Gaspar Noé i rzeczy nieodwracalne

Gaspar Noé przed paru laty wywołał prawdziwą burzę swym obrazem "Nieodwracalne", który zasłynął między innymi najdłuższą sceną gwałtu analnego w historii. Na kolejne pełnometrażowe dzieło
Gaspar Noé przed paru laty wywołał prawdziwą burzę swym obrazem "Nieodwracalne", który zasłynął między innymi najdłuższą sceną gwałtu analnego w historii. Na kolejne pełnometrażowe dzieło budzącego kontrowersje Francuza przyszło widzom czekać siedem lat. Jednak oglądając "Wkraczając w pustkę", można odnieść wrażenie, że w postrzeganiu świata przez reżysera wiele się nie zmieniło. Tak tematycznie, jak i stylistycznie jest to kontynuacja drogi twórczej obranej przed laty przez twórcę "Carne". Powracające uporczywie motywy pozwalają wręcz mówić o przedsięwzięciu bliźniaczym względem głośnego filmu z Monicą Bellucci i Vincentem Casselem.

Akcja "Wkraczając w pustkę" rozgrywa się we współczesnym Tokio. Na pierwszym planie mamy rozdzielone w dzieciństwie rodzeństwo, które obecnie "nadrabia stracony czas". Nadrabia go nierozsądnie i nieporadnie, korzystając z prawa do błędów, jakie przysługuje młodości. Oscar (Nathaniel Brown) uwikłany jest w handel narkotykami. Sam też coraz intensywniej ćpa, co budzi niepokój jego siostry Lindy (Paz de la Huerta). Ona sama zarabia na życie jako striptizerka i prowadza się ze zgrywającym macho szefem klubu go-go Mario (Masato Tanno), co z kolei nie w smak jej bratu. Pewnego dnia Oscar wpada podczas policyjnej obławy i zostaje zastrzelony w trakcie próby pozbycia się "towaru" w obskurnej toalecie. To, co oglądamy później, to ponury obraz egzystencji w japońskiej stolicy oczami błąkającego się między żywymi ducha Oscara...

Najnowszy obraz Noé nastręcza, przynajmniej mi, pewnych trudności w ocenie. Powtarza się tu podobny problem, jaki występował przy okazji wspomnianego "Nieodwracalnego" - wspaniała, miejscami wręcz olśniewająca strona wizualna, ale skąpa treść. Forma, forma i jeszcze raz forma. Przede wszystkim to ona się tu liczy. Nie oznacza to, że pod efektownym opakowaniem nie skrywa się żadna myśl, co to to nie. Myśl, jest, tyle że wcale nie tak głęboka, jak można by sądzić. Tak naprawdę cały sens, możliwości "interpretacji" tej opowieści, zostają wyłożone kawa na ławę już na samym początku filmu przez przyjaciela głównego bohatera Alexa (przywodzący na myśl Lemmy'ego z Motörhead Cyril Roy), który objaśnia mu prostym językiem swoje rozumienie "Tybetańskiej Księgi Umarłych". Cała akcja następująca po śmierci Oscara to ilustracja dla tego łopatologicznego wywodu, filmowa "wizualizacja" procesu reinkarnacji. To, w jaki sposób wędrówka przedwcześnie zmarłego dilera przez piekielne Tokio się zakończy, staje się jasne na długo przed finałem psychodelicznej jazdy.

Pojawia się teraz pytanie: czy w istocie jest to jedynie popis wirtuozerskiej sprawności reżysera w atakowaniu widza pełnymi gwałtowności obrazami, rzecz bardzo płytka i w gruncie rzeczy cynicznie wykalkulowana? Dla niejednego z pewnością taka konkluzja będzie najbardziej oczywista. Tyle że ja odnoszę wrażenie, że Noé celowo bawi się z widzem, nieustannie prowokuje go, mówi rzeczy oczywiste, oklepane, uznając, że przeciętny odbiorca tylko w ten sposób przyswoi czające się pod stroboskopową inwazją przesłanie. Symbolika jest tu bezczelnie wręcz prosta (prostacka?), gwałt, hedonistyczne rozpasanie są elementami świata przedstawionego, a przeciwstawia im się równie nachalną niewinność wykrojoną ze wspomnień z dzieciństwa. To nie jest kino "dla wtajemniczonych", to nie żaden Jodorowsky, który mnoży odnośniki i cytaty z prędkością światła. To narkotykowa jazda z buddyzmem pod pachą jako dodatkiem. Cenię u autora tę beznamiętną szczerość. Cenię zwłaszcza dlatego że wcale nie przeszkadza to w pełnym emocjonalnym zaangażowaniu w trakcie seansu. Wręcz przeciwnie, "Wkraczając w pustkę" jak rzadko który obraz wciąga bezwarunkowo, do cna. Począwszy od "bijących" po oczach napisów początkowych, aż po końcowe wyciszenie, dzieło francuskiego eksperymentatora ogląda się z zapartym tchem. Jest jak wycieńczający trip "na kwasie" i pigułka ecstasy w jednym. Nie każdy musi gustować w takich mieszankach, dlatego też kino Gaspara Noé wywołuje skrajne reakcje: zachwyt lub oburzenie. I tak jak w 2002 roku podczas budzących niezdrową podnietę pokazów "Nieodwracalnego", tak i tym razem salę kinową opuszczają w trakcie seansu zniesmaczeni "koneserzy" zwabieni famą obrazu, który wywołał sensację w Cannes.

Czy w takim razie zachwyt czy też oburzenie? Chyba ani to, ani to, choć z wyraźnym przechyłem ku pierwszej opcji. O ile bowiem "Nieodwracalne", które wciąż pozostaje dla mnie pewnego rodzaju odnośnikiem, było swego rodzaju świeżym "kawałem mięcha", o tyle tym razem pozostaje mi jedynie pochylić głowę przed odwagą i umiejętnościami autora. Autora, który wszak przez te lata, które upłynęły od jego poprzedniego fabularnego dokonania, wcale, jak się zdaje, nie dojrzał. To wciąż ta sama naładowana agresją przypowieść przewrotnego moralizatora. Tyle że tym razem podbudowana znacznie większą dozą nadziei. Może więc jednak wcale nie nieodwracalne, a... Uroboros?
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W swoim najnowszym filmie pt. "Enter the Void" Gaspar Noé poddaje tekst Tybetańskiej Księgi Umarłych... czytaj więcej
Gaspar Noé, reżyser kontrowersyjnego filmu "Nieodwracalne", powraca po siedmiu latach z filmem nie mniej... czytaj więcej
"Enter the Void" jest drugim po "Nieodwracalne" filmem Gaspara Noe, który udało mi się obejrzeć. Filmy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones