Recenzja filmu

Zielona szkoła (2016)
Simone van Dusseldorp
Maria Brzostyńska
Hiba Ghafry
Mariana Aparicio Torres

Lekcja pożegnania

W "Zielonej szkole" walory edukacyjne okazują się ważniejsze niż gatunkowe wymogi kina przygodowego, fabuła jest co najwyżej pretekstowa, inscenizacja kolejnych scen wypada biednie, a całość
W "Zielonej szkole" Simone van Dusseldorp łączy historię o dorastaniu z elementami kina przygodowego i… przyrodniczego. Próbuje uczyć i bawić, ale to pierwsze wychodzi jej nieco lepiej.  "Zielona szkoła" koniec końców okazuje się naiwną opowiastką o tym, że najważniejsza w życiu jest przyjaźń, tolerancja i otwarcie na drugiego człowieka. Historią pouczającą, ale nie najlepiej opowiedzianą i pełną uproszczeń, które sprawiają, że dla widza powyżej dziesiątego roku życia film holenderskiej reżyserki może być lekturą cokolwiek irytującą. 


Jego bohaterką jest ośmioletnia Meral (Hiba Ghafry), która po przeprowadzce do nowego miasta staje przed trudnym zadaniem zdobycia przyjaciół. Odrzucana przez ciemnoskórą łobuziarę, ledwie akceptowana przez innych rówieśników zaprzyjaźnia się z blondwłosym chłopcem z osiedla i… małą myszką ukrywającą się w ścianie jej pokoju. Kiedy wraz ze szkolnymi kolegami Meral pojedzie na zieloną szkołę, w ciągu kilku dni przejdzie przyspieszoną, trudną lekcję dojrzewania. 

Tak zaczyna się historia opowiadana przez Simone van Dusseldorp. Historia prosta, pozbawiona jakichkolwiek udziwnień. Bo choć holenderska reżyserka po raz kolejny (jak w interesującym "Życiu według Nino" ze scenariuszem Urszuli Antoniak) opowiada o dziecku, które musi konfrontować się z traumatycznymi przeżyciami i problemem utraty, tym razem robi to zupełnie inaczej. O ile w "Życiu…" można było znaleźć psychologiczną wiarygodność, przewrotność i humor, o tyle w "Zielonej szkole" nie ma po nich śladu. Zostaje jedynie bezwstydnie prosta fabuła podawana w najprostszy z możliwych sposobów. 


Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli weźmiemy pod uwagę grupę docelową "Zielonej szkoły". Holenderska reżyserka nie próbuje tworzyć filmu familijnego, który ubawiłby całą rodzinę, ale obraz dla najmłodszych widzów. W "Zielonej szkole" nie znajdziemy więc pieprznych dowcipasów, ani efektownych scen pościgów. Najmłodsi widzowie dostaną natomiast pouczającą historię o przyjaźni, oswajaniu lęków i potrzebie bliskości. 

Bo w "Zielonej szkole" walory edukacyjne okazują się ważniejsze niż gatunkowe wymogi kina przygodowego, fabuła jest co najwyżej pretekstowa, inscenizacja kolejnych scen wypada biednie, a całość okraszona jest muzyczno-tanecznymi numerami. Ale ten, kto spodziewa się wielkich musicalowych sekwencji, będzie musiał się rozczarować. "Zielona szkoła" bardziej niż pełnokrwisty musical przypomina przedszkolne zajęcia z rytmiki – nie ma tu spektakularnych choreograficznych układów i perfekcyjnego wykonania, ale mali uczestnicy tanecznych pokazów bawią się bardzo dobrze. Miejmy nadzieję, że równie dobrze ubawią się także młodzi widzowie. 
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones