Recenzja filmu

Nie ma tego złego... (2013)
Jeremiah S. Chechik
Ryan Kwanten
Sara Canning

Ja cię kocham, a ty z nim

Komedia Jeremiah Chechika – notabene: autora bożonarodzeniowego evergreenu "Witaj Święty Mikołaju" – nie stawia przed widzem wysokich wymagań, ale też sama ma niewiele do zaoferowania. To
"Nie ma tego złego..." to komedia romantyczna, ale na podstawie scenariusza Megan Martin równie dobrze można by wysmażyć nową wersję "Fatalnego zauroczenia". Główny bohater, pisarz-nieudacznik Leo (Ryan Kwanten), właśnie został porzucony przez żonę, która wcześniej zdążyła opisać jego wszystkie przywary na popularnym blogu. Wpisy ze strony wydano w formie książki, książka stała się bestsellerem, a Leo obiektem kpin w całej Kanadzie. Jakby tego było mało, mężczyzna zakochuje się od pierwszego wejrzenia w Colette (Sara Canning), która właśnie ma wziąć ślub z bogatym prawnikiem o złotym sercu i uśmiechu z reklamy Colgate.  Leo nie ma jednak nic do stracenia, a jego niepoprawna romantyczna dusza podpowiada mu, by walczyć o ukochaną. Sęk w tym, że miłosne podchody bohatera bardziej niż podryw przypominają stalking: nachodzenie, podglądactwo, wysyłanie niechcianych prezentów. Uczucie wszystko wybaczy?



Komedia Jeremiah Chechika – notabene: autora bożonarodzeniowego evergreenu "Witaj, Święty Mikołaju" – nie stawia przed widzem wysokich wymagań, ale też sama ma niewiele do zaoferowania. To jeszcze jeden wariant opowieści o głupim Jasiu, który w drodze po rękę księżniczki musi stawić czoła sztafecie przeszkód. Temperatura emocji jest jednak co najwyżej letnia, obserwacje na temat związków – powierzchowne, a dowcipy na poziomie przeciętnego polskiego sitcomu.  Niewiele tu okazji do śmiechu, jeszcze mniej do wzruszeń. Nawet soundtrack – zazwyczaj mocny punkt programu w komediach romantycznych – pozostawia uszy w stanie zobojętnienia. 

Ponad średnią krajową wybija się wyłącznie aktorstwo. O ile Canning sprawia wrażenie, jakby na planie "Pamiętników wampirów" wyssano z niej całą charyzmę i urok, o tyle partnerujący jej Kwanten wypada świetnie. Ma spojrzenie zbitego psiaka i wdzięk wiecznego chłopca. Trzymamy za niego kciuki, gdy zabiega o zainteresowanie Colette, zmaga się z zazdrosnymi samcami alfa, a wreszcie zaczyna pracować nad swoim trudnym charakterem. Kwantena dzielnie wspiera Will Sasso w roli wiernego kumpla Neila, który przy pomocy sprośnych fotek podtrzymuje w sypialni małżeński ogień. Jest tu wreszcie dawno niewidziana Catherine O'Hara, czyli mama zaradnego Kevina z "Home Alone". O granej przez nią postaci można napisać tyle, iż daleko jej do tradycyjnych wzorców macierzyństwa. Szkoda, że twórcy "Nie ma tego złego..." nie próbowali wziąć z bohaterki przykładu i choć trochę pójść na przekór skamieniałej konwencji kom-romu. A tak wyszedł im film, który od biedy da się obejrzeć w nudne niedzielne popołudnie.
1 10
Moja ocena:
4
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones