Recenzja filmu

Szermierz (2015)
Klaus Härö
Märt Avandi
Ursula Ratasepp

Pan od szermierki

Choć obraz inspirowany prawdziwą historią Endela Nelisa na wyrost uznany został najlepszym fińskim filmem dekady, doskonale broni się jako podnosząca na duchu opowieść o ludzkiej bliskości,
Podczas II wojny światowej Estonia znajdowała się kolejno pod radziecką i niemiecką okupacją. Gdy w 1944 roku znów zajęta została przez Rosjan, młodzi mężczyźni, którzy wcześniej siłą wcielani byli do Wehrmachtu, dla stalinowskich władz stali się wrogami publicznymi. Wyłapywani przez bezpiekę trafiali do więzień lub na Syberię.



Endel (Märt Avandi) jest jednym z nich. Młody mężczyzna, który podczas studiów w Leningradzie był wyróżniającym się szermierzem, przyjeżdża na estońską prowincję, by tu skryć się przed służbami. W małej mieścinie wypranej z kolorów i niemal całkowicie pozbawionej życia zatrudnia się jako nauczyciel wychowania fizycznego. Gdy zachęci dzieci do nauki szermierki, stanie się ich bohaterem. Ale jego edukacyjny sukces wkrótce zagrozi jego tajemnicy, ściągając uwagę tych, dla których szermierka jest zajęciem niegodnym człowieka pracy i reliktem feudalnej kultury.



Snując historię o miłości, sporcie i polityce, Klaus Härö zawiesza swój film w środku gatunkowego trójkąta - między filmem historycznym, dramatem sportowym i krzepiącą love story. Niczym tytułowy szermierz stara się kontrolować dystans wobec każdego z tych gatunków. Doskakuje, zadaje widzowi emocjonalny sztych, po czym oddala się na bezpieczną odległość. Fiński reżyser bardzo pilnuje, by ani na chwilę nie przekroczyć linii, za którą nie byłoby powrotu do filmowej hybrydy. Sposób, w jaki Härö balansuje na granicy oddzielającej historyczny dramat od filmu sportowego, może imponować. Ale ma też swoją cenę - koniec końców "Szermierz" okazuje się letnim melodramatem, który nie chwyta za serce, a sportowe pojedynki, podczas których ręce widzów powinny się pocić, wywołują jedynie uśmiech sympatii. Nawet historyczna opresja jawi się jako dyskomfort, a nie śmiertelne zagrożenie.



Klaus Härö stworzył bowiem film, który jednocześnie próbuje być "Panem od muzyki" Christophe'a Barratiera, czyli wyciskającą łzy historią przyjaźni nauczyciela i uczniów, oraz "Spalonymi słońcem" Michałkowa o stalinowskiej czystce ściągającej ciemne chmury do rajskiego ogrodu. Karkołomna próba połączenia obu tych historii nie mogła się powieść. Co wcale nie oznacza, że "Szermierz" jest filmem nieudanym. Nominowany do Złotego Globu i umieszczony na oscarowej krótkiej liście obraz Härö ma w sobie dużo wdzięku i filmowej klasy. To udane kino środka, w którym artystyczne ambicje ani na chwilę nie biorą góry nad satysfakcją widza. I choć obraz inspirowany prawdziwą historią Endela Nelisa na wyrost uznany został najlepszym fińskim filmem dekady, doskonale broni się jako podnosząca na duchu opowieść o ludzkiej bliskości, która nadaje sens życiu.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones