Recenzja filmu

Broken Flowers (2005)
Jim Jarmusch
Bill Murray
Julie Delpy

Lata, których nie było

W "Broken Flowers" na pewno poznamy Jima Jarmuscha: i w tempie filmu, i w dialogach, i w sprawnie dobranej muzyce. Nie jest też tak, że amerykański reżyser izolował się dawniej od ludzkich
Jeśli spojrzeć na filmografię Jima Jarmuscha, można dojść do wniosku, że bohaterowie niekompatybilni ze społeczeństwem i jego normami są reżyserowi potrzebni jak tlen. W każdym razie, trudno wyobrazić sobie, aby Amerykanin miał z nich prędko zrezygnować. Tego typu postacie – czy to zagubieni imigranci, czy to izolujący się dandysi – pojawiali się w większości jego filmów i obok nieśpiesznej narracji oraz definiowania bohaterów przez subtelne dialogi stanowią jeden z wyznaczników jego twórczości. W "Broken Flowers" również mamy do czynienia z osobą niemieszczącą się w normie, dokładniej mówiąc: z Don Juanem na miarę XXI w. Tym razem jednak reżyser odszedł daleko od wyestetyzowanego smakowania wyjątkowości chwili czy samotności i zbudował autorefleksyjny, wręcz rozliczeniowy portret człowieka, któremu przeszłość zajrzała głębiej w oczy. A stąd już niedaleko do pytań – powiedzmy dosadnie – egzystencjalnych; pytań, co nie powinno dziwić, niewyrażonych wprost w filmie Jarmuscha.

Głównym bohaterem tej subtelnej tragikomedii jest nomen omen Don Johnston (Bill Murray), średniolatek, któremu przekroczenie smugi cienia zajęło – chociaż to może nie powinno dziwić w naszych czasach – nieco więcej czasu, niż zwykło się przyjmować. Jej przekroczeniu pomógł tajemniczy różowy list, który nasz Don "Juan" Johnston otrzymał mniej więcej w momencie rozstania ze swoją kolejną kochanką, Sherry (Julie Delpy). W liście anonimowa kobieta poinformowała bohatera "Broken Flowers", że dwadzieścia lat wcześniej z ich efemerycznego związku narodził się syn, którego wychowała, a który teraz wybrał się w podróż w poszukiwaniu ojca. Nieuważnemu odbiorcy mogą umknąć delikatne zmarszczenia na marsowym czole Billa Murraya, a w apatycznym wzroku skierowanym w jeden punkt w przestrzeni niełatwo będzie dostrzec rodzące się z bólem wspomnienia. W istocie informacja o synu wstrząsa Donem Johnstonem. Możliwe, że nieporadność emocjonalna i samolubstwo pozostawiłyby naszego bohatera w stanie wstrząśnienia, ale sąsiad Winston (Jeffrey Wright), zafiksowany na punkcie kryminalnych zagadek, terroryzuje postać odgrywaną przez Murraya i skłania do poszukiwań syna i matki. Don Johnston typuje cztery kobiety (w tych rolach nieprzeciętne aktorki: Tilda Swinton, Sharon Stone, Jessica Lange i Frances Conroy), z którymi mógł spłodzić dwadzieścia lat wcześniej dziecko, a następnie, mimo deklarowanego sceptycyzmu, wyrusza w podróż w przeszłość; w poszukiwaniu straconego czasu, straconego ojcostwa, a poniekąd też w poszukiwaniu kwiatów, które złamało życie albo on sam.

Film Jarmuscha, niezwykle subtelny w środkach, nie będzie epatować ani humorem (nie licząc scen z Winstonem), ani dramaturgią godną największych wyciskaczy łez, a jednak nie sposób czasem nie uśmiechnąć się na widok zasępionej, znużonej, zblazowanej, momentami rozbrajająco naiwnej twarzy Billa Murraya. Aktor ten przyzwyczaił nas do specyficznej gry, w której nawet wspomnianych zmarszczeń czoła z trudem szukać. To pozornie beznamiętne przyjmowanie kolejnych prezentów i kopniaków od losu może przez sam kontrast poprawić humor. Ale to oczywiście tylko jedna strona medalu, drugiej dopatrzymy się między wierszami, dokładniej mówiąc, powiedzą nam o niej spojrzenia i słowa nierzadko wypowiadane z dużym trudem. Problemem dla Dona Johnstona jest przecież spotkanie z przeszłością, nie tylko z dawnymi kochankami, lecz także z samym sobą sprzed lat.

Tytułowych ściętych czy złamanych kwiatów wypadałoby szukać wśród kobiet, z którymi spotykał się przed laty filmowy uwodziciel. Rzecz nie tylko w tym, że niektóre z nich czują się skrzywdzone przez byłego kochanka, lecz także w tym, że sama miłość, którą Don Johnston był im w stanie zaoferować, była takim kwiatem. Niekoniecznie zwiędniętym, nawet po latach kobiety nie bez pewnego zmieszania podchodzą bowiem do dawno niewidzianego Dona Johnstona, ale pozbawionym możliwości rozwoju. To miłość zatrzymana w czasie. Film Jarmuscha wprowadza tym sposobem pewną dawkę nostalgii, nie tak znowu rzadkiej w konfrontacjach teraźniejszości z przeszłością, szczególnie gdy w imieniu tej drugiej przemawiają żywe dawniej, a dzisiaj już wygasłe lub ledwie żarzące się uczucia. Sama nostalgia nie służy jednak autokrytyce czy nawet autorefleksjom, tymczasem w filmie dostrzeżemy, że przez spotkanie z dawnymi kochankami, których życie nie zawsze rozpieszczało, Don Johnston konfrontuje się także z własną samotnością. Nie powie tego wprost, ale możemy domniemywać, że pewne zrozumienie było mu dane.

A nawet jeśli nie przedefiniował pojęcia miłości – wszakże to mężczyzna w słusznym wieku, a takim definiowanie pewnych pojęć na nowo może przychodzić z trudem – to z całą pewnością nie pozostał obojętny na inny fakt (właściwie domniemanie), z którym przyszło mu się zmierzyć: ojcostwo. To ono w końcu jest głównym impulsem kierującym poszukiwaniami Dona Johnstona i to ono znajdzie swój finał w pełnej nieporadności głównego bohatera, ale i poruszające scenie. Stracone ojcostwo jest dla filmowego uwodziciela odbiciem straconej miłości i chociaż stara się on trzymać fason przez cały czas, to w końcowych minutach "Broken Flowers"  daje znać o sobie pragnienie poznania człowieka, który za jego sprawą pojawił się albo mógł się pojawić na świecie. Jest w tym i desperacja, i nieporadność; są też emocje schowane dotąd gdzieś za maską zblazowanego, zużytego Casanovy.

W "Broken Flowers" na pewno poznamy Jima Jarmuscha: i w tempie filmu, i w dialogach, i w sprawnie dobranej muzyce. Nie jest też tak, że amerykański reżyser izolował się dawniej od ludzkich dramatów, w zasadzie już wczesne "Inaczej niż w raju" przedstawiało historię trudnych zmagań z rzeczywistością; w przypadku dzieła z 2005 roku są to jednak zmagania głównego bohatera z przeszłością i samym sobą, a przy tym konkretnie przepracowywana, chociaż bez słów, idea – ojcostwo. I chociaż nie każdemu leniwie prowadzona narracja oraz mocno introspektywna gra Murraya przypadną do gustu, to nie sposób nie docenić subtelności tej tragikomedii, tak dyskretnie oddającej emocjonalną zawieruchę w życiu znudzonego uwodziciela.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Taką właśnie niespodzianką był dla nas nowy film Jima Jarmuscha, który po czterech latach... czytaj więcej
Jim Jarmusch, jeden z najoryginalniejszych współczesnych reżyserów, robi filmy różnorodne. O gawędzeniu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones