Recenzja filmu

Chuligani (2010)
Peter Mullan
Conor McCarron

Między nami fajnie jest

Rysując portret wiecznego wyrzutka, Mullan sięga po wyraziste figury i schematy znane z dziesiątków filmów. Mamy więc ojca-alkoholika ze skłonnością do przemocy, zahukaną matkę i dwóch synów
Zabierając się za realizację "Chuliganów", Mullan miał pomysł na krótkometrażową etiudę o przemianie dobrego chłopca w zbuntowanego chuligana. Intensywną, prostą, całkiem logiczną. Niestety rozdął ją do rozmiarów dwugodzinnej fabuły, przez co jego film stracił dramaturgiczną werwę i intelektualną spójność, stając się przydługą filmową rozprawką, w której teza przyćmiewa psychologiczną autentyczność.

Glasgow 1972 roku. Młody Johny (Connor McCarron) idzie do szkoły. Pulchny, z lekko rudawymi włosami. Jest prymusem. Zawsze przygotowany, inteligentniejszy od rówieśników staje się pupilem nauczycieli i jedynym usprawiedliwieniem ich edukatorskich wysiłków. Nie pasuje do złej dzielnicy, w której przyszło mu żyć. Zostałby szkolnym popychadłem, gdyby nie starszy brat, miejscowy rozrabiaka cieszący się zasłużoną złą sławą. Johny marzy o lepszym świecie. Jest przekonany, że po szkole pójdzie na studia i wyrywie się z proletariackiego świata, z którego się wywodzi. Kiedy zaprzyjaźnia się z chłopcem z dobrego domu, poznaje smak życia klasy wyższej. Szybko okazuje się, że nie jest tu mile widziany. Szukając akceptacji, przyłącza się więc do bandy założonej przez niegrzeczne dzieciaki. Poczucie władzy, jakie daje mu przemoc, sprawia, że ze ścieżki grzecznego chłopca John schodzi na drogę młodocianego przestępcy.

Peter Mullan znów wraca do szkoły. Już nie po to, by odrysować obraz piekła na ziemi, ale po to, by pokazać ją jako miejsce niedopasowania. "Chuligani" to opowieść o nieprzystawalności, o "byciu obcym wśród swoich", by przywołać frazę z "Sennika współczesnego" Tadeusza Konwickiego.

Rysując portret wiecznego wyrzutka, Mullan sięga po wyraziste figury i schematy znane z dziesiątków filmów. Mamy więc ojca-alkoholika ze skłonnością do przemocy, zahukaną matkę i dwóch synów na życiowym rozdrożu. Budując filmowy świat z gotowych fabularnych klocków, Mullan wpada w schematyzm. Nie przekonują psychologiczne wolty bohatera, który z dnia na dzień zmienia się w łobuza, ani efekciarskie symbole (zaciskająca się pętla stworzona z rozpędzonej huśtawki itp.). W kolejnych scenariuszowych posunięciach wyczuwa się dramaturgiczny przymus, a działania bohatera podporządkowane są trójaktowej kompozycji dramatu.

Choć pierwsze sekwencje "Chuliganów" przypominają klasycznych "Włóczęgów" Philipa Kaufmana, z czasem biegną w zupełnie innym kierunku. Zamiast melancholijno-łotrzykowskiej opowieści o urokach buntu, otrzymujemy realistyczną widokówkę ze złej dzielnicy. Mullan, jak to on, rysuje ten obrazek wyrazistą kreską. Na tyle mocną, że w miejsce obyczajowego szkicu pojawia się karykatura.

W "Chuliganach" Mullan wraca do ulubionych motywów, ale też do ulubionych współpracowników. W jego filmie po raz wtóry pobrzmiewa dyskretna muzyka Craiga Armstronga, a na ekranie widzimy twarze znane z jego poprzednich obrazów (m.in. Gary Lewis i reżyser wcielający się w ojca-pijaka). Niestety, wtórna jest także filmowa opowieść o tym, że wyrzeczenie się własnej odmienności na rzecz łatwej akceptacji prowadzi do zatracenia. I choć Mullan potrafi reżyserować, a niektóre sceny inscenizowane są w sposób znakomity, całość trąci banałem rozdętym zdecydowanie ponad miarę.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones