Recenzja filmu

Hitman: Agent 47 (2015)
Aleksander Bach
Rupert Friend
Hannah Ware

Gumowa kaczuszka

"Hitman" to gra o pozostawaniu w cieniu i zadawaniu śmierci z dystansu; gra, w której nasza pomysłowość jest narracyjnym paliwem, a zimna krew – najwyższą cnotą; gra o zabójcy, którego mógłby
Grupa komandosów szturmuje bazę lotniczą. "Mam ich unikać?" – pyta bohaterka. "Nie, musisz stawić im czoła" – słyszy w odpowiedzi. Każdy, kto spędził choć pół godziny z grą wideo stanowiącą kanwę "Hitmana: Agenta 47", wie doskonale, dlaczego ta ekranizacja nie mogła się udać. W dobrym filmie – podobnie jak w cyfrowym pierwowzorze – odpowiedź na rzeczone pytanie byłaby twierdząca.



"Hitman" to gra o pozostawaniu w cieniu i zadawaniu śmierci z dystansu; gra, w której nasza pomysłowość jest narracyjnym paliwem, a zimna krew – najwyższą cnotą; gra o zabójcy, którego mógłby wymyślić David Mamet – efektywnym, wyrachowanym, stanowiącym żywy dowód na istnienie etosu pracy płatnych killerów. Tymczasem filmowa wersja to ciągła karuzela akcji. Działaniom mało subtelnego bohatera akompaniuje orkiestra z kałasznikowami, a eskalacja przemocy szybko zamienia obraz w autokarykaturę. W samej próbie nicowania schematu nie ma oczywiście nic złego, jednak bezsens tego zabiegu jest w przypadku "Hitmana" niekwestionowany: o wyjątkowości łysola z kodem kreskowym na potylicy nie świadczy wbrew pozorom jego wygląd, lecz modus operandi.

Tym razem Agent 47 (Rupert Friend) – wyhodowany w laboratorium superzabójca – wyrusza w pościg za tajemniczą Katią (Hannah Ware). Na dziewczynę chrapkę ma także zbrodniczy Syndykat, więc starcie jest nieuniknione. Na scenie pojawiają się kolejne postaci, scenarzyści kręcą fabularne twisty, a reżyser Alexander Bach rozpętuje komputerowo generowane piekło. Fatalnie to wszystko wygląda: CGI pamięta czasy zimnej wojny, inscenizacja i choreografia kuleją, zaś pomysły są ustawicznie mylone z efektami specjalnymi. Jeśli to jest przepis Fabryki Snów na gry wideo, to nic dziwnego, że pieśń o ich infantylnym charakterze nie ma końca.



Bach wraz z aktorami dbają o to, by każdy dialog kalał nasze uszy. Paradujący ze zbolałą miną Friend jest wyprany z charyzmy, z kolei partnerująca mu Ware nie potrafi zdystansować się do kampowej konwencji. Wypadają gorzej niż duet z poprzedniej ekranizacji przygód 47, w której amebowaty Timothy Olyphant wyciągał z opresji seksowną Olgę Kurylenko. W obydwu produkcjach pojawia się zresztą ikoniczny obraz gumowej kaczuszki pływającej w wannie z denatem. To bezpośrednie nawiązanie do sceny z gry, oczko puszczone fanom i zarazem ostateczna zniewaga. Kadr z filmu o Hitmanie, który kiedyś chcielibyśmy zobaczyć.
1 10
Moja ocena:
2
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones