiecej aparycji. Wszystko to bardzo ładne, jednak konia z rzędem temu, kto zdradzi mi, co to wszystko ma wspólnego z dalszą częścią fabuły... Zaczyna się po amerykańsku - pewna stateczna rodzina wprowadza się do nowego domu. Protagonistką jest ich córka, Emma. Ta od początku zdaje się wyczuwać, że z miejscem jest coś nie tak. Rodzice i upośledzony brat bagatelizują problem. Wkrótce okazuje się, że domowy mir zakłóca zjawa dziewczyny, pomieszkująca na tytułowym strychu. Nie wydaje mi się, by było to straszydło z pierwszych scen, jako że obecne wygląda jak sobowtór głównej bohaterki. Tak przynajmniej uważa Emma, która miała tę wątpliwą przyjemność spotkać się z duchem oko w oko. Rzecz jasna, nikt nie daje jej wiary, ani rodzina, ani psycholog, ani policja. Z jednym wyjątkiem - zainteresowanie sprawą przejawia pewien przystojny (to jest kwestia względna - z zachowania bohaterów wynika, że chłopina jest niebrzydki) detektyw. Ślamazarna akcja doprowadza nas do kolejnego punktu: zjawa na poddaszu to zmarła tuż po narodzinach siostra Emmy a ojciec odprawia na strychu pogańskie rytuały. Pojawia się fundamentalne pytanie: co ma piernik do wiatraka? Film jest bardzo niespójny, skoki napięcia rozmieszczone zostały wyjątkowo dziwacznie. Jeśli niepokój widza miała budować skacząca kamera i szybkie urywające się ujęcia, z których widać niewiele, to twórcy najwyraźniej się przeliczyli. Takie chwyty nie przystoją filmom klasy B. Żeby alternatywne ruchy kamery nie przyprawiały audytorium o irytację, trzeba mieć na nie pomysł i rozsądne uzasadnienie ich użycia. W "Strychu" tego zabrakło. Na szczęście w lwiej części filmu operator zachował konserwatyzm – psuje tylko wejścia ducha. Opowiadając historię Emmy, Lambert wykorzystuje zabieg znany choćby z kultowego "Dziecka Rosemary". Nie do końca wiemy, co jest prawdą rzeczywistą, a co jedynie prawdą bohaterki. Zwłaszcza w kontekście zakończenia filmu. Każdy dzień pogłębia alienację Emmy – obecność zła wyczuwa tylko ona, nikt jej nie wierzy a siostra bliźniaczka nie reflektuje na zmaterializowanie się przed oczami gawiedzi. Interesujące skąd wzięła się nagła paranoja dziewczyny, czemu w kilka dni po przeprowadzce podpada pod F 20. Hipotezę o chorobie psychicznej zdają się potwierdzać dziwne zachowania Emmy i jej nawracające histerie. Pojawiają się wątpliwości, czy to nie ona sama ma na rękach krew. Każdy psychiatra wam to powie: chory psychicznie bliski to wyzwanie dla rodziny. Lambert mimochodem pokazuje rozkład rodzinnej materii – zasadnicze pęknięcie przebiega na linii apodyktyczny ojciec – prowokująca córka. Mroczna rezydentka strychu zachwiała nie tylko emocjonalną stabilnością Emmy, ale i stabilnością więzów łączących dziewczynę z bliskimi. Zastanawiam się, dlaczego powstał "Strych". Czy jako zadośćuczynienie ze strony Mary Lambert, której nie bardzo wyszły ekranizacje jednej z moich ulubionych książek Kinga? Czy to drobna reżyserska wprawka przed czymś ambitniejszym? Chyba nie. Pan Craven i pan Argento nie zakrzykną strwożeni: "kobieta nas bije". Ze strony pani Lambert raczej nic im nie grozi. Po co więc powstał? Najprawdopodobniej "Strych" to kolejny produkcyjniak, tani weekendowy straszak i niegroźny no-brainer. Z pewnością po seansie wejdziecie na strych bez trwogi w sercach. Ale mówię Wam: przedtem dobrze to przemyślcie. Ta małpa to naprawdę diabelskie nasienie…
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mary Lambert, reżyserka znana przede wszystkim ze średnio udanej ekranizacji powieści Stephena Kinga... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones