Recenzja filmu

Miasto duchów (2017)
Matthew Heineman
Hamoud Almousa
Mohamad Almusari

Kruche życia

To, w jaki sposób RBSS demistyfikuje propagandę i ujawnia jej zbrodnicze, dziecięce rozpasanie, jest uderzające i pozwala, przynajmniej na te parę chwil, uwierzyć w polityczną moc internetu i
Fake newsy, postprawdy, zwyczajne kłamstwa - zaufanie do mediów poleciało w ciągu ostatnich kilku lat na łeb, na szyję. I trudno się dziwić, bo dzięki internetowi granica między informacją a propagandą stała się cieniutka niczym papierowe wydania najpoczytniejszych polskich dzienników. Wystarczy jednak skierować wzrok na te rejony świata, gdzie prawo wciąż kształtuje brzytwa wespół z karabinem, żeby przypomnieć sobie o strażniczej roli czwartej władzy i na nowo uwierzyć w ładotwórczą moc informacji. Również tej z pozoru niemożliwej do zweryfikowania, która dzięki smartfonom i przenośnym kamerom krąży gęstą ławicą w mediach społecznościowych. 

Gdyby nie zminiaturyzowany sprzęt do rejestrowania obrazu, bohaterowie, syryjscy dziennikarze obywatelscy z grupy Raqqa Is Being Slaughtered Silently (RBSS), mieliby związane ręce. Organizacja powstała w kwietniu 2014 roku, niedługo po zajęciu Rakki przez dżihadystów z ISIS i ustanowieniu kalifatu. Jej założycielom chodziło w pierwszej kolejności o złamanie monopolu informacyjnego - aktywiści, uzbrojeni w ukryte kamery, zapisywali i upubliczniali obrazy rakkijskiej codzienności: brutalne egzekucje, terroryzowanie mieszkańców, puste ulice, biedę, głód i niedobory. Wszystko to w kontrze do internetowej propagandy ISIS, która rządy brodatych morderców przedstawiała jako twarde, ale zapewniające poddanym dobrobyt i bezpieczeństwo. Dżihadyści oczywiście szybko połapali się, że oddolne taktyki RBSS to śmiertelne zagrożenie dla strumienia nowych rekrutów, zaczęli więc metodyczne polowanie na członków "piątej kolumny". Organizacyjny trzon grupy musiał ratować się ucieczką za granicę - najpierw do Turcji, później do Niemiec - gdzie kontynuuje działalność dzięki sieci informatorów. Matthew Heineman - reżyser nominowanego do Oscara "Cartel Land" - podąża śladami członków RBSS na uchodźstwie. Rejestruje codzienną pracę aktywistów niejako "od kuchni" - patrzy na monotonię zmieniających się pokoi hotelowych, męczące "życie na kablu", w poczuciu stałego zagrożenia odwetem ISIS i przy umiarkowanym zainteresowaniu opinii publicznej. Składnikiem wysokiej ceny, jaką syryjscy dziennikarze płacą za informowanie i sygnalizowanie, są potłuczone życiorysy, zszargane nerwy i konieczność poukładania się z duchami tych, którzy przez działalność w RBSS pożegnali się z życiem.

Można się oczywiście zżymać, że Heineman uprawia kino perswazyjne, że manipuluje emocjami, ubiera wszystko w patos muzyki, łez i romantycznych deklaracji bohaterów: o walce, rodzinie, normalności, religii. "Miasto duchów" jest jednak filmem misyjnym - nikt nie stara się tutaj ukrywać, że chodzi przede wszystkim o oderwanie uwagi Zachodu - choćby na te krótkie półtorej godziny - od Trumpów, Brexitów i Kaczyńskich. Stąd bierze się wrażenie pewnej łopatologii, powtarzalności tematów i środków narracyjnych, które przypominają kalkę z innych dokumentów o Bliskim Wschodzie. Dla mnie jednak dwa główne "motywy" filmu są bez zarzutu - mam na myśli cielesność działania publicznego i przemożny wpływ obrazów na rzeczywistość polityczną.

Ten pierwszy wiąże się z poczuciem kruchości życia - w materiałach kręconych z ukrycia, w biegu, zza pazuchy, zapisuje się ryzyko zranienia i śmierci, obecne w niewyraźnym obrazie, przyspieszonym oddechu, trzęsącej się ręce. Bohaterstwo pojawia się więc nie jako wzniosłość i piękno, ale konieczność poskromienia własnego, przerażonego ciała. Strach i ryzyko przenikają wszystkie piętra konspiracyjnej piramidy. Jedna z najbardziej wstrząsających filmowych scen została nakręcona w Berlinie - aktywista RBSS świadomie zrzeka się policyjnej ochrony i teraz, wyjmując z szafy fotografie zamordowanych towarzyszy, dosłownie skręca się z bólu, przerażenia i psychicznego wyczerpania. Takich emocji raczej nie sposób podrobić.

Podobnie jak nie sposób przejść obojętnie obok cielesnego realizmu materiałów RBSS - widoku ludzi krzyżowanych na ulicach, odciętych głów pozatykanych na sztachetach, homoseksualistów i cudzołożnic zrzucanych z ostatnich pięter kamienic. ISIS gorączkowo próbuje przykryć ból i cierpienie fantazjami - ściąga speców od filmowej propagandy, inwestuje w coraz bardziej profesjonalną produkcję, intensywnie czerpie z popkultury, Hollywood i estetyki gier wideo. W swoich agitkach wizualizuje pragnienia wszystkich dużych chłopców - życie w kalifacie to wielki turniej Counter-Strike'a, radosne wysadzanie budynków i samochodów, rabunki, porwania i bezpieczny powrót do uległych żon i suto zastawionych stołów. A jednak w zetknięciu z chropowatymi obrazami trupów i pustych ulic - internetową kontrinformacją RBSS - profesjonalizm filmów ISIS wydaje się tanim żartem, jakąś groteskową kpiną z dorosłego umysłu. To, w jaki sposób RBSS demistyfikuje propagandę i ujawnia jej zbrodnicze, dziecięce rozpasanie, jest uderzające i pozwala, przynajmniej na te parę chwil, uwierzyć w polityczną moc internetu i dziennikarstwa obywatelskiego. Jeżeli chociaż kilku widzów poczuje, że tam, nad Eufratem, nie ma żadnych obcych, innych i niebezpiecznych, tylko te same kruche, narażone na cierpienie ciała - będzie to sukces większy niż tysiąc sensacyjnych nagłówków z tysiąca brukowców.
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones