Recenzja filmu

Tlen (2009)
Iwan Wyrypajew
Karolina Gruszka
Aleksey Filimonov

Dekalog w rytmie hip-hopu

Wizualne obsesje reżysera układają się w imponujący, kolorowy patchwork. Najbardziej intrygującą częścią tego eksperymentu pozostaje mimo wszystko sam autor. Mówi w wywiadach, że jego film jest
Zapowiadając "Tlen" na zeszłorocznych Nowych Horyzontach, Iwan Wyrypajew wypalił prosto z mostu: "Nie słuchajcie tego, co mam do powiedzenia, tylko dajcie się ponieść rytmowi" (to chyba jakiś większy marketing, gdyż za jego przykładem poszedł operator Andrei Naidenov na festiwalu Camerimage). I choć te słowa przypominają refren tanecznego kawałka z wczesnych lat dziewięćdziesiątych, są cenną wskazówką interpretacyjną. W drugim, po debiutanckiej "Euforii", filmie Wyrypajewa (opartym na autorskiej sztuce), słowo i obraz są podporządkowane rytmowi, ten zaś nadaje tempo całej narracji. Wolny od rygoru "znaczenia", wydaje się celem samym w sobie.

Wyrypajew nie potrzebuje fabuły, by zachęcić widza do odbycia tej podróży. Nie daje nam opowieści, lecz jej destylat: On zabił dla niej żonę, a Ona ofiarowała mu uczucie. Prosto ze studia nagraniowego, deklamują naprzemiennie historię swojej szalonej miłości, ujętą w formę… dekalogu. Ilustracją ich wyśpiewywanych, wykrzykiwanych i wyszeptywanych słów są hipnotyzujące teledyski.  W tym magnetyzującym ciągu obrazów, patos przeplata się z ironią, groteska z realizmem, "wysokie" z "niskim", cyniczne z sentymentalnym, straszne z komicznym. Z worka, do którego wrzucono wszelkie języki popkultury, Wyrypajew wyciąga co chwilę niespodziankę: poklatkową animację, Bin Ladena, spacer po księżycu, wojnę palestyńsko-izraelską, wybuch jądrowy, słodkie zwierzątka, rockmanów z plasteliny. Obrazy, którymi z taką wprawą tasuje, funkcjonują w utworze na podobnych prawach. Dyskurs polityczny jest równie (nie)istotny co konkurs freestyle'u lub anegdota o chłopcu, który kochał tak mocno, że z tej miłości zabił.

Wizualne obsesje reżysera układają się w imponujący, kolorowy patchwork. Najbardziej intrygującą częścią tego eksperymentu pozostaje mimo wszystko sam autor. Mówi w wywiadach, że jego film jest jak tlen i powinniśmy chłonąć go bezrefleksyjnie (w końcu równie "bezrefleksyjnie" oddychamy). Później, z rozbrajającą szczerością wyznaje, że chciał opowiedzieć o pogardzie dla języka. Skoro jednak opowieść o rzeczonej pogardzie zamknął w wielonurtowej "estetyce XXI wieku", już niedaleko do podejrzenia, iż wbrew zapewnieniom, chciał nadać głębszy sens swojemu dekalogowi – odkryć "błyskotliwe paradoksy współczesności" albo "trzymać rękę na pulsie przemian". Na pytanie, czy za tym patchworkiem kryje się bezdenna pustka, czy też otchłań znaczeń, odpowiecie sami. Kwestia, co byłoby lepsze dla "Tlenu" i bardziej nobilitujące dla Wyrypajewa, pozostanie nierozstrzygnięta. 
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Od dawna każdemu, z kim rozmawiam o filmach, powtarzam, że kino rosyjskie jest na bardzo wysokim... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones