Recenzja filmu

Borgman (2013)
Alex van Warmerdam
Jan Bijvoet
Hadewych Minis

Gość w dom...

Główną siłą "Borgmana" jest zaskakujący humor. Scena pozbywania się zwłok jest tego najlepszym przykładem. Genialnie prosty pomysł, a efekt jest piorunujący. Aż dziwne, że ludzie nie pozbywają
Alex van Warmerdam – jeśli to nazwisko nic Wam nie mówi, to najwyższa pora na nadrobienie zaległości. Obecnie jest on jednym z najciekawszych twórców holenderskiego kina. Jego poprzednie dzieło – "Ostatnie dni Emmy Blank" – było przykładem mistrzowskiego wykorzystania groteski. Najnowszy obraz – "Borgman" – jest niemniej zaskakujący i przewrotny. Humor i Zło zostają tu zespolone w przedziwną konstrukcję, którą ogląda się z fascynacją.

Jak w przypadku "Emmy Blank", podczas seansu "Borgman" widz staje się gościem w pozornie zwyczajnym domostwie. Jednak za sprawą tajemniczego osobnika zaczną się w nim dziać przedziwne rzeczy. Skupią się  one wokół pani domu, malarki. To właśnie ona przygarnie nieznajomego i początkowo będzie ukrywała jego obecność przed porywczym mężem. Stare porzekadło mówi: "gość w dom, Bóg w dom". Van Warmerdam najwyraźniej nie wierzy w prawdziwość tego powiedzenia. Jego Obcy, choć na pierwszy rzut oka przypomina boskiego gościa z "Teorematu" Pasoliniego, wydaje się raczej mieszkańcem Piekła, a nie Nieba. To, z jakim lekceważeniem podchodzi do przemocy; to, w jaki sposób manipuluje główną bohaterką; wreszcie to, z jaką perwersją korzysta ze wszystkich sztuczek warunkowania, by uczynić kobietę uległą – nie ma w tym nic ze świętości. Z drugiej strony nie robi nic wbrew jej życzeniu. Tak jak wampira należy go zaprosić, bez świadomości, jaką cenę przyjdzie za to zaproszenie zapłacić.

"Borgman" to film intrygujący, ponieważ cała fabuła krąży wokół pytania: Kim jest tytułowy bohater? Reżyser nigdy ostatecznie na nie nie odpowiada. Oczywiście można z łatwością się tego domyślić. Trudniej przyjdzie widzowi rozszyfrowanie powodów, dla których robi to, co robi. Ta tajemnica skupia uwagę widza, przyciąga go niczym ćmy światło lampy. A fakt, że nie wszystko zostaje wyłożone na stół, tylko potęguje ciekawość.

Jednak główną siłą "Borgmana" jest zaskakujący humor. Scena pozbywania się zwłok jest tego najlepszym przykładem. Genialnie prosty pomysł, a efekt jest piorunujący. Aż dziwne, że ludzie nie pozbywają się kłopotliwych dowodów zbrodni w podobny sposób częściej. Jeszcze zabawniejsza jest scena z dziewczynką, która znajduje między drzewami rannego mężczyznę. Już to wystarczy, by każdy fan makabrycznego humoru polubił film i jego reżysera.

"Borgman" nie robiłby chyba tak dużego wrażenia, gdyby nie odtwórca roli nieznajomego – Jan Bijvoet. Jest on prawdziwym kameleonem. W jednej chwili jest bezbronnym bezdomnym, a w następnej bezwzględnym manipulatorem. Grany przez niego bohater okazuje się mistrzem w wyłapywaniu ludzkich słabości w celu ich późniejszej eksploatacji. Bijvoet z łatwością staje się osobą, która zarazem budzi zaufanie i całkowite przerażenie. Z takim aktorem ekscentryczny projekt, jakim jest "Borgman", nie mógł się nie udać.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones