Recenzja filmu

Ugotowany (2015)
John Wells
Bradley Cooper
Sienna Miller

Piekielna kuchnia

Gotowanie jest jak seks. Kończy się zawsze tak samo, a mimo to szukasz nowych, niebezpiecznych dróg prowadzących do finału – powiada w jednej ze scen Adam. Jego motto najwyraźniej wziął sobie
"Chmurna młodość jest romantyczna, chmurny wiek średni już nie" – słyszy z ust rywala tytułowy "Ugotowany". Lata temu kucharz Adam Jones był pieszczochem krytyków kulinarnych rozpływających się nad jego perfekcjonizmem i kreatywnością w łączeniu smaków. Skłonność do autodestrukcji oraz intensywna dieta seksualno-wódczano-narkotykowa sprawiły jednak, że stracił pozycję, przyjaciół i majątek. Teraz niczym upadła gwiazda rocka po odwyku planuje reanimować swoją karierę. Przyjeżdża więc do Londynu, rekrutuje nowych współpracowników ("będą jak siedmiu samurajów"), wreszcie przekonuje starego znajomego, by powierzył mu prowadzenie kuchni w luksusowym hotelu. Cel jest prosty: zdobycie świętego Graala każdego restauratora, czyli trzech gwiazdek w przewodniku Michelina. Scenarzysta Steven Knight ma dla bohatera jeszcze jedno zadanie: odzyskać spokój ducha i ustabilizować życie prywatne.



"Gotowanie jest jak seks. Kończy się zawsze tak samo, a mimo to szukasz nowych, niebezpiecznych dróg prowadzących do finału" – powiada w jednej ze scen Adam. Jego motto najwyraźniej wziął sobie do serca Knight. Choć puentę filmu nietrudno przewidzieć, fabuła ugotowana jest z paru nietypowych składników. Spodziewalibyście się po piewcy wyrafinowanej kuchni ody pochwalnej na cześć Burger Kinga? Albo tego, że czarny charakter podniesie konkurenta na duchu i jeszcze z dobrego serca przyrządzi mu omlet? Nieoczywisty jak na hollywoodzką produkcję ku pokrzepieniu serc jest grany przez Bradleya Coopera bohater – chorobliwie ambitny, mający problemy z kontrolą gniewu arogant. Trochę Gordon Ramsey, a trochę Miles Teller z "Whiplash" Kto widział "Poradnik pozytywnego myślenia" albo "American Hustle", ten wie, że Cooper pasuje do takich ról jak bliny do kawioru.

Tego, że profesjonalne gotowanie to nie piknik, nauczyły nas programy pokroju "Hell's Kitchen" i "Master Chef". W "Ugotowanym" świetnie widać kontrast między brutalnymi realiami restauracyjnej kuchni a urodą i wysublimowaniem powstających w niej dań. Z jednej strony pot, przekleństwa i przypalone gary. Z drugiej – misterne dzieła sztuki ułożone na połyskujących talerzach. Ciekawie wypada tu również zderzenie dwóch kulinarnych światów. W pierwszym Jones i jego świta korzystają z takich reliktów kuchennej przeszłości jak... patelnie, rondle i miski. Drugi wypełniają maszyny, które bardziej niż z przyrządzaniem jedzenia kojarzą się ze "Star Trekiem". Co ciekawe, reżyser John Wells nie opowiada się jednoznacznie po żadnej ze stron. Pokazuje raczej, że najlepsze rezultaty przynosi szlachetny sojusz tradycji z nowoczesnością.



Oglądanie "Ugotowanego" z pustym żołądkiem zakrawa oczywiście o masochizm. Obfotografowane z każdej strony potrawy bohatera wyglądają tak smakowicie, że chciałoby się zanurzyć zęby w ekranie kinowym. Gdyby jeszcze reżyser potrafił wykorzystać potencjał wszystkich swoich gwiazd (po co było zatrudniać Alicię Vikander, Umę Thurman i Omara Sy?), a scenarzysta rozwiązywał każdy wątek w satysfakcjonujący sposób (patrz: spłata długu u dilerów narkotykowych), byłby to jeden ze smaczniejszych filmów sezonu. Mimo wszystko i tak jest nieźle: żarty bawią, soundtrack wpada w ucho, a Londyn okazuje się malowniczą scenerią kucharskich zmagań. Poproszę dokładkę!
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones