Recenzja filmu

Najemnik (2006)
Don E. FauntLeRoy
Steven Seagal
Jacqueline Lord

Fatamorgana

Podstarzały Steven już dawno przyzwyczaił nas do niskiego poziomu swoich filmów. Skończyły się lata 90., a w raz z nimi moda na tego typu kino. Sentyment jednak pozostaje, podobnie jak potrzeba
Podstarzały Steven już dawno przyzwyczaił nas do niskiego poziomu swoich filmów. Skończyły się lata 90., a w raz z nimi moda na tego typu kino. Sentyment jednak pozostaje, podobnie jak potrzeba prostej rozrywki, dlatego wielu ludzi (w tym także ja) nadal ogląda takie filmy. Muszę jednak powiedzieć, że Stevenowe produkcje nawet w tak niewymagającym segmencie jakim jest kino akcji direct-to-video, wypadają słabo na tle konkurencji i "Najemnik" nie jest wyjątkiem.

Nie jest wyjątkiem, ale jednak ma w sobie coś co odróżnia go od zalewu innych Stevenowych produkcji. Tym czymś jest pozór, że mamy do czynienia z czymś lepszym niż większość jego dzisiejszej filmografii. Produkcja bowiem nie stoi tutaj na śmiertelnie niskim poziomie. Mamy lokacje w USA i RPA, jest dużo broni, są samoloty, helikoptery i ładne autka. Jest sporo fajnych wybuchów i niezłej kaskaderki. No gołym okiem widać, że to nie jest kolejny film kręcony w opuszczonej rumuńskiej fabryce.Pewnym zgrzytem mogą być oczywiście Francuzi używający sowieckich czołgów, czy najemnicy ubrani jak żołnierze z czasów drugiej wojny, ale mimo wszystko jak na segment B, "Najemnik" nie wali po oczach żałosnością jak wiele innych filmów Stevenaczy ogólnie tego typu. Naszemu mistrzowi tym razem towarzyszy także spora gromadka postaci drugoplanowych (Stevenowipartnerują m.in. dwie całkiem znane twarze jakLuke GossczyRoger Guenveur Smith), którym zdarza się mieć nawet kilkuminutowe sceny, a częstotliwość ich umierania jest nieco wolniejsza niż zwykle. Jest to spory postęp i miło, że ktoś wreszcie się domyślił, że 70 minut Stevena w 90 minutowym filmie to zbyt duża dawka "zarąbistości" jak na jedno posiedzenie.

Niestety to by było na tyle jeśli chodzi o plusy. Cała reszta jest bowiem po staremu czyli słaba. Steven znowu jest drewnianym mega kozakiem (tym razem w osobie najbardziej odznaczonego weterana wojny w zatoce i najemnika zarazem), który podejmuje się niewykonalnej misji, aby ratować porwaną rodzinę świeżo ubitego podczas ostatniej akcji kumpla.

Po nawet obiecującym początku gdzie oglądamy starcie wycofujących się pod naporem francuskich żołnierzy najemników, film szybko zamienia się w pozbawioną klimatu papkę. Akcja pędzi do przodu gubiąc po drodze jakikolwiek sens do stopnia, w którym miejscami tak naprawdę nie do końca wiadomo co się na ekranie dzieje i jaki to ma cel. Poszczególne sceny są coraz gorsze, a wraz z mizerniezlepiającym całość montażem, brutalnie obnażają mierny i nie do końca czytelny scenariusz. Równie słabe i sztampowe są dialogi chociaż muszę przyznać, że dwa razy słowa dobrano celnie i na sekundę poczułem czar dawnych lat.

Natomiast chaos logiczny pogłębia jeszcze sam Steveni jego super ekipa, którzy jako pozytywna gromadka realizująca szczytny cel, nie mają żadnych problemów z zabijaniem niewinnych policjantów i strażników, którzy staną im na drodze. Chociaż przyznać trzeba, że nie wszystkich, bo Steven intuicyjnie odróżniaskorumpowanych funkcjonariuszy od uczciwych. To jedyny sposób wyjaśniający czym kilku szczęśliwców zasłużyło sobie na ogłuszenie, podczas gdy ich koledzy już na kulkę w łeb lub skręcony kark. Widać korupcja w RPA to zjawisko niewiele mniejsze niż w Rumunii.

Nie będę pastwił się nad reżyserem, bo w jego wypadku zarówno "Najemnik (2006)Najemnika","Prowokację"oraz "W stronę słońca" traktuję jako okres nauki. "SprawiedliwośćUlicy" już naprawdę dało się oglądać i ten film wraz z takimi obrazami jak "Żądza Śmierci","Gra o Życie"oraz występem w "Maczecie" świetnie pokazuje, że nawet z dziadka Seagala można jeszcze wycisnąć dobre kino, jeśli tylko zrobi się to we właściwy sposób.

Czy może mówiąc dokładniej, jeśli przekona się Stevena, żeby zrobić to we właściwy sposób.

Problem Stevena polega bowiem na tym, że on od właściwego sposobu woli swój sposób. Żyje we własnym świecie, w którym czas się zatrzymał. Wraz ze swoim haremem miernych scenarzystów i reżyserów kręci w kółko to samo co 20 lat temu, kiedy przez chwilę był gwiazdą pierwszej ligi. Nie dostrzega albo nie chce dostrzec, że taka formuła już nikogo nie interesuje, a pozbawiona solidnego budżetowego wsparcia dużych wytwórni staje się wręcz żałosna. Nie piszę tego dlatego, że Stevena nie lubię, bo wręcz wychowałem się na jego filmach. Chciałbym tylko, żeby znalazł wreszcie pomysł na "nowego siebie" i przestał udawać w swoich filmach kogoś, kim dawno nie jest.

Wszyscy się starzejemy, ale przecież można to robić z godnością. Stallonenie wstydzi się bycia wypalonym drugoplanowym kierowcą w "Driven", czy teżrozpitym gliniarzem na odwyku w "Detoksie". Nowy "John Rambo" już nie trzyma CKM-u w jednej ręce, a nowy"Rocky"nie wstydzi się przegrać walki. Van Dammecałkiem przekonująco płacze w "Mścicielu" i rozlicza się z samym sobą w świetnym autobiograficznym "JCVD". O efektach ich starań można mówić różnie, ale oni przynajmniej próbują czegoś nowego.

Stevenciągle woli być tam, gdzie był wczoraj.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones