Recenzja filmu

Maniak (1980)
William Lustig
Caroline Munro
Joe Spinell

Morderstwa niedoskonałe

"Maniakowi" Lustiga nie jest bliska sterylność późniejszego o ponad 30 lat filmu. Nie tylko przez wyjątkową aspołeczność głównego bohatera i jego odpychającą powierzchowność, dystansującą go
Zdarza się, że z filmowego antykwariatu wyciągamy jakieś dzieło, często klasy B, dopiero po tym, jak powstanie jego remake. Z "Maniakiem" Williama Lustiga, nakręconym w 1980 roku, niejeden miłośnik thrillerów i horrorów, a być może i przypadkowy kinomaniak, zapoznał się albo zapozna dopiero po obejrzeniu jego następcy z 2012 roku z Elijahem Woodem, szerzej znanym jako Frodo Baggins, w roli głównej. I bez względu na chronologię oglądania spotkanie z tym drugim, czy to dziełem sprzed 35 lat, czy tym współczesnym, może być dla nas początkowo sporym zaskoczeniem. Oba thrillery łączy wprawdzie wspólna oś fabularna, a nawet poszczególne sceny czy wątki, jednak ich ogólną atmosferę i sposób obrazowania dzieli przepaść – przepaść dobrze zresztą oddająca różnice między filmami tego typu w latach 80., a tym współczesnymi.

Głównym bohaterem "Maniaka" Williama Lustiga jest Frank Zito (Joe Spinell), człowiek o posturze nieociosanego kloca, z czarnym wąsem na nalanej twarzy, której uroku z pewnością nie dodają też dłuższe, nieco przylizane włosy. Gdybyśmy mieli wyobrazić sobie 40-letniego Wojtka czatującego z 13-letnią Anią, to z całym szacunkiem dla odtwórcy roli w starszym "Maniaku" właśnie takiej wizualizacji statystyki mogłyby oddać pierwszeństwo. Zito nie mógł jednak 35 lat temu z nikim czatować, a i pedofilem, gwoli ścisłości, nie jest, ma jednak inne dewiacyjne skłonności, które nie pozwalają mu normalnie funkcjonować. W swojej klitce-melinie trzyma manekiny – substytuty realnie istniejących kobiet – które w jego wyobraźni ożywają dopiero po wyposażeniu ich w prawdziwe włosy. Ta fanaberia, a zarazem i przekleństwo, zmusza Franka do popełniania kolejnych morderstw, których kulminacją jest za każdym razem oskalpowanie nieszczęsnej ofiary. Z reguły Zito nie wchodzi z wybranymi paniami w dłuższe pogawędki, instynkt mordercy – czy też mówiąc ściślej, choroba – daje o sobie znać szybko, sytuacja zmienia się dopiero po poznaniu fotografki Anny (Caroline Munro), obracającej się w światku artystycznej, nowojorskiej bohemy. Kobieta, nieświadoma, z kim ma do czynienia, zaczyna interesować się małomównym Frankiem.

"Maniakowi" Lustiga nie jest bliska sterylność późniejszego o ponad 30 lat filmu. Nie tylko przez wyjątkową aspołeczność głównego bohatera i jego odpychającą powierzchowność, dystansującą go nawet – chociaż to może wcale nie było trudne – od kreacji Wooda, lecz także przez swoisty mizerabilizm, którym emanuje on sam i jego życie. To za jego sprawą klimat filmu jest, jak to się mówi, ciężki. Frank żyje w zaniedbanej klitce na tyłach jednej z nowojorskich kamienic, gdzie zwykle po pracy oddaje się, w otoczeniu licznych gratów, przede wszystkim manekinów, dziwnym monologom-dialogom, znanym z licznych przedstawień w sztuce, także w filmach (najpopularniejszym przykładem może być "Psychoza" Hitchcocka, z którą Franka łączy również toksyczna relacja z matką). Temu rozdwojeniu nie towarzyszy żadna drobiazgowa analiza, której odbiciem w dziele Khalfouna miała być perspektywa mordercy szaleńca. Spoglądanie na świat oczami psychopaty może być wprawdzie zabiegiem ciekawym, uwydatniającym obcość takiego punktu widzenia, ale to postawienie się w roli obserwatora, dyskretnie spoglądającego z boku, pozwala lepiej uchwycić relację śledzonego osobnika z przestrzenią i innymi, a co za tym idzie, sprawniej eksponuje nędzę jego życia i samotność. I dlatego, koniec końców, więcej czerni i dziwaczności mamy szansę dostrzec w dziele Lustiga.

Nienaturalność, by nie powiedzieć wręcz patologia, przedstawionej sytuacji jest jednak regularnie odkształcana przez wcale nie tak rzadkie dla kina lat 80 popadanie w kicz. Wiąże się ono z rdzeniem filmu, jego esencją, niekoniecznie łatwo uchwytną, ale z całą pewnością wyczuwalną już nawet po kilku pierwszych scenach. Dlatego mimo wspólnych punktów między "Maniakiem" a choćby "Teksańską masakrą piłą mechaniczną", wyrażających się w tworzeniu atmosfery przez wykorzystywanie walorów scenograficznych, warunków pogodowych czy posługiwanie się turpizmem, ten pierwszy może trącić myszką i wywoływać momentami uczucie sztuczności, podczas gdy drugi dzięki spójności stylistycznej nie razi. W "Maniaku" z 1980 roku reżyser o tę jednorodność nie był tak dbały: mamy tu groteskę, trochę gore, długą scenę w metrze, aż nadto eksploatującą motywy znane z thrillerów, dość nonszalanckie wplatanie w film popowych piosenek z lat 80., z których jedna zdobi na swój sposób komiczną scenę sesji zdjęciowej modelek – Anna, w obcisłym wdzianku, robi im zdjęcia, a siedzący za nią Zito śledzi jej kocie ruchy. U Lustiga kicz broni się jednak momentami związkiem z egzystencją głównego bohatera, jakkolwiek dziwnie brzmiałoby to na pierwszy rzut oka, (programowa) nieudolność formalna przekłada się bowiem na patologiczną nieporadność Franka w życiu. W ten sposób staje się on może nawet jeszcze bardziej żałosny i odpychający. Nie jest to jednak na tyle konsekwentna zależność, by wyrwać film z objęć kina klasy B.

I tak jak dzieło Lustiga nie wyzwoli się z tego związku, tak i my nie uciekniemy przed uczuciem dysonansu – automatycznie wyzwalanego przez kiczowatość niektórych scen czy grę aktorską – w trakcie jego oglądania, z pewnością jednak w przeciwieństwie do wielu filmów z tamtego okresu, gatunkowo spowinowaconych z "Maniakiem", ale posiadających już nieprzyswajalną dawkę tandety, historia Franka Zito może przyciągnąć i zatrzymać nas przed ekranem swoją nieprzyjemną, fatalistyczną i pesymistyczną aurą.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones