Recenzja filmu

Bogowie Egiptu (2016)
Alex Proyas
Elżbieta Kopocińska
Nikolaj Coster-Waldau
Brenton Thwaites

Nie wszystko złoto, co się świeci

Od 2010 roku zaczął się nowy rozdział dla bogów greckich – upadek. Tymczasem mity egipskie nie dostały nawet szansy na ukazanie na wielkim ekranie. Tym bardziej ja, który jestem fanem tych
Tematyka bogów od zawsze budziła zainteresowanie. Trudno się temu dziwić – w końcu ciężko wyobrazić sobie życie pozbawione wiary.Ludzie od wiekówzastanawiają się nad sensem swojego istnienia. Powstało wiele mitówna temat stworzenia świata i opieki sił wyższych. Do dziś znane są głównie te, związane ze starożytną Grecją, Rzymem, Egiptem i krajami Skandynawskimi. Twórcy kina chętnie sięgają po te barwne opowieści dotyczące relacji bogów z ludźmi.

Trudno jednoznacznie stwierdzić, który z filmów wprowadził starożytne bóstwa na ekrany kin, ale z całą pewnością jednym z najstarszych poruszających tą tematykę była "Helena Trojańska" powstała w 1924 roku. To widowisko Manfreda Noazdobyło wielkie uznanie. Po kolejnej wersji "Heleny Trojańskiej" z 1958 roku, swoją premierę miał m.in.: "Herkules". W 1974 roku zekranizowanopo raz pierwszy komiks"Wonder Woman", a później także serial pod tym samym tytułem. Niedługo potem sukcesem okazał się "Zmierzch tytanów" Desmonda Dossa, czyli opowieść o kolejnym dziecku Zeusa, Perseuszu. Lata dziewięćdziesiąte to wzloty i upadki Heraklesa – na początku średni serial z Kevinem Sorbow roli tytułowej, a później zaskakująco udana animacja Disneya z 1997 roku. W 2004 roku powstała "Troja", która choć była udanym widowiskiem, to jednak z licznymi odstępstwami od dzieła Homera. Od 2010 roku pojawiło się kilka filmów, które zdetronizowały tematykę związaną z bogami. Pierwszym z nich był "Percy Jackson" – średni jako film, jeszcze gorszy pod względem wierności z książką Ricka Riordana. W tym samym roku "Starcie tytanów" – równie słaba wersja przygód Perseusza, a dwa lata później jego druga część, "Gniew tytanów" – zupełna klęska. W 2011 roku porażką okazał się film Tarsema Singha "Immortals". Trzy lata później pojawiły się dwa filmy opowiadające o Herkulesie – zarówno jednak "Hercules" z Dwaynem Johnsonemw głównej roli, jak i "Legenda Herkulesa"nie zachwyciły publiczności. Wszystkie wymienione powyżej produkcje dotyczyły mitologii greckiej. Jedynie "Gwiezdne wrota" Rolanda Emmericha z gatunku sci-fi, poruszyły w nieznacznym stopniu elementy z mitologii egipskiej. Dlatego zaskoczeniem była decyzja o nakręceniu filmu na temat mitów starożytnego Egiptu. Nadzieje w miarę zbliżania się premiery rosły. Czy jednak film spełnił oczekiwania widzów? Czy "Bogowie Egiptu" to udany powrót do mitologii? I czy to widowisko zachwyci swoim bogactwem, a może to tylko sztuczna rozrywka, święcąca blaskiem na powierzchni?



Widowisko Alexa Proyasaprzenosi nas do czasów odleglejszych niż starożytność, a może trafniej mówiąc, do wydarzeń, kiedy to nie ludzie, a bogowie sprawowali władzę. Akcja skupia się na dwóch bohaterach, którzy gdyby nie przypadek, nigdy by się ze sobą nie spotkali. Pierwszy z nich to Bek (Brenton Thwaites), drobny złodziejaszek, pałający głębokim uczuciem do Zayi. Drugim natomiast jest Horus (Nikolaj Coster-Waldau), bóg nieba, który niedługo ma przejąć władzę po swoim ojcu, Ozyrysie. Ich historie splatają się w momencie ceremonii koronacji, kiedy to na przyjęciu niespodziewanie zjawia się Set (Gerard Butler). Bóg pustyni nie chce jednak myśleć o radowaniu się, a zamiast tego dokonuje zamachu stanu. W wyniku tego obejmuje władzę, reszta bogów musi się przed nim upokorzyć, obywatele zamieniają się w niewolników, a oślepiony Horus udaje się na wygnanie. Z pomocą jednak ostatniemu przychodzi Bek, który przynosi jego oko. W zamian żąda tylko jednego – chce, aby tamten pomógł mu przywrócić do życia ukochaną. Horus na to przystaje i tak wyruszają w podróż, pełną niebezpieczeństw, której celem jest odnalezienie Ra (Geoffrey Rush). Dodatkowo dołączają do nich bóg mądrości Thoth oraz Hathor (Elodie Yung), bogini miłości. Czy jednak uda im się wypełnić swoje zadanie? Czy znajdą oni sposób na pokonanie Seta, zanim tamten zagrozi zagładą całemu światu?

Co jak co, ale trzeba przyznać, że sama koncepcja "Bogów Egiptu" była bardzo dobra. Wbrew wielu opiniom to wcale nie wyglądało tak, że ten film od samego początku był skazany na porażkę. Gdyby bowiem tak sytuacja się przedstawiała, to przed samą premierą liczba zainteresowanych tą produkcją by nie rosła. A nawet powinna spadać, bo zapowiadające ją zwiastuny, nie zachwyciły. Wydawać się zatem mogło, że"Bogowie Egiptu"nie ściągną wielkiej rzeszy widzów do kina. Tak się jednak nie stało. Czemu? Dlatego, że mitologia to obecnie jeden z najczęściej wybieranych tematów w filmach. A z jakiej przyczyny? Ano z takiej, że reżyserom sięgającym w swoich historiach po tą właśnie tematykę, wydaje się, że mogą ją zmieniać jak chcą. Robią to w celu, by ich widowiska były bardziej efektywne. W kinematografii da się znaleźć parę wyjątków, które choć nie zgadzają się z pierwowzorem, to jednak coś sobą reprezentują. Doskonałym tego przykładem jest "Troja". W tym filmie nie znajdziemy ani bogów, ani wątków fantastycznych, ale o to chodziło. "Troja" bowiem została tak nakręcona, jakby jej historia mogła się kiedyś naprawdę wydarzyć. Zresztą ma to sens, bo liczne wykopaliska Heinricha Schliemanna potwierdzają, że takie miasto istniało. Innych natomiast filmów o mitologii nie można usprawiedliwić. Tymczasem mity egipskie nie dostały nawet szansy. Tym bardziej ja, który jestem fanem tych opowieści, liczyłem że jeśli nie te ze starożytnej Grecji, to może te z Czarnego Lądu doczekają się godnej adaptacji. Moje nadzieje były duże. Czym jednak jest taka wiara, skoro ostatecznie na ekranie, dostajemy coś, czego nie można nazwać ani kinem rozrywkowym, ani filmem o mitologii?


Główny problem tego filmu polega na tym, że jego oglądanie nie dostarczy widzowi prawie żadnych pozytywnych wrażeń. Co prawda, da się tutaj zauważyć parę lepszych momentów, w których szczerze, bez przymusu, można się uśmiechnąć i zainteresować fabułą. Niestety takich chwil jest mało i co najgorsze, szybko się kończą. Nie powiem jednak, że widowisko Proyasaprzez cały czas jest beznadziejne, bo tak nie jest. Zwróćmy choćby uwagę na początek filmu, który jest jeszcze dobry. Mi osobiście podoba się w nim to, że w porównaniu do innych filmów o mitologii, nie dostajemy od razu sporej dawki akcji (wziętej niewiadomo skąd), a zamiast tego mamy szansę zrozumieć, co zaraz zobaczymy. "Bogowie Egiptu" zaczynają się od ciemnego tła, tajemniczych figurek i rozbrzmiewającego głosu Geoffreya Rusha, który mówi, że bogowie zawsze byli ważni w życiu człowieka i choć większość z nich chce dla niego dobrze, to jednak zdarzają się tacy, którzy działają w imię zła. Ten wstęp pozwala oglądającemu skupić się na seansie i przenieść się myślą do tamtych wydarzeń. I następne sceny również mogą wzbudzić zainteresowanie.

A później ta machina zaczyna zwalniać od momentu pojawienia się Seta, aż w końcu się zatrzymuje. I od tej pory rozpoczyna się męczarnia – co chwilę pojawiają się sztuczne momenty, drętwe dialogi i elementy schematyczności. Reżyser zaczyna kombinować – tu wstawi trochę nieprzemyślanych wątków, tam niepasujące odniesienia i jeszcze garść "efektownych pojedynków", które choć mają robić wrażenie, to wcale tego nie robią. Najbardziej jednak boli to, że"Bogowie Egiptu"tak szybko stają się widowiskiem banalnym, że nawet Ci, którzy nie znają historii Horusa i Seta, już mogą przewidzieć jego zakończenie. Ostatecznie to widowisko może mocniej zniechęcić człowieka do mitologii od pozostałych filmów. Tam przynajmniej było wiadomo, że niczego poza rozrywką, nie powinno się spodziewać. Tymczasem po filmieAlexa Proyasapozostaje tylko niedosyt...

Tak jak można powiedzieć, że czasem "Bogowie Egiptu" nieźle prezentują się jako rozrywka, tak stwierdzenie, że sprawdzają się oni w postaci adaptacji mitologii, jest zupełnie nietrafione. Bo cóż znaczą postacie, skoro nie przypominają swoich pierwowzorów? Przed premierą, film musiał zmierzyć się z krytyką, która dotyczyła doboru niepasujących wyglądem aktorów i aktorek do ról egipskich bogów. Ja osobiście nie miałbym do tego większych pretensji, bo gdyby tak patrzeć, to trzeba by było się przyczepić do niemal wszystkich dotychczasowych władców Olimpu. Z drugiej jednak strony twórcy mogli się trochę postarać. W wyniku tego bowiem otrzymujemy kolejne głupoty, jak fakt, że Seta, boga pustyni gra Szkot z rudą brodą, a w opalonego Horusa wciela się blady Duńczyk. Nieco lepiej przedstawia się Hathor w wykonaniu Elodie Yung, którą można spokojnie pomylić z Egipcjanką. Czyż jednak twórcy musieli pójść na tą łatwiznę? To pytanie zostawiam do Waszej oceny. Jednego nie można natomiast wybaczyć – te liczne odstępstwa od mitologii zanadto rzucają się w oczy. W tym miejscu wina leży nie tylko po stronie reżysera, ale przede wszystkim scenarzystówMatta Sazamyi Burka Sharplessa, którzy spisali się fatalnie i nie ma nic, co może ich usprawiedliwić. Co prawda dobrze przedstawili oni walkę Ra z Apopisem i świat umarłych, ale główny wątek jest po prostu spłycony. A już nie będę biadolić o tym, że potwór, z którym Set się sprzymierzył do zniszczenia świata, był zawsze tak silny i niezależny, że zanim by to zrobił, to powinien przedtem go pożreć jako przystawkę…

Również obsada, złożona z samych gwiazd, mocno rozczarowała. Oczywiście, główna wina i w tym przypadku leży po stronie scenariusza, który został tak niechlujnie napisany, że aż oczy boli, jak się patrzy na ostateczny tego efekt. Nie spisali się jednak sami aktorzy, którzy nie postarali się, aby to wrażenie zmienić. Jak wiemy, główny bohater odgrywa kluczową rolę. To on powinien sprawiać, że film w miarę dalszego oglądania nie znudzi się. Tymczasem Bek, główny bohater, nie ma w sobie nic interesującego. Jego wątek nie jest niczym nowym, ani czymś na co widz zwróci uwagę. Bek to tak schematyczna i nudna postać, że gdyby jej w ogóle nie było, to film z całą pewnością by na tym nie ucierpiał. A sam wcielający się w niego Brenton Thwaitesniszczy swojego bohatera od wewnątrz – przez wymuszony uśmiech, nieudane żarciki i sztuczne wyrazy emocji. Rozczarowujący może być także Set w interpretacji Gerarda Butlera. Co prawda, on już potrafi wyrazić swoje emocje, ale w wielu momentach staje się przez to przerysowany. I tak jak na początku Set może być interesujący, tak później wzbudza jedynie niechęć i odrazę. Jest go całkiem dużo na ekranie, ale tak źle rozpisanej postaci dawno nie było.Butlernie gra beznadziejne, ale duża część scen z jego udziałem jest żenująca. A sam Set nie przypomina tego z mitologii. Tam był bowiem zbliżony charakterem do greckiego Hadesa i nordyckiego Lokiego – intrygant, pokonujący swoich przeciwników za pomocą sprytu. Tutaj zaś to tylko siłacz o usposobieniu podobnym do wściekłego psa.


Drugi plan, to niestety, ale kolejne rozczarowania. Mówiąc to, mam przede wszystkim na myśli Geoffreya Rusha, po którym można było się spodziewać wiele. W końcu to naprawdę bardzo dobry aktor, który już nam to wielokrotnie udowodnił. Tym większe zaskoczenie, że tutaj nie pokazał niczego. I można by było nawet na to przymknąć oko patrząc na czas na ekranie, ale toRush! "Koneser", "Jak zostać królem" czy Kapitan Barbossa w "Piratach z Karaibów" to tylko przykłady jego świetnych kreacji. W tej zaś w jako Ra, stworzyciel świata, prezentuje się zaskakująco słabo i wypada gorzej zarówno od Odyna Anthony'ego Hopkinsajak i Zeusa Liama Neesona. Duża w tym wina fabuły, ale przede wszystkim charakteryzacji, przez która wygląda on jak starzec z kitką w piżamie.

Mimo tych wielu nieudanych kreacji da się znaleźć parę plusów. A mianowicie dwa: Horus i Hathor. Są to chyba jedyne postacie, do których widz może odczuwać coś więcej poza rozczarowaniem. Żadna z nich nie jest doskonała, bo Horus w wielu miejscach jest niezgodny z tym mitologicznym, a Hathor czasem bywa bez emocji. Ale i tak ta dwójka prezentuje się znacznie lepiej od całej reszty. Szczególnie pozytywnie mnie zaskoczył Nikolaj Coster-Waldau, czyli słynny Królobójca z "Gry o tron". Nie sądziłem, że odnajdzie się on w roli Horusa, ale się myliłem. Jego bóg nieba potrafi być stanowczy, agresywny, ale potrafi też czasem zażartować – czyli tak samo jak Jaime Lannister. Zresztą aktor gra bardzo podobnie jak w serialu – nie zawsze to pasuje, ale przynajmniej nie jest tak sztampowy jak Set. Ponadto dobrze zaprezentowała się Elodie Yungw roli Hathor, bogini miłości. Nie ma ona większego znaczenia, ale bez niej ten film byłby totalnie beznamiętny. Hathor to też najlepiej przedstawiona ze wszystkich bogów – nie tylko pod względem wyglądu, ale dlatego, że jej postać jest zgodna z mitologią. A aktorka liczę, że dostanie szansę zagrania w bardziej ambitnym widowisku, bo ma w sobie "to coś".


Podsumowując, "Bogowie Egiptu" to niestety film, który mocno zawiódł. Spodziewano się po nim, że może zdoła na nowo ożywić tematykę mitologii. A tymczasem stało się odwrotnie – widowisko Alexa Proyasapogrzebało wszystkie nadzieje. Ciężko w ogóle w nim znaleźć jakiekolwiek pozytywy, bo jeśli nawet są, to nie mają szansę ani na chwilę zaistnieć. I tak "Bogowie Egiptu" staczają się na oczach widza. Tutaj każdy aspekt jest nie na miejscu – fatalny scenariusz, nieprzemyślana reżyseria, rozczarowująca obsada, słabiusieńki montaż, a zdjęcia pozostawiające wiele do życzenia. Nic jednak nie może się równać z beznadziejnymi efektami specjalnymi. Ukazany Egipt wcale nie zachwyca, bo zamiast niezwykłego miasta przypomina plastikowe pudełko. Tymczasem sceny akcji nie angażują emocjonalnie. Najgorsze w tym wszystkim są jednak przemiany bogów w zwierzęta. Dobrze, że twórcy zwrócili uwagę na to, ale co z tego jeśli potraktowali w tak zły sposób? Zwierzęta w mitologii miały znaczenie symboliczne – to one ukazywały charakter i usposobienie danego boga. Tutaj zaś pełnią one rolę uzbrojenia.

Czy zatem warto obejrzeć ten film? Odpowiedź jest krótka: nie, jeśli szanujecie swój czas. Oczywiście Ci, którzy niczego się po nim nie spodziewali mogą wytrwać do końca. Istnieje jednak druga rzesza widzów – ta która na coś liczyła względem tego widowiska. Te osoby na pewno będą zawiedzione. Największy problem "Bogów Egiptu" polega na tym, że oni nie sprawdzają się ani jako film o mitologii, ani w roli kina rozrywkowego. Widowisko Alexa Proyasaidealnie ilustruje powiedzenie "nie wszystko złoto, co się świeci" – może i początkowo mogło z tego wyjść coś dobrego, ale to był tylko zewnętrzny blask, zwykłe złudzenie. Gorszego powrotu na ekrany starożytni bogowie nie mogli sobie wyobrazić…
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pamiętacie Bionicle od LEGO? Serię figurek wydawanych co roku, z nowymi dodatkami, w podrasowanych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones