Recenzja filmu

Zamieszkajmy razem (2011)
Stéphane Robelin
Guy Bedos
Daniel Brühl

Barwy jesieni

U Robelina nie jest ona żadną "pogodną jesienią życia" zbudowaną z sepiowanych klisz i zmiękczonych kadrów. Bohaterowie "Zamieszkajmy razem" nie żyją pustą tęsknotą za chmurną i durną młodością,
Choć Stéphane Robelin buduje swój film na opozycji młodości i starości, "Zamieszkajmy razem" nie jest opowieścią ani o konflikcie pokoleń, ani o staruszkach, co się nie kłaniają upływowi czasu. To raczej historia o namiętności życia, o przyjaźni, bliskości i młodości, która niczym echo powraca ze wspomnień.

Jest ich pięcioro. Annie (Geraldine Chaplin) i Jean (Guy Bedos) są kłótliwym małżeństwem. Jej marzy się basen w ogrodzie, żeby wnuki spędzały u niej więcej czasu, on – skryty za maską starczego zgorzknienia – ma naturę idealisty, który przez całe życie był aktywistą i społecznikiem. Ścierają się co chwilę, o wszystko, jakby te niewinne, przewidywalne konflikty miały generować energię niezbędną do codziennego trwania. Sekundantami ich nieustannych przepychanek są wspólni przyjaciele – Albert (Pierre Richard) i Jeanne (Jane Fonda), zakochane w sobie małżeństwo po przejściach, oraz Claude (Claude Blanchard) samotny kobieciarz o dużym uroku i nie mniejszej próżności. Znają się od kilkudziesięciu lat, wspólnie przeżyli młodość, a dziś ramię w ramię wchodzą w starość.

U Robelina nie jest ona żadną "pogodną jesienią życia" zbudowaną z sepiowanych klisz i zmiękczonych kadrów. W "Zamieszkajmy razem" czas jest niszczycielem – Albert zmaga się z chorobą Alzheimera, a żeby zapamiętać najważniejsze wydarzenia swojego życia, musi zapisywać je w podręcznym notatniku; jego żona odrzuca leczenie onkologiczne, by nie spędzić swych ostatnich dni na szpitalnym oddziale; a serce Claude’a coraz częściej odmawia posłuszeństwa. W filmie francuskiego reżysera starość nie jest bajką z reklamy towarzystwa ubezpieczeniowego. To raczej świadomość własnej śmiertelności, powolne godzenie się z dysfunkcjami ciała, z niedołężnością, niepamięcią, przemijaniem. Bohaterowie "Zamieszkajmy razem" nie żyją pustą tęsknotą za chmurną i durną młodością, lecz znajdują wartość we własnym doświadczeniu. Z perspektywy lat inaczej patrzą na życie, na dawne błędy, zdrady, momenty zwątpienia.

Po latach egzorcyzmowania starości jako filmowego tematu, w ostatnim czasie kino odważnie bierze się z nią za bary. "Zamieszkajmy razem" z pewnością nie jest, ani nie próbuje być, wielką opowieścią o starości, umieraniu, o prozie przemijania. Stéphane Robelin nie jest Michaelem Haneke, a jego film nie udaje, że jest "Miłością". To raczej pozbawiona pretensji opowieść o ludziach, którzy nie wyrażają zgody na własną śmiertelność; pogodna, lecz niegłupia, historia o tych, którzy w jesieni życia próbują łapać każdy promyk nadziei i każdy powiew młodości. Bez sentymentalnego rozrzewnienia, ale i bez dramatycznej dotkliwości.

Bo francuskiemu twórcy udało się uniknąć wyświechtanych klisz i intelektualnych pułapek – nie patrzy na filmowych seniorów jak na wszechwiedzące wcielenie mistrza Yody, ani też nie pokazuje ich bolesnego upadku w infantylność i fizyczny niedowład. Pokazuje swych bohaterów jako ludzi z krwi i kości, z przeszłością, problemami i świadomością niespełnionych marzeń. A że ma do dyspozycji grupę znakomitych aktorów, jego film ogląda się z niekłamaną przyjemnością. Tylko tyle i aż tyle.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones