Recenzja filmu

Wyznania gejszy (2005)
Rob Marshall
Ziyi Zhang
Ken Watanabe

Piękno muzyki i obrazu

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o planowanej ekranizacji powieści "Wyznania gejszy" Arthura Goldena, przyjąłem tę informację bez zbytniego entuzjazmu. I to bynajmniej nie tylko dlatego, że
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o planowanej ekranizacji powieści "Wyznania gejszy" Arthura Goldena, przyjąłem tę informację bez zbytniego entuzjazmu. I to bynajmniej nie tylko dlatego, że wcześniej nie miałem przyjemności zapoznania się z literackim pierwowzorem (podobno całkiem niezłym), lecz z powodu studia, które podjęło się przeniesienia tej historii na ekran. Amerykański film o japońskich gejszach? Dla mnie, jako dla miłośnika japońskiej kultury i filmów jej poświęconych, było to nie do przyjęcia. Tym, co w końcu skłoniło mnie do zapoznania się z filmem, była odpowiedzialna za niego grupa ludzi, na których barkach spoczął ciężar tejże produkcji. Wśród nich znalazło się kilka sław, reprezentowanych głównie przez osoby reżysera, producenta i kompozytora, których udział w tworzeniu tego filmu zainteresował mnie tak bardzo, że sięgnąłem po ich wspólne dzieło. Niespodzianka. Nie oczekiwałem, że "Wyznania gejszy" będą tak dobrym filmem! Opowieść zaczyna się w 1929 roku, w biednej rybackiej wiosce, gdy dziesięcioletnia Chiyo zostaje przez własnego ojca sprzedana do domu gejsz. Dziewczynka trafia do zupełnie nowego, pełnego zawiści świata, gdzie nie czeka jej nic prócz okrutnego i bezwzględnego traktowania ze strony starszych gejsz. Nieprzeciętna uroda Chiyo sprawia, że w jednej z najważniejszych gejsz w domu, Hatsumomo, rodzi się mściwa zazdrość. Od życia w upodleniu Chiyo ratuje właścicielka innego, konkurencyjnego domu gejsz, która zauważa w niej potencjał, jakiego wcześniej nikt nie dostrzegał. Z czasem dzięki jej naukom Chiyo staje się słynną na całą Japonię gejszą Sayuri i wkracza w świat sławy, bogactwa i intryg. Wkrótce zaczyna się II Wojna, w wyniku której świat gejsz już nigdy nie będzie taki sam… Jeżeli przyszło wam do głowy skojarzenie z Kopciuszkiem, nie mylicie się. "Wyznania gejszy" w istocie nawiązują do tej słynnej baśni i opowiadają z grubsza podobną historię, jednak czynią to w sposób o wiele poważniejszy i doroślejszy, niż przeznaczony dla najmłodszych oryginał. Perypetie głównej bohaterki pełne są zdrad, intryg i dramatów, co pozwala nazwać ową historię "Kopciuszkiem dla dorosłych". Kiedy oglądałem film, na usta cisnęło mi się jednak zupełnie inne określenie – piękno muzyki i obrazu. Pisząc o pięknie, nie mam bynajmniej na myśli jedynie urody gejsz i oczywiście Chiyo, lecz również niezwykłą dbałość o oddanie atmosfery tamtych miejsc i czasów. Wspaniałe dekoracje, rewelacyjne zdjęcia (za które odpowiedzialny jest Dion Beebe), udany montaż i świetne kreacje aktorskie pozwoliły barwnie i zarazem wiarygodnie pokazać świat gejsz. Tym jednak, co w największym stopniu pozwala wejść w ten świat, i co w głównej mierze odpowiada za niezwykły klimat i ogólną artystyczną jakość tego obrazu, jest muzyka. Zazwyczaj jest tak, że to reżyser zwraca się do kompozytora, który jego zdaniem będzie w stanie stworzyć dobre i integralne z obrazem tło muzyczne. W przypadku "Wyznań gejszy" było odwrotnie. Genialny amerykański kompozytor, John Williams, przez wielu uważany za najwybitniejszego żyjącego obecnie twórcę muzyki filmowej (z czym osobiście się zgadzam), od dawna należy do miłośników powieści Arthura Goldena. Kiedy tylko dowiedział się, że Rob Marshall (wraz ze Stevenem Spielbergiem jako jednym z producentów) planuje przenieść ją na ekran, spotkał się z nim i przekonał go, by pozwolił mu wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Pamiętając jego oskarowy soundtrack z "Listy Schindlera" i również świetne pod tym względem "Siedem lat w Tybecie" - czyli dokładnie taki charakter muzyki, jaki był potrzebny do "Wyznań gejszy" – Marshall przyjął tę propozycję. Efektem współpracy jest przepiękna i wyjątkowo klimatyczna kompozycja (cudowny utwór zatytułowany "Confluence" potrafi wycisnąć łzy wzruszenia z oczu), przy której bledną dotychczasowe hollywoodzkie soundtracki w tych klimatach (włącznie z "Ostatnim samurajem" Hansa Zimmera) i która pozwoliła wznieść się filmowi na artystyczne wyżyny. Z pewnością mamy tu do czynienia z jedną z najlepszych i najbardziej niezwykłych partytur zarówno XXI wieku, jak i w całej historii  muzyki filmowej. I tak to właśnie wygląda. Film Roba Marshalla zrobił na mnie większe wrażenie, niż mógłbym przypuszczać. Co prawda trochę brakuje mu do tego, aby można było nazwać go arcydziełem, ale świetnym filmem – jak najbardziej. Zaś arcypiękna i wzruszająca oprawa muzyczna mistrza Williamsa dodaje mu jeszcze większego czaru. Sprawdźcie, czy ten czar urzeknie również i Was.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po przeczytaniu "Wyznań gejszy" autorstwa Arthura Goldena zawisłam na chwilę w innym wymiarze, cofnęłam... czytaj więcej
Gdybym miała określić stosunek do tego filmu jednym zdaniem, brzmiałoby ono: "Jestem totalnie... czytaj więcej
Amerykanie mają dziwną skłonność do sięgania po rzeczy, które przez uwarunkowania historyczne są poza ich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones