Ciekawie robi się, gdy akcja przenosi się do dzieciństwa bohaterów, do Niżnego Nowogrodu lat. 80. Nasza trójka to nie tylko jedno z pierwszych pokoleń nowej rosyjskiej klasy średniej, ale także
Pionierzy marzyciele to film, zwłaszcza z polskiej perspektywy, mocno ekscentryczny. Na festiwalu w Berlinie, gdzie miał premierę w lutym tego roku, zapowiadany był jako portret pokolenia współczesnych trzydziestolatków z Moskwy. Jako taki nie jest jednak szczególnie interesujący. Trójka nieźle sytuowanych bohaterów wydaje się całkowicie oderwana od współczesnej rosyjskiej rzeczywistości; przeżywają oni takie same problemy, co bohaterowie dowolnego filmu o młodych z dowolnego wielkiego miasta, gdzie wielkomiejska klasa średnia faktycznie występuje. Początkująca aktorka Olga (w tej roli reżyserka filmu, Natalia Kudriaszowa) leczy swoje egzystencjalne lęki u psychoanalityka; analityk polityczny Andriej męczy się w niezbyt satysfakcjonujących związku i pracy; Katia pracuje w korpo. Do ich świata nie przenika nic ze współczesnej Rosji. Jakby nie było w niej autorytaryzmu Putina, cenzury sztuki, kryzysu ekonomicznego, nacjonalistyczno-prawosławnego wzmożenia.
Ciekawie robi się jednak, gdy akcja przenosi się do dzieciństwa bohaterów, do Niżnego Nowogrodu lat. 80. Nasza trójka to nie tylko jedno z pierwszych pokoleń nowej rosyjskiej klasy średniej, ale także ostatnie pokolenie radzieckich pionierów. Organizacji wzorowanej na harcerstwie, upolitycznionej w radzieckim duchu, do której w czasach ZSRR należała większość dzieci w wieku 9-14 lat.
Pionierzy nie są jednak przedstawieni w filmie jako źródło opresji. Wręcz przeciwnie, na tle szarej i płaskiej współczesnej Moskwy to Niżny Nowogród czasów Gorbaczowa – choć jest w nim biednie i zgrzebnie – jawi się jako rzeczywistość niemalże magiczna. Opowieści o bohaterskich pionierach wydają się dziecięcym postaciom niezwykłą, heroiczną baśnią; radzieckie rytuały wyrastają, zamglone przez bieg czasu, do rangi magii i religijnego rytuału, zdolnego nadawać życiu sens. Czegokolwiek sensotwórczego bohaterowie na próżno szukają we współczesnej Moskwie, przynajmniej dopóki jeden z nich nie zwraca się ku prawosławiu.
O ile obrazy współczesnej Moskwy przypominają banalny, telewizyjny realizm, o tyle obrazy z przeszłości inscenizowane są przez reżyserkę z niezwykłą kreatywnością. Utrzymane w onirycznej poetyce eksplodują w każdym niemal kadrze wyjątkową wizualną inwencją. Kudriaszowa bawi się ikonami kultury socrealizmu: obrazami z radzieckich filmów, plakatami propagandowymi, estetyką masówek i radzieckich szkolnych akademii, "kosmiczno-monumentalną" architekturą z ostatniej fali radzieckiego modernizmu z lat 80.
W dodatku sen wcale nie ironiczny. To może jest najbardziej szokujące dla polskiego widza w tym filmie – obraz bohaterów, którzy w latach 80., nawet jako dzieci, na serio zdają się wierzyć w komunizm. Obraz niemożliwy do wyobrażenia w polskim kinie. Po zrywie "Solidarności" i związanej z nią eksplozji idealizmu nasze lata 80. były albo martyrologiczne, albo cyniczne – kino portretujące ten okres nigdy nie wyszło poza te dwa bieguny.
Co z tego zestawienia płaskiej teraźniejszości i bajkowej przeszłości ma właściwie w "Pionierach" wynikać? Obsługa poradzieckich nostalgii? Zabawa totalitarnym kiczem? Opowieść o dzieciństwie w krainie skazanej przez historię na niebyt? Charakterystyczny ponoć dla rosyjskiej duszy głód wielkiej idei? Obraz zagubienia rosyjskich trzydziestolatków, niepotrafiących sensownie zmierzyć się z teraźniejszością i przeszłością? Wszystko po trochu. Trudność zaszufladkowania tego filmu, to, że nie daje on widzowi spokoju, sprawia, że przy wszystkich jego wadach (skupiających się szczególnie we współczesnej części), warto się z nim zmierzyć.
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu