Recenzja serialu

Battlestar Galactica (2004)
Marita Grabiak
Rod Hardy
Edward James Olmos
Mary McDonnell

Nagi król

Uwaga! Recenzja zawiera spojlery! Opierając się na wyśmienitych opiniach kinomaniaków, także zaufanych znajomych, potraktowałem "Battlestar Galactikę" jako pewniak, zapominając kompletnie o
Uwaga! Recenzja zawiera spojlery!

Opierając się na wyśmienitych opiniach kinomaniaków, także zaufanych znajomych, potraktowałem "Battlestar Galactikę" jako pewniak, zapominając kompletnie o śmierci i podatkach. Zderzenie okazało się dość bolesne, szczególnie że brała w nim udział głowa uwielbiająca eskadry gwiezdnych myśliwców, pustkę kosmosu, no i oczywiście fatalistyczne wyobrażenie przeznaczenia.

Z czasem poznawania świata "Galactiki", do tejże głowy wkradało się również zdziwienie, gdyż coraz bardziej okazywało się, że szeroko wplecione filozoficzne, religijne i metafizyczne wątki i zagwozdki serialu stoją tu za zwykłą amerykańską sztampą i miałkością scenariusza. Miałkością - uprzedzam - pojawiającą się z nieznanych mi właściwie przyczyn i z nie do końca zrozumiałych powodów. Bo przecież w tej materii obejść jest się akurat łatwo. Ale po kolei.

"Inteligencja" serialu czy filmu (wyjąwszy oczywiście pewne konwencje i gatunki, np. baśnie) jest dla mnie trochę jak warstwy: by sięgnąć do kolejnej trzeba przecisnąć się przez poprzednią. Pierwsza warstwa jest banalna - to logika, z którą radzi sobie każdy kto tylko nie został zatrudniony w charakterze scenariuszowego najemnika. By przebić się do kolejnej (m.in. postacie, kształtowanie portretów) trzeba zapewnić sobie logikę, bo na braku realizmu i emfazie nie da się kreować wiarygodnych sylwetek charakterologicznych lub jest to mocno utrudnione. Dopiero mając wiarygodne postacie, można coś "ulepić", czyli przejść do warstwy trzeciej, "artystycznej", najlepiej gdy pełnej odniesień do historii, sztuki, literatury. Ostatnia, dostrzegalna z reguły dla nielicznych, to głębia, korzystająca z poprzedniej, gdyż formowana z owych odniesień i nawiązań. To umiejętność zadawania pytań, często między wierszami. Bez niej, odniesienia do sztuki i kultury pozostaną tylko luźnym nawiązaniem.

Pytanie gdzie w tym - przyjmijmy - mocno umownym schemacie znalazła by się "Battlestar Galactica"? Niech to będzie pytanie retoryczne: z całym swym zapleczem w postaci międzyplanetarnego pif-paf, gdzie Starbuck (Katee Sackhoff) i Helo (Tahmoh Penikett) przez dwadzieścia minut ostrzeliwują się w dżungli z ruchem oporu, tylko po to, by bez żadnych draśnięć przystawić sobie potem lufy do głowy w niekończącym się łańcuszku żołnierzy i "badać się" za pomocą pytań o ostatnie przyłożenie w jakimś tam meczu bejsbolowym? Wszystko z charakterystycznym uśmiechem na ustach, błyskiem w oku i pewnością wskazującą na całkowitą kontrolę sytuacji jednych, ale także drugich. Gdzie miejsce na psychologię postaci, kiedy pilot Raptora sam jeden rzuca się na bardziej zaawansowaną technologicznie całą eskadrę Cylonów z okrzykiem zapowiadającym nie bezlitosną walkę, lecz całkiem niezłą zabawę: "Let’s Rock! Zatańczmy!", mając w świadomości, że właśnie ciąży na nim odpowiedzialność za - być może - istnienie całej rasy ludzkiej? Gdzie w tym wszystkim miejsce na pierwotne ludzkie instynkty: strach, niepewność, sceptycyzm, wahanie, które powinny być przecież preludium do całej zabawy w rozważania na temat istoty ludzkiej natury? Jak można rozmyślać o człowieczeństwie z pominięciem jego podstawowych instynktów? I to są właśnie owe warstwy z trzeciego akapitu.

To dokładnie w tych momentach filozoficzną otoczkę "Battlestar Galactiki" trafia - brzydko mówiąc - szlag. I choćby owa otoczka okazała się (ale tylko na płaszczyźnie teoretycznej) w zakończeniu najmądrzejsza, choćby dotykała za pomocą finezyjnych nawiązań problemów egzystencjalnych i człowieczeństwa, to to czy Adama w całej tej serialowej przenośni okaże się aniołem, dr Baltar Jezusem, a laska z jego wizji krzyżem, na którym w ostatnim odcinku doktor zostanie powieszony; przestaje mieć znaczenie. A to dlatego, że mamy pełną świadomość, że cała ta filozoficzna scena to tylko reżyserski wymysł, stojący w szeregu dokładnie obok tego żołnierza ze wspominanej infantylnej strzelaniny, który powinien był zginąć, ale jednak nie zginął, bo tak postanowili twórcy. To nic innego jak zrodzony w umyśle wymysł, dowolnie formowany, który równie dobrze mógłby zostać ukształtowany na krańcowo inną modłę. A przecież cała sztuka polega na tym, by wszystkie filozoficzne zagwozdki były efektem nie scenariuszowych wygibasów, ale intrygującego następstwa.

Oczywiście, to kwestia priorytetów, postrzegania i w gruncie rzeczy jednego zagadnienia - czy brak logiki w warstwie fabularnej może ingerować w przekaz? Wedle wielu, pewnie nie; moim zdaniem: jeszcze jak! I mimo, że "Battlestar Galactica" w porównaniu z innych amerykańskimi serialami jest dość mocno w tej materii stonowana, to i tak jednym z jej fundamentów jest hollywoodzka typowość. Przyjrzyjmy się. Nafaszerowanie akcją, jest? Jest. Pełna gama problemów, co odcinek takich, których jeszcze nie było i z którymi radzą sobie ciągle ci sami, wszechstronnie uzdolnieni bohaterowie? Jest. Szpanowanie efektami specjalnymi, jest? Jest. Nadinterpretacje i dziury logiczne? Są. Powpychane na siłę wstawki komediowe? Również są. W każdym odcinku, i przoduje w nich oczywiście dr Baltar.

Sytuacji nie do końca ratują bohaterowie, bo choć w ogromnej większości świetnie nakreślone i doskonale zagrane (genialny, fenomenalny James Callis!), to stojące w miejscu. Callis może wznosić się na wyżyny swoich aktorskich umiejętności, Katte Sackhoff może wylewać z siebie siódme poty, nadając swej Starbuck ogrom robiącej piorunujące wrażenie naturalności; nie pomogą jednak swoim postaciom jeśli scenarzysta z reżyserem nie pozwolą im ruszyć się z miejsca. W efekcie, Gajus toczy filozoficzne dysputy ze swą panią-widziadłem (Tricia Helfer) po to, by za 1400 minut (to wcale nie liczba wzięta z kosmosu) toczyć je ciągle w tym samym kontekście, nie dając widzowi przez cały ten czas nawet odrobiny miejsca na jakiekolwiek hipotezy. To nic innego jak syndrom telenoweli - określenie to już się z resztą w recenzjach "Battlestar Galactiki" pojawiało.

Jak zatem powinna wyglądać "Battlestar Galactica", by w pełni wykorzystała swój potencjał? Po pierwsze, najważniejsze, udramatyzowanie akcji! I nie dlatego, że tak mi się podoba, tylko dlatego, że do tego obliguje ją przecież przygnębiający, depresyjny koncept fabularny. Serialowi brakuje jednak dramaturgii, która zbliżałaby widza do bohaterów, powodowała, że ich wysiłek stawałby się namacalny, a poświęcenie i cel, który starają się osiągnąć, wiarygodny. Zamiast tego zagrożenie jest stanem sztucznym, umownym, zrodzonym tylko na kartach scenariusza, a nie będącym wynikiem związku przyczynowo-skutkowego. Bo przystawianie sobie luf do głowy po kilkuminutowej strzelaninie nie jest związkiem przyczynowo-skutkowym tylko odniesieniem do prostego kina akcji z Chuckiem Norrisem. Związkiem przyczynowo-skutkowym długiej wymiany ognia jest czyjaś śmierć.

Po drugie, zmarginalizowanie roli akcji na rzecz prezentacji kosmosu. Naprawdę, jestem zszokowany, że przestrzeń kosmiczna nie jest dla twórców tak atrakcyjna. Bo jeśli nie w takim serialu, to w jakim? Owszem, pojawia się w tle, bo pojawiać się musi, ale to żaden z bohaterów serialu, ani żadna alegoria izolacji, zagubienia, samotności czy czegokolwiek innego. Ot, tło. Po trzecie, zgłębienie sylwetek charakterologicznych. Ale zgłębienie nie wynikające z powstałych w czyjejś tam głowie powiązań z chrześcijańską mitologią, ale przez urealnienie. Coś na wzór perfekcyjnego pod tym względem "The Walking Dead", który chyba idealnie w tym wypadku pokazuje, czym może różnić się psychologia bohatera od psychologii bohatera. Oczywiście psychologia "The Walking Dead" to psychologia nawiązująca do innej płaszczyzny, nie do religijnej, metafizycznej, ale do stanów pierwotnych naszego umysłu, zwierzęcego instynktu, strategii przetrwania, który też jest elementem człowieczeństwa. To oczywiście prostsza płaszczyzna. Ale psychologia w całej swej prostocie jakże uchwytna. I właśnie przez tę uchwytność doskonała.
1 10
Moja ocena serialu:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jakie są seriale, każdy widzi. Bywają płytkie seriale komediowe z dogrywanym śmiechem, aby widz wiedział,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones