Recenzja filmu

47 roninów (2013)
Carl Rinsch
Keanu Reeves
Hiroyuki Sanada

Honor i cała reszta

Największą bolączką "47 roninów" jest narracyjna nieudolność Rinscha. Nie mając pomysłu na powiązanie ze sobą kolejnych scen i sekwencji, reżyser skleja je poprzez osadzenie w mitologicznej
W filmie Carla Rinscha wszystkiego jest aż nadto. Są czary i smoki, duchy i japońska historia, romans i opowieść o odmieńcu walczącym o społeczną akceptację. Fantasy spotyka tu film przygodowy, a melodramat idzie ramię w ramię z horrorem. Jest opowieść o braterstwie, przebaczeniu, honorze i ludzkiej godności. Brakuje tylko pełnokrwistych postaci i scenariusza, który zamknąłby wszystkie motywy i wątki w zwartą dramaturgiczną całość.



Mieszając ze sobą różne tonacje i gatunkowe schematy, twórcy "47 roninów" zupełnie zapominają o bohaterach. Ci ostatni są kukiełkami rzucanymi z jednej sceny do kolejnej - raz walczą ze smokami, kiedy indziej posyłają tęskne spojrzenia i odbywają podróż do krainy duchów. Historia Kaia, który zostaje przygarnięty przez szlachetnego władcę i z wzajemnością zakochuje się w jego córce, żyje wyłącznie na papierze. W filmie Rinscha miłość sprowadza się bowiem do afektowanych westchnień i pełnych bólu spojrzeń godnych Nicolasa Cage'a. Nie ma tu jakiejkolwiek chemii ani scen ukazujących bliskość dwojga zakochanych.

Także pozostali bohaterowie są zupełnie wypreparowani z życia. Zły Lord Kira (Tadanobu Asano), który staje na drodze zakochanych, a szlachetnego władcę podstępem wyprawia na drugi świat, ma w sobie mniej mroku niż Czarna Żmija Rowana Atkinsona. Wobec jego bezbarwności na głównego złoczyńcę wyrasta więc wiedźma o różnobarwnych źrenicach. Problem w tym, że także ona jest postacią cokolwiek karykaturalną - wprawdzie potrafi zmieniać się w lisa i smoka, a jej fryzura jako żywo przypomina tę noszoną przez grecką Meduzę, ale teatralność kreacji Rinko Kikuchi sprawia, że wiedźma raczej śmieszy, niż straszy.



Wśród postaci pozytywnych jest zresztą niewiele lepiej. Keanu Reeves oszczędnie gospodaruje swą charyzmą, a jego Kai przez dwie godziny obnosi tę samą nic nie mówiącą minę. Sprawę ratuje jedynie Hiroyuki Sanada wcielający się w przywódcę samurajów szukających zemsty za śmierć swego pana. Jego Ôishi ma w sobie godność i szlachetność, które sprawiają, że właśnie ta postać staje się nam najbliższa.

Największą bolączką "47 roninów" jest jednak narracyjna nieudolność Rinscha. Nie mając pomysłu na powiązanie ze sobą kolejnych scen i sekwencji, reżyser skleja je poprzez osadzenie w mitologicznej ramie i sięgając po pomoc narratora z offu wyjaśniającego wszelkie zawiłości fabuły. Bo choć Rinsch w swym filmie próbuje nawiązywać do nowych klasyków kina przygodowego i cytuje "Piratów z Karaibów" (sekwencja na łodziach) i "Władcę pierścieni" (podróż do krainy duchów), znajomości filmowego warsztatu może pozazdrościć zarówno Jacksonowi, jak i Verbinskiemu.
1 10
Moja ocena:
2
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Z dużymi obawami wybierałem się na seans "47 roninów". Obawy owe spowodowane były, mówiąc otwarcie,... czytaj więcej
Zemsta roninów z Ako faktycznie miała miejsce. Wydarzyła się w 1702 roku. W tym momencie kończą się w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones