Recenzja filmu

The Boogey Man (1980)
Ulli Lommel
Suzanna Love
Gillian Gordon

Mirror, mirror on the wall

Pomijając nawet faktor sentymentalny, niezwykle przecież ważny dla każdego, kto wychował się w latach 70. i/lub 80., seans "The Boogeyman" to po prostu niezobowiązująca rozrywka w najczystszej
Często popkornowy, rzadko miewający przebłyski ambicji podgatunek horroru, jakim jest slasher, w późnych latach 70. i wczesnych 80. był w stanie pełnego rozkwitu. Niezmiennie czczone przez publiczność "Halloween"(1978), kultowy "Piątek trzynastego"(1980), który dał początek imponującej liście sequeli, oraz "Koszmar z ulicy Wiązów"(1984) to tylko najbardziej znane tytuły. Poza nimi mamy bowiem ocean dziś już lekko przykurzonych pozycji, w którym "Terror w pociągu"(1980), "Podpalenie"(1981) i "Zabójca Rosemary"(1981)stanowią tylko małą kroplę. Są też filmy właściwie zapomniane (choć wcale nie mniej przez to warte uwagi), jak "Egzamin końcowy"(1981), "Piekielna noc"(1981) czy "Madman"(1982). Wciąż jednak nie jest to poziom zapomnienia, jakie spotkało "The Boogeyman", kojarzone głównie (jeśli w ogóle jest jeszcze kojarzone) jako marne popłuczyny po wspomnianym wyżej "Halloween"...i "Egzorcyście"(1973)...i "Horrorze Amityville"(1979). Hola, hola, przecież te dwa ostatnie to nieslashery- pewnie sobie teraz myślicie. No cóż, powiem krótko: brace yourself, drogi Czytelniku.

Przedmieścia, seks, morderstwo, ponad dwudziestoletni skok w przyszłość. Lacey (Suzanna Love) mieszka na farmie z mężem, synem, teściami i starszym bratem Willym (Nicholas Love). Młoda kobieta nie może sobie poradzić z traumą z dzieciństwa, co względnie krótką, lecz zdecydowanie wyboistą drogą prowadzi ją do rozbicia lustra w domu rodzinnym. Niedługo po tym złowróżbnym wydarzeniu zaczynają się dziwne zabójstwa...

Ulli Lommel, reżyser i współscenarzysta omawianego dzieła, znacznie przekroczył granice inspiracji i śmiało - a nawet bezczelnie - wstąpił na grząskie tereny plagiatu, który wcale nie jest ograniczony do ujęcia kamery subiektywnej z uniesioną pięścią zaciskajcą nóż w kadrze, czy też do domostwa podejrzanie przypominającego ikoniczne cztery ściany George'a i Kathy Lutz. Zapożyczenia z bardziej znanych i udanych produkcji grozy praktycznie nie schodzą z ekranu ani na moment, lecz ich stopniowe odkrywanie oraz identyfikacja angażują na tyle skutecznie, że w rezultacie nie umniejszają przyjemności z seansu, tylko wręcz ją potęguja. I na tym bynajmniej się nie kończy osobliwy urok filmu, gdyż niestandardowe połączenie kilku utartych konwencji przełamało ich szabloność i całkiem niespodziewanie przyczyniło się do powstania wybuchowego miszmaszu gatunkowego, który równocześnie stwarza pozory przewidywalności, filuternie wodzi nas za nos i puszcza oko zaczepnie, aby ostatecznieeksplodować - bez większego impetu, ale i tak zasypując wszystko i wszystkichodłamkami naszych własnych oczekiwań... tych spełnionych, jak również tych spełzniętych na niczym.

W bulgoczącej mieszance różnorakich wzorów wciąż jednak dominują elementy slashera, a cała reszta - mimo dość ważnego miejsca w fabule - spełnia rolę barwnego dodatku. Dlatego, niezależnie od wątków paranormalnych, często słyszymy głośny, ochrypły oddech mordercy, kamera co rusz przyjmuje jego perspektywę, a krwawe akty mają na wskroś cielesny charakter; to właśnie te brutalne sceny są dla filmu zbawienne, w przeciwieństwie do pozostałych "atrakcji" (p. latające kawałki szkła), kiczowatych i jasno świadczących o bardzo szczupłym budżecie. Niemniej na korzyść obrazu wpływa nie tyle ilość sztucznej posoki zużytej na planie, jako że ta jest raczej symboliczna, co inwencja, z jaką zaaranżowano sporą liczbę ekranowych śmierci. Oczywiście nie zabrakło tradycyjnych w kinieslashostrych narzędzi, lecz bardziej niż ich dobór godne uwagi są fantazyjne sposoby użycia, które pozwalają przymknąć łaskawie oko na wszelakie ubytki - począwszy od drętwych dialogów, poprzez porozrzucane tu i ówdzie dziury logiczne, skończywszy na ogólnej nienaturalności aktorsko-sytuacyjnej.

Jeśli wziąć "The Boogeyman"pod lupę, z całą pewnością da się znaleźć więcej niedoskonałości. Pytanie tylko: czy jest sens to robić, w przypadku gdy całokształt jest tak rozkoszny? Pomijając nawet faktor sentymentalny, niezwykle przecież ważny dla każdego, kto wychował się w latach 70. i/lub 80., seans tworuLommela to po prostu niezobowiązująca rozrywka w najczystszej postaci, a tą od czasu do czasu zapewne nikt nie pogardzi. Wrzaski, piski, krew i odrobina gatunkowego chaosu... Wróć - dużo gatunkowego chaosu. Jakkolwiek by było, taka mikstura nikomu jeszcze nie zaszkodziła... za bardzo.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones