Recenzja filmu

Kung Fury: Pięści czasu (2015)
David Sandberg
David Sandberg

Przez czas i przestrzeń

Truizmem byłoby stwierdzenie, że kino lat 80. to w dużej mierze  plastikowa tandeta ubrana w płaszczyk monotematycznej fabuły i analogowych dźwięków syntezatora MIDI. Na tym preludium można by
Truizmem byłoby stwierdzenie, że kino lat 80. to w dużej mierze  plastikowa tandeta ubrana w płaszczyk monotematycznej fabuły i analogowych dźwięków syntezatora MIDI. Na tym preludium można by śmiało zakończyć temat i raz na zawsze odciąć się od dogłębnej analizy całej palety topornych produkcji – zapętlonych w błędnym kole bijatyk i strzelanin, gdzie świszczące kule bardziej dobitnie odzwierciedlają przekaz reżyserów i scenarzystów aniżeli zdawkowe kwestie rzucane co jakiś czas przez mizernie napisane postaci. Nie byłoby w tym absolutnie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ówczesna kinematografia miała w sobie jednak coś magnetyzującego.


Minęło już prawie trzydzieści lat, odkąd ósma dekada XX wieku zapisała się na kartach historii i stała (paradoksalnie wciąż żywą) eklektyczną skamieliną- legendą kina, kwintesencją pastelowych kolorów, skórzanych strojów i awangardowych rzezimieszków pławiących się w miszmaszu i degrengoladzie beztroskiej rzeczywistości. Sugestywność tego zjawiska pozostaje w dalszym ciągu fenomenem we współczesnej kulturze i próżno szukać innej epoki wciąż tak żywo   i barwnie oddziałującej na umysły kinomanów. Niepodważalnym pozostaje jednak powszechnie panująca konstatacja, która dotyczy wszystkich fanów filmowych produkcji. Nieważne czy kochamy czy też nienawidzimy tej epoki, odegrała ona istotną metamorfozę pewnych kanonów kinematograficznych i już chyba na zawsze budzić będzie u ludzi ambiwalentne uczucia. Niewątpliwie jednym z najbardziej wymownych filmów oddających hołd manierze lat 80. jest wyreżyserowany przez Davida Sandberga "Kung Fury", który – choć pastisz kina akcji sprzed ponad trzydziestu lat – niezwykle dobitnie uwypukla wady niegdysiejszych bijatyk i strzelanin zamieniając je w zalety oraz zachowując przy pozornym chaosie odpowiednią merytoryczną harmonię.

Krótkometrażowa komedia akcji reżyserii Davida Sandberga to kilkadziesiąt minut świetnie wykonanej pracy. Co więcej, przy niewielkim budżecie twórcy świetnie oddali klimat epoki Arnolda Schwarzeneggera. Fabuła to w tym przypadku tylko dodatek. Ot, młody policjant w czasie pogoni za złoczyńcą zostaje porażony piorunem, po czym zyskuje nadludzkie zdolności i postanawia je wykorzystać w walce z zepsuciem toczącym miasto. Zostaje wplątany w walkę z głównym antagonistą – Adolfem Hitlerem, który pragnie posiąść legendarne umiejętności kung-fu, by zdobyć władzę nad światem. Stróż prawa postanawia cofnąć się w czasie do nazistowskich Niemiec i raz na zawsze pokonać Hitlera. Główny wątek filmu zakrawa na żart, ale ogólna jego konwencja przywodzi na myśl wiele trywialnych scenariuszy napisanych przez ludzi tworzących kino ósmej dekady minionego stulecia. Był to zabieg celowy, zwłaszcza że cała konwencja ma za zadanie w umiejętny sposób ukierunkować widza w odbiorze filmu, dając mu przy tym pół godziny wyśmienitej zabawy. Farsa, jaką tworzą bohaterowie, przypomina, że te kiczowate, stare czasy miały w sobie specyficzny klimat, były ikoną lat minionych, kiedy mężczyźni nosili długie bokobrody, a dym cygar unosił się w powietrzu równie często co odgłosy muzyki dance. Z jednej strony można mieć wrażenie, że pastisz Sandberga miał na celu ośmieszenie prymitywnych sekwencji tak popularnych w filmach, gdzie prym wiedli m.in. Stallone czy Lundgren, ale z drugiej strony, przy narastającej fali popularności do powrotu sentymentów chciał złożyć hołd czemuś wielkiemu i pięknemu, czemuś, na czym wychowali się nasi ojcowie i niejednokrotnie z łezką w oku i szerokim uśmiechem na ustach zasiadali na kanapie przed telewizorem, ilekroć jakiś kultowy film pojawiał się na ekranie odbiornika.


"Kung Fury" ma ogromną ilość smaczków. Genialny utwór promujący film jest wykonywany przez samego Davida Hasselhoffa – gwiazdę popularnych w tamtych czasach seriali: "Słonecznego patrolu" na przykład czy "Nieustraszonego". Polscy fani zadbali natomiast o to, żeby nie kto inny jak Tomasz Knapik przeczytał wszystkie dialogi od pierwszej do ostatniej minuty, a nawet kultową już sekwencję po filmie. To zresztą też zabieg nieprzypadkowy, albowiem lektor ten był ikoną starych filmów na śnieżących wiecznie kasetach VHS. Wszystko to jest okraszone charakterystyczną dla tamtego okresu muzyką i przywodzi na myśl wiele kluczowych produkcji.

Film Sandberga ma w sobie coś wyjątkowego. Jest ukłonem w stronę starych fanów, którzy – tak jak ich złote czasy – ulegają szalonemu pędowi życia i nieuniknionej wymianie pokoleń. W tym odwiecznym kole, które toczy się już od niepamiętnych czasów, offowy reżyser znalazł metodę na chwilę zadumy. To już nie chodzi o sam film czy reanimację czegoś, co już dawno zostało pogrzebane. Sandberg stworzył pewien piękny fenomen, pokazał, że to wszystko, za czym tęsknimy, nie zostało gdzieś tam daleko w tyle, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat wstecz, zakurzone i odkopywane raz na jakiś czas, przy butelce piwa i nieobecnym wzroku skupionym na ścianie. Czasem, by cofnąć się w czasie, nie potrzeba wehikułu w takiej formie, jaką znamy z fantastycznych książek czy filmów. Każdy z nas bowiem ma w go w sobie i każdy – jeśli tylko zechce – może z niego korzystać ilekroć ma na to ochotę. Zatem za każdym razem, jeśli za czymś bardzo tęsknimy, możemy przewinąć ulubioną kasetę do początku i zacząć przeżywać to wszystko od nowa.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones