Recenzja filmu

Jak to jest (2009)
Bruce Webb
Eugene Byrne
Josh Bolt

Od czego ma się kolegów

Jest tu co prawda kilka słabszych fragmentów – przede wszystkim wątek nieobecnego ojca Ziggy'ego. W kilku ostatnich scenach robi się też odrobinę zbyt słodko. Ale to dobry film, wpisujący się w
Polski tytuł filmu Bruce'a Webba nie jest tak trafny jak oryginalny "The Be All and End All". Ten zwrot, oznaczający coś niezwykle ważnego, ostatecznego, alfę i omegę zarazem, bardzo zgrabnie bowiem przekazuje temat brytyjskiej produkcji. W tych prostych słowach ujęta jest dynamika początku i końca, życia i śmierci. Dwaj młodzi bohaterowie – jakby mało było im rozterek nastoletniej witalności – niespodziewanie zmuszeni są stawić czoła kwestii przemijania. Ale mimo tak wysokiej stawki film nie uderza w wysokie, patetyczne tony.

"Jak to jest" opowiedziane jest lekko i z humorem. To przede wszystkim historia o przyjaźni dwóch chłopców, próbujących wspólnie sprostać problemom dojrzewania. Ziggy (Eugene Byrne) i Robbie (Josh Bolt), jak na 15-latków przystało, myślą głównie o seksie. W trakcie wakacyjnego wypadu próbują bezskutecznie stracić dziewictwo. Ale Ziggy'emu brak talentu w kontaktach z dziewczynami, a Robbie w kluczowym momencie przesadza z alkoholem i zaprzepaszcza swoją okazję. Niestety, znienacka na bohaterów spada informacja o tym, że Robbie cierpi na poważną wadę serca. Zdesperowany, by nie umrzeć jako prawiczek, chłopiec powierza najlepszemu koledze odpowiedzialne zadanie znalezienia dziewczyny, która będzie chciała się z nim przespać.

Ziggy podejmuje się spełnienia prośby i obserwujemy jego kolejne próby udzielenia koledze pomocy: od brania na litość koleżanek ze szkolnego korytarza po wizytę w domu publicznym.  Chłopak ma też misje poboczne, które obfitują w akcenty humorystyczne. Musi on między innymi usunąć z komputera Robbiego ślady ściągniętej z internetu pornografii, żeby rodzice nastolatka nie trafili na nią po jego śmierci. Ale mimo komediowej tonacji reżyser nie gubi z oka dramatu bohatera; nie ulega też pokusie sentymentalnej idealizacji umierającego dziecka. Widmo śmierci w tak młodym wieku jest oczywiście życiową tragedią Robbiego. Widzimy jednak nie tylko chwile jego szczerego załamania, ale i próby wykorzystania statusu męczennika. Taka szczerość w mówieniu o trudnych sprawach to jedna z największych zalet filmu.

Jest tu co prawda kilka słabszych fragmentów – przede wszystkim wątek nieobecnego ojca Ziggy'ego. W kilku ostatnich scenach robi się też odrobinę zbyt słodko. Ale to dobry film, wpisujący się w bogatą brytyjską tradycję chropawych tragikomedii. Bez zadęcia opowiadający o śmierci  i bez pruderii o seksie.
1 10 6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Utrata dziewictwa to leitmotiv wielu "teenage movies". Wiadomo, że nic tak nie kręci małolatów jak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones