Recenzja filmu

Władcy świata (2010)
Richard Loncraine
Michael Sheen
Dennis Quaid

Pan Blair jedzie do Waszyngtonu

"Władcy świata" to ostatnia odsłona "trylogii Blaira", jak nieoficjalnie nazwano cykl filmów o wzlotach i upadkach byłego premiera Wielkiej Brytanii. Wcześniejsze pozycje to wyreżyserowane przez
"Władcy świata" to ostatnia odsłona "trylogii Blaira", jak nieoficjalnie nazwano cykl filmów o wzlotach i upadkach byłego premiera Wielkiej Brytanii. Wcześniejsze pozycje to wyreżyserowane przez Stephena Frearsa - "The Deal" i "Królowa". O ile ta ostatnia zyskała światową sławę i została obsypana deszczem nagród i nominacji, dwie pozostałe produkcje zostały skromnymi, niezbyt popularnymi telewizyjnymi obrazami. Nie oznacza to jednak, że nie zasługują na uwagę kinomanów i, choć nie są może pozycjami obowiązkowymi, myślę, że warto czasem po nie sięgnąć. Osób zainteresowanych światową polityką zachęcać raczej nie trzeba, ja natomiast chciałabym przedstawić "Władców świata" z punktu widzenia politycznego laika - kogoś, kto nie wyłapie niedociągnięć, przekłamań czy przemilczeń historycznych i skupi się na filmie samym w sobie. 

Jak wskazuje o wiele bardziej konkretny tytuł oryginalny, film traktuje o "specjalnych stosunkach" Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, a jeszcze dokładniej Tony'ego Blaira (Michael Sheen) oraz Billa Clintona (Dennis Quaid). Od kiedy premier UK rozpoczął polityczną karierę, zaczął uważać ówczesnego prezydenta USA za swojego mentora, istny wzór do naśladowania. Był pod wrażeniem jego zdolności retorycznych i działań, jakie podejmował jako głowa państwa. Z biegiem czasu pozycja Blaira się zmienia. Blair zostaje premierem i, z dnia na dzień, prowadzi rozmowy telefoniczne z Clintonem na jednej linii, Chirac'kiem na drugiej. Poznaje także głowę Stanów Zjednoczonych osobiście i przekonuje się, że nie warto było idealizować swojego idola. Ich relacje ukazane są przez pryzmat najważniejszych wydarzeń historycznych mających miejsce w tamtym okresie - afery romansowej z Moniką Lewinsky oraz wojny w Bośni.

Na światek polityczny patrzymy oczami Tony'ego Blaira, który - w porównaniu ze "starym graczem" Billem Clintonem - sprawia wrażenie człowieka z krwi i kości, swojskiego, można nawet powiedzieć - ludzkiego. Mieszka z rodziną w niewielkim domku w Londynie, co jeszcze bardziej ukazuje kontrast miedzy nim a lokatorem Białego Domu. Dziwią go nieczyste zagrania, jest oburzony niektórymi działaniami, reaguje emocjonalnie i traci nad sobą panowanie. I wydawałoby się, postępuje tak, jak każdy "normalny" człowiek by postąpił wrzucony do politycznego półświatka. Nie może patrzeć na rozlewanie niewinnej krwi cywilów ani na obojętność USA wobec tych wydarzeń i jest gotowy poświęcić swoje "specjalne stosunki" z Clintonem w imię sprawiedliwości i spokoju własnego sumienia. W takich momentach możemy nucić sobie pod nosem słowa piosenki z czołówki filmu: "Friendship, friendship, that's american friendship", które pewnie zostaną w głowach większości widzów.

Na potrzeby filmu znacznie ugładzono postać Blaira, który pełni funkcję "tego dobrego" - to z nim mamy się identyfikować, to jego mamy wspierać. W niektórych momentach przypominał mi tytułowego bohatera z "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu" Franka Capry, z tym, że o ile tak stare dzieło może sobie pozwolić na tę solidną dawkę naiwności, współczesne filmy takiego luksusu już nie posiadają. Wielu idealizowana postać Tony'ego może razić. Choć z czasem możemy obserwować jak Blair się zmienia, jak stopniowo zaczyna zdawać sobie sprawę z reguł gry, według których powinien grać. I tego, że staje się najważniejszym przywódcą świata.

Trzeba przyznać, że cel został osiągnięty - kochamy Blaira, a dodatkową pomocą okazał się fakt, że mało który aktor wzbudza taką sympatię jak Michael Sheen (a przynajmniej w moim prywatnym odczuciu). Jego gesty, mimika, ruchy, słynny Blairowski uśmiech - Sheen naprawdę opanował sztukę udawania byłego brytyjskiego premiera do perfekcji. Zresztą gra wszystkich aktorów jest bez zarzutu. Sheen oczywiście przoduje, jednak postacie drugoplanowych żon (Hope Davis jako Hillary Clinton i Helen McCrory jako Pani Blair) czy prezydenta Clintona także godne są pochwały.

Co do technicznej strony filmu - jest raczej skromna i nie ma za wiele do powiedzenia na jej temat. Muzyka Desplata jest niezła, podkreśla charakter sceny i podpowiada, co czuje bohater w danej sytuacji - czy jest dobrze, czy też źle. Nie należy jednak do tej wartej zapamiętania, nie będziemy gorączkowo jej szukać po obejrzeniu filmu.

Mogę śmiało przyznać, że polecam ten film bardziej osobom nieobeznanym, aniżeli tym głęboko zainteresowanym areną polityczną. Ci ostatni z pewnością nie dowiedzą się niczego nowego, ot - prosty film historyczny, z pewnością pełen niedomówień. Jednak "Władcy świata" mogą dać laikom porządną lekcję historii, i nie należy tego stwierdzenia kojarzyć z lekcją stricte szkolną. Polityka naprawdę może być ciekawa, szczególnie z magnetyzującą ekipą aktorską i Sheenem na jej czele. Polecam obejrzenie tego filmu choćby z jego powodu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones