Recenzja filmu

Niezniszczalni (2010)
Sylvester Stallone
Sylvester Stallone
Jason Statham

Niezapomniani

Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte XX wieku były dla kina akcji prawdziwym złotym okresem i kopalnią pomysłów. Krystalizowały się ostatecznie klasyczne konwencje, typy bohaterów, wyłaniały
Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte XX wieku były dla kina akcji prawdziwym złotym okresem i kopalnią pomysłów. Krystalizowały się ostatecznie klasyczne konwencje, typy bohaterów, wyłaniały się gwiazdy. Dla prawdziwego fana znane są zarówno te wielkie tytuły, jak "Rambo", "Terminator", "Szklana pułapka", jak i goście dalszych stron magazynów filmowych ("Dawno temu w Chinach", "Punisher"). Nieprzypadkowo wymieniłem powyższe dzieła. Grają w nich ludzie, którzy dziś mają status kultowych. Bo kto nie zna Arnolda Schwarzeneggera, Sylvestra Stallone'a, czy Dolpha Lundgrena. Postacie przez nich grane (zwłaszcza przez dwóch pierwszych) stały się ikonami popkultury. Ale czasy się zmieniają, kino też. Mamy coraz to nowe twarze, coraz więcej efektów cyfrowych, coraz więcej akcji. Starsi fani "kopanek" i "napierdzielanek" mogą czuć się przez to nieco zagubieni i zawiedzeni. Czasu zawrócić się nie da. Za to można nakręcić film w starym, dobrym stylu. A przynajmniej można się tym pochwalić. Tak się mówi o najnowszym dziele Sylvestra Stallone. Czy naprawdę tak jest?

Sly skrzyknął starą ekipę, dorzucając nieco młodziaków. I tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt, mocno dyskutowany wśród widzów. Dlaczego nie ma tego a tego? Co tamten tu robi? Patrząc na obsadę, można się trochę zawieść. Bo czy nie lepiej by to wszystko wyglądało choćby ze Stevenem Seagalem i Jean-Claude Van Damme'em? Trudno powiedzieć, może o obsadzie zadecydowały kwestie osobiste (Van Damme'a zastąpił finalnie Lundgren), my na to wpływu nie mamy. Miło więc, że choćby na chwilę przewinęli się przez ekran Arnold Schwarzenegger i Bruce Willis. I to nie byle jak, bo w prześwietnej scenie w kościele, gdzie wraz z bohaterem granym przez Stallone'a odbyli rozmowę, która jest swoistym ukłonem w stronę starszych fanów kina akcji. Oprócz wymienionych klasycznych aktorów, w obsadzie pojawiły się także świeższe nazwiska. Jason Statham czy Steve Austin to nazwiska znane każdemu młodemu widzowi gustującemu w takim kinie. I tu spierać się można na jakiej podstwie wybrano Austina, bo chyba nie stażu (zagrał raptem w kilku filmach), za to przyznać mu trzeba, że czarny charakter z niego jest przedni - już od pierwszych chwil można nienawidzić jego postać. Dobra, starczy tego narzekania. Przyjrzyjmy się fabule i bohaterom.

Barney Ross (Stallone) jest szefem grupy najemników. Dostaje poważną ofertę zlikwidowania południowoamerykańskiego dyktatora, będącego marionetką byłego wysoko postawionego agenta CIA. Po rekonesansie rezygnuje, jednak rodzące się uczucie do pewnej opozycjonistki zmusza go do powrotu po nią na wyspę. Oczywiście przy okazji chłopcy zdemolują wszystko, co stanie im na drodze. Że co? Że braki w fabule? A kogo to obchodzi? Film powstał w celach czysto rozrywkowych. Pod tym względem jest po prostu świetny. Cały czas się coś dzieje, aktorzy robią to, za co ich uwielbiamy. I to jest tutaj najważniejsze. Bohater jest zbiorowy. I, niestety, to kolejny zgrzyt. Jako, że jest ich wielu, nie dało się ich nakreślić w odpowiedni sposób. Niektórzy sprawiają wrażenie placków rzuconych na plan. Tylko do kilku z nich mamy pewność, że gdzieś byli, coś robili, każdy z nich specjalizuje się w jakieś broni i... to wszystko. Co bardziej wyrafinowany widz poczuje niedosyt. Przy takiej ilości bohaterów jest to zrozumiałe i da się przeżyć.

Zatem: czy "Niezniszczalni" są oldschoolowi? Pod względem obsady połowicznie. Pod względem akcji jak najbardziej. Efektów wygenerowanych przez komputer jest niewiele. I to się ceni. Bo co to za sztuka zrobić film akcji z kaskaderami przeplatanymi przez binarne wybuchy? Oldschoolowy jest też humor. Drobne żarty słowne wplatane w dialogi są po prostu urocze. Od razu pojawiają się przed oczami filmy, które widziało się 20 lat temu. No i ten biedny Jet Li, którego Yin jest komediową postacią, osobą na której swe żarty wieszają pozostali członkowie grupy.

Sylvester Stallone nakręcił coś, co może stać się podróżą sentymentalną. "Niezniszczalni" to, mimo zapewnień twórców i rzeszy krytyków, film akcji w 3/4 będący klasycznym kinem akcji. Wady wymienione powyżej mogą niektórych drażnić, inni niezupełnie wracają na nie uwagę. Najważniejsze jest to, że film ogląda się dobrze. Braki w logice są rekompensowane przez świetne popisy kaskaderskie, tony łusek i spore ilości ognia. Pełna brawura. Ciepłe przyjęcie przez widownię zaowocowało podjęciem decyzji o nakręceniu "Niezniszczalnych 2". Czy była to dobra decyzja? Zobaczymy za jakiś czas.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
O "Niezniszczalnych" było głośno jeszcze na długo, zanim fabuła tego obrazu przybrała bardziej konkretne... czytaj więcej
Doskonale zdaję sobie sprawę, że sierpień to nie najlepszy moment na roczne podsumowania, ale już teraz... czytaj więcej
Stare filmy akcji, szczególnie te z lat 80-tych, posiadały jedną, rzadko spotykaną już w dzisiejszej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones