Recenzja filmu

Elizabethtown (2005)
Cameron Crowe
Orlando Bloom
Kirsten Dunst

Nostalgia, humor i doza romantyzmu

Do kina na "Elizabethtown" trafiłam całkiem przypadkiem. Właściwie było to duże zrządzenie losu, jako że nie przepadam za odtwórcą głównej roli, jednak w tym wypadku mam dużo dobrego do
Do kina na "Elizabethtown" trafiłam całkiem przypadkiem. Właściwie było to duże zrządzenie losu, jako że nie przepadam za odtwórcą głównej roli, jednak w tym wypadku mam dużo dobrego do powiedzenia. Film opowiada historię młodego mężczyzny, Drew Baylora. Z początku wydaje nam się, że trafiliśmy na świetną komedię romantyczną, jednakże ten humor zawarty w "Elizabethtown" jest niejako tragiczny. Młody Drew to człowiek, który odnosi sukcesy. I nagle, podczas gdy on spokojnie pnie się po ścieżce kariery coraz wyżej, spotyka go niepowodzenie. A może fiasko? Niemalże jednego dnia traci wszystko - pracę, ukochaną dziewczynę, powiedziałby kto - życie. Drew jest człowiekiem zagubionym na swojej, prostej z pozoru, drodze, jaką obrał. Jak się okazuje - tak zagubionym, że jego myśli kierują się ku ostremu kuchennemu nożowi... I rowerku do ćwiczeń. Jest to pokazane jako groteska. Tragikomedia. Coś tak nostalgicznego, jednocześnie bliskiego nam wszystkim. Ba, ale na tym nie koniec. Próbę samobójczą bohatera przerywa telefon oznajmiający kolejną tragedię - śmierć ojca. A nasz młody Drew musi zająć się pogrzebem i pojechać do Elizabethtown. Co tu dużo mówić! Przecież najpiękniejsze rzeczy zdarzają się, gdy najmniej się tego spodziewamy. Tajemnicza, a właściwie całkiem otwarta Claire rozjaśnia mgłę, która męczyła Drew, a on zaczyna dostrzegać jasne strony życia. I tak oto wątki mieszają się. Drew Baylor - postać przeciętnego Amerykanina. Śliczny pracuś ze śliczną dziewczyną u boku, posiadający pracę, pieniądze i seks. Tak łatwa pozornie rola do zagrania! A jednak! Orlando Bloom nareszcie przeistoczył się ze starożytnych herosów i elfów o kamiennych twarzach w normalnego mężczyznę. Jego gra jest, podkreślam: ciekawa, naturalna i zwracająca uwagę. Sukces Blooma w przemyśle filmowym był całkowicie komercyjny. Marketing. Orlando - młody, przystojny aktor, znany jako Legolas - on zrobi furorę. Owszem, Orlando miał buźkę elfa i mimo kamiennej twarzy, poradził sobie z rolą Legolasa. Jednak w kolejnych filmach jego aktorstwo było tak samo bezbarwne i nudne. Niczego sobą nie symbolizował. No, oczywiście, nie wliczając ładnych Oczków. Tym razem Bloom podbił moje serce wcielając się w Drew Baylora w "Elizabethtown". Pokazał kawał dobrej roboty i widać, że pracował nad sobą. A może po prostu w takich rolach mu do twarzy? W każdym bądź razie zasłużył na dużego plusa. Oby tak dalej, bo Orlando jest na dobrej drodze by zaistnieć naprawdę. Główną rolę kobiecą zagrała w "Elizabethtown" urocza Kirsten Dunst. Jej bystra paplanina i szczery uśmiech zniewalał. Do roli Claire nadawała się idealnie. Odzwierciedliła swoją postać. Jest to widoczne, gdyż charakter jej bohaterki, to, jak się wypowiadała i co sobą symbolizowała, nie wydawał się sztuczny. Wręcz przeciwnie - pozytywnie ujmował.       Jeśli chodzi o resztę obsady, jest mi trudno cokolwiek skrytykować. Osobiście uważam, że aktorstwo w "Elizabethtown" było na wysokim poziomie. Miłe wrażenie zrobiła na mnie urna. Tak, to głupio brzmi. Jednak pogratulować należy scenarzystom tego, jak doprowadzili do utożsamienia urny z postacią. Dokonano czegoś w rodzaju personifikacji urny do Mitcha. I tak Mitch pozostał urną, a urna - Mitchem. Świetne, stare, sprawdzone kawałki pojawiały się w tle muzycznym podczas podróży Drew i Mitcha. Zwracało to uwagę na tę melancholię, nostalgię sytuacji. Na uczucia, z jakimi zmaga się bohater. Sama w sobie fabuła stanowiła podstawę filmu. Widać, że wszystko inne było dobierane pod fabułę obrazu, a nie (jak to czasami bywa w komercyjnych produkcjach) odwrotnie. Bardzo przyjemny sposób na spędzenie tych ponad dwóch godzin w kinie. Jednocześnie humorystyczna opowiastka o miłości, zaś z drugiej strony - tragiczny obraz tego, co mogłoby się stać z człowiekiem w dzisiejszym świecie. Daje to trochę dystansu do siebie i wzbudza melancholię. A w ten roztwór dorzucono jeszcze niezbędną dozę romantyzmu, by dodać aromatu. Serdecznie polecam - by zapomnieć i na chwilę zanurzyć się w inny świat. A przynajmniej w problemy innych ludzi. Chociażby takiego Orlando Blooma. Bo czemu by nie?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Poziom komedii romantycznych z roku na rok drastycznie spada. Nie chodzi o to, czy są one oryginalne,... czytaj więcej
Zimny, zimowy wieczór. Niektórzy samotnicy chętnie spędzają tenże czas w kinie na niezobowiązujących... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones