Recenzja filmu

Zaćma (2016)
Ryszard Bugajski
Maria Mamona
Małgorzata Zajączkowska

Julia wraca do Boga

Ryszard Bugajski pozoruje schodzenie do głębi, pozostając jednocześnie na samej powierzchni frazesów i dramatycznych, choć pustych gestów. Choćby wtedy, gdy w kulminacyjnej scenie filmu pokazuje
Julia Brystygierowa, stalinowska zbrodniarka, intelektualistka, ideowa komunistka, która na starość zwróciła się w stronę katolicyzmu, nieco niespodziewanie stała się tej jesieni tematem dwóch biograficznych opowieści – filmowej i literackiej. Filmowa "Zaćma" Ryszarda Bugajskiego oraz "Krwawa Luna", biografia pióra Patrycji Bukalskiej, próbują nam przybliżyć tę niezwykłą postać. Bezskutecznie – bo Brystygierowa w obu przypadkach wymyka się ze sztancy. Nie chce się poddać dyktatowi intelektualnych, historycznych i psychologicznych klisz, w które wpychają ją autorzy obu biografii. 

 

Rozgrywający się na przestrzeni kilku dni film Bugajskiego opowiada historię spotkania Julii Brystygierowej (Maria Mamona) i prymasa Stefana Wyszyńskiego (Marek Kalita) w zakładzie dla niewidomych dzieci w podwarszawskich Laskach. Jest druga połowa lat pięćdziesiątych. Brystygierowa nie jest już "Krwawą Luną" – wcześniej porzuciła pracę dla UB i sama stała się przedmiotem rozpracowania bezpieki. To za nią jeżdżą agenci, to jej kroki śledzi miejscowy szpicel. Brystygierowa zamieniła więzienne kazamaty na biuro w wydawnictwie, gdzie wydaje i pisze książki. Jak zaczęła się jej przemiana? Kim jest naprawdę – bezwzględną sadystką, elegancką damą, intelektualistką czy może samotnym człowiekiem szukającym ucieczki przed sobą samym? 

U Bugajskiego tych pytań właściwie nie usłyszymy. Zostają ledwie zasygnalizowane. Bo też reżysera "Przesłuchania" w gruncie rzeczy sama Brystygierowa niewiele interesuje – interesuje go majestat Prymasa Tysiąclecia i poszukiwanie Boga prowadzone przez dawną zbrodniarkę. Zamiast opowiedzieć o pełnokrwistej, skomplikowanej postaci, Bugajski upraszcza jej portret na potrzeby pogadanki o wybaczeniu i karze, poczuciu winy i krzywdach domagających się sprawiedliwości. Zamiast za bohaterką, idzie za tematem. I gubi z oczu "Krwawą Lunę" oraz jej tajemnicę. 

Ryszard Bugajski pozoruje schodzenie do głębi, pozostając jednocześnie na samej powierzchni frazesów i dramatycznych, choć pustych gestów. Choćby wtedy, gdy w kulminacyjnej scenie filmu pokazuje rozmowę prymasa Wyszyńskiego oraz Brystygierowej.  Jeden z najświatlejszych ludzi polskiego Kościoła i ona – doktor filozofii rozprawiają o kwestii istnienia bądź nieistnienia Boga, przerzucając się banałami o tym, że "Boga nie ma" i wariacjami na temat zakładu Pascala. Trudno powiedzieć, co boli tutaj bardziej – intelektualna miałkość tych scen czy źle napisane dialogi. 



Powodów do rozczarowania jest tu zresztą wiele więcej. Drażni nachalna religijna symbolika, po którą sięga autor "Układu zamkniętego", a także kiczowate i zupełnie niepotrzebne sceny wspomnień (choćby  ta ukazująca "Krwawą Lunę" jako wyrodną matkę porzucającą swe dziecko). 

W swej kameralności "Zaćma" przypomina teatr telewizji rozpisany na kilka postaci-typów. Każda z nich ma tu rolę do odegrania, ma być efektownym tłem dla przemiany bohaterki. Jest więc jest szpicel (Sławomir Orzechowski), siostra zakonna (Małgorzata Zajączkowska), która utraciła wiarę, jest zakonnik z dramatyczną przeszłością (jak zawsze mocny Janusz Gajos), buńczuczny opozycjonista (Kazimierz Kaczor) i szlachetny prymas emanujący godnością. Są też eleganckie, kompletnie niewspółczesne zdjęcia Arkadiusza Tomiaka. Brakuje jedynie pomysłu na opowiedzenie o Brystygierowej tak, by "Zaćma" była albo filmową biografią, albo opowieścią o wierze. Tymczasem obraz Bugajskiego jest trochę jednym i trochę drugim, próbuje iść środkiem, ale kieruje się donikąd.  

 

Jest paradoksem, że najlepsze religijne filmy kręcą dziś twórcy z krajów, gdzie religia straciła na znaczeniu. Filozoficzne obrazy Francuza Brunona Dumonta, świetne "Lourdes" Austriaczki Jessici Hausner czy choćby "Niewinne" Anne Fontaine mówią o wierze i Bogu dużo więcej niż amerykańskie produkcyjniaki udowadniające, że "Bóg nie umarł ", czy realizowane nad Wisłą ruchome święte obrazki. 

Film Bugajskiego niestety wpisuje się w manierę tych ostatnich – zostaje na powierzchni, zamiast schodzić do głębi. "Zaćma" to film o koturnowym złu, które szuka rozgrzeszenia, a nie o człowieku rozpiętym między tym, co w nim szlachetne, i tym, co podłe. I choć Maria Mamona robi wiele, by tchnąć życie w postać Brystygierowej, dla Bugajskiego jej bohaterka jest zaledwie marionetką mającą zilustrować z góry przyjęte tezy.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film "Zaćma" to próba zrozumienia kobiety, która była określana jako "zbrodnicze monstrum przewyższające... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones